Wybaczcie nam, ale nasze urządzenia, na których piszemy, zaniemogły. Kolejna część pojawi się wkrótce, bo na razie nie mamy czego publikować. Postaramy się w przyszłym tygodniu wrzucić cokolwiek. Bardzo was kochamy misie i prosimy o cierpliwość i wyrozumiałość
~PB
czwartek, 28 lipca 2016
sobota, 23 lipca 2016
Rozdział 1 cz.2
- Clary, Clarisso... - usłyszałam szept
Otworzyłam oczy. Byłam w naprawdę pięknym miejscu. To była polana. W oddali widziałam las. Czułam zapach bzów, polnych róż i innych wspaniałych kwiatów. Na skórze czułam ciepło. Gdy spojrzałam w górę widziałam jasne niebo, bez chmur. Zamknęłam oczy - słońce było za mocne.
Po chwili znów rozchyliłam powieki i popatrzyłam w stronę, z której dobiegał mnie głos.
Tak znajomy i kochany mi głos. Głos, który kiedyś co rano mówił, że jestem jego słońcem, który budzi dla niego dzień. Głos taty.
Zobaczyłam go. W białym garniturze, jak zwykle z resztą. Zawsze elegancki. Uśmiechał się do mnie. Jego białe włosy jaśniały przez słońce. On cały jaśniał. Podszedł do mnie i pomógł mi wstać.
Dopiero wtedy zauważyłam, że byłam w białej, prostej sukni bez ramiączek. Suknia sięgała ziemi, ale była z tak lekkiego materiału, że byle podmuch sprawiał, że powiewała na wietrze.
- Tato...- szepnęłam, a do moich oczy napłynęły łzy
- Nie płacz kochanie. Już niedługo to się skończy. On już jedzie.
- Ale kto ?
- Ten, który powoła Armię Razajela, poprowadzi Nefilim.
- W końcu pomścimy cię tato... - szepnęłam czując, jak lata treningów, przygotowań ukształtowały mnie i pokazały mi mój cel na najbliższy czas - pomścić człowieka, którego kocham, mojego ojca
- Zemsta to nie wszystko. - wyszeptał i pocałował mnie w głowę - Nie zostałaś ocalona po to, by pałać gniewem. Zostałaś ocalona, by ocalać...
- Wiem... Chodź nie brzmi to najlepiej. - mruknęłam
- Cała Jocelyn... Masz po niej wygadane... Pilnuj ich. Ona, Luke, Jonathan i ty. Jesteście moim wszystkim... Kocham was... - oddalał się. Wszystko znikało.
- Tato nie! Proszę. Wróć ! Tato ! - krzyknęłam upadając
Poderwałam się nagle.
- Auć! Siostra. - usłyszałam jęk
Centralnie przede mną siedział Jonathan, który rozmasowywał swoją szczękę. Mój brat bardzo przypominał mi tatę. Te same rysy twarz, włosy, gracja podczas walki i sposób obmyślania taktyki. Był jednak skazany na zielone oczy Fairchildów, na dłonie szczupłe i o delikatnej budowie, jak u artysty, a kiedy spał na niewinny wygląd.
- Co tu robisz ? - zapytałam przeczesując swoje rude kołtuny
- Krzyczałaś, żeby tata wrócił. - wyszeptał i dotknął mojej twarzy - Przestraszyłem się. Nie wiesz, jak to jest żyć, ze świadomością, że twoja siostra... była martwa...
- Miałeś rok. Nie pamiętasz tego.
- Miałem prawie dwa lata. Gdybyś łaskawie poczęła się dwa miesiące później byłoby dwa lata różnicy... A w dodatku... Kiedy tata mi to mówił. Byłem przerażony, bo byłaś moją małą siostrzyczką... - dotknął mojego czoła swoim czołem
- No cóż. Ty wiedziałeś mając 10 lat. Ja dowiedziałam się mając 14... - szepnęłam - Że też nigdy nic mi nie mówiło, że urodziłam się martwa...
- Nie myśl teraz o tym. - poprosił
- Śnił mi się tata. Powiedział, że ten drugi już jedzie... I kazał mi was pilnować. Ciebie, mamy, Luke'a. Powiedział, że jesteśmy jego wszystkim... - łzy napłynęły do moich oczu
- Cii... - Jonathan przytulił mnie do siebie i zaczął kołysać
Zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że byłam w lekkiej koszuli nocnej i w dodatku bez stanika. Zresztą to był mój brat. Mój kochany starszy brat.
Jonathan, który pomagał mi zasypiać w nocy, kładąc się koło mnie i pozwalając mi, abym kładła na jego piersi głowę i nasłuchiwała bicia jego serca, które pompowało krew Morgensternów. Krew, naszego ojca...
- To czemu mnie budzisz ?
- Bo masz się ubrać. Mama i Luke pojechali po twoje niańki... - zaśmiał się i ucałował mnie w czubek głowy
- To leć je powitaj i przedstaw reguły. - mruknęłam
- Och nie chcę ich straszyć tym, że jak będą cie rozbierać wzrokiem, to wydłubie im oczy tępym nożem i posypie oczodoły solą, że jeśli cię będą chamsko dotykać, to amputuje im dłonie poprzez uprzednie zgniecenie przez galopującego konia, który z tysiąc razy po nich przejedzie, a jeśli będą cię podrywać obleśnymi tekstami to utnę języki i wleje do gardeł rozgrzany metal. Po co im to mówić ?
- Nie wiem. - powiedziałam patrząc na niego trochę przerażona - Nie zrobisz chyba tego na serio, co ? Jeden z nich, ma ze mną połączone przeznaczenie...
- Kto powiedział, że będzie mu potrzebna zdolność mowy ? - zapytał rozkładając się na moim łóżku, kiedy ja wstałam i podeszłam do szafy wybrać ubrania.
Szykowała się ładna, majowa pogoda dziś, więc wybrałam moją białą koszulę na krótki rękaw i krótkie, czarne spodenki. Wzięłam do tego moje ulubione czarne trampki na obcasie. Dyskretnie wzięłam również stanik. Poszłam do łazienki, aby Jonathan mnie nie widział. Może i miałam parawan, ale na wszelki wypadek...
Wzięłam orzeźwiający prysznic. Umyłam włosy, aby lepiej się układały. Po wysuszeniu ciała ubrałam się i wzięłam za nieszczęsne włosy.
Moje rude loki były jak u mamy czyli niesforne do potęgi 5 ! Uczesałam się więc szybko w kucyka puszczając dwa pasma włosów przy twarzy wolno. Pięknie.
Teraz makijaż. Jak zwykle - tusz do rzęs, ochronna pomadka specjalnie przygotowana przez znajomego czarownika, tak aby wzmacniała moje biedne wargi, które niekiedy po treningach, były rozcięte przez przegryzienie, jakiś upadek przy walce, co się czasami zdarzało, kiedy walczyłam z Jonathanem, który był ode mnie lepszy, dzięki swojej budowie ciała.
- Bóstwo. - powiedział Jonathan widząc mnie
- Brat Bóstwa. - mruknęłam, gdy wstał
Skierowaliśmy się na dół, chcąc przywitać, tą moją straż przyboczną i tego, z którym mam powiązane przeznaczenie.
Idąc korytarzami naszej rezydencji myślałam jak tu się zmieniło.
Odkąd Luke został naszym ojczymem rezydencja zyskała mimo wszystko. Na pustawych ścianach korytarzy zawisły portrety naszej rodziny i Kręgu. Co było w tym wszystkim dla mnie najzabawniejsze ?
Clave nie wiedziało o istnieniu Kręgu, lecz Jia Penhallow, Inkwizytorka była członkinią tak samo jak jej mąż Patrick. Nikt jednak nie podejrzewał, że coś takiego może istnieć, bo wszyscy, którzy są w Kręgu to bliscy przyjaciele mojego ojca, lub mojej mamy. Każdy przedstawiciel Clave, który jakimś cudem zdobył się na odwagę odwiedzić nas i sprawdzać moje i Jonathana postępy sądził, że to obraz, na których są po prostu przyjaciele, a nie tajna organizacja, która ma mnie chronić.
W dodatku na korytarzu pojawiły się portrety taty. To czasem sprawiało, że czułam jego obecność jeszcze mocniej.
- Clary, sądzisz, że ty i ten Jace się pobierzecie ? - zapytał nagle Jonathan
- Co ?! O czym ty myślisz ? - zapytałam patrząc na niego z niedowierzaniem
- Jesteście połączeni przeznaczeniem... - wzruszył ramionami
- Będziesz próbował mnie z nim zeswatać, by uniknąć stanowiska przywódcy Kręgu ?
- Tata chciałby bym objął tę funkcje, jednak ja nie chce. Nie czuję się na siłach...
- Jona. Luke jest przywódca i świetnie sobie radzi. Nikt cie nie obwini, jeśli zrezygnujesz.
- Wiem, ale... Nie nazywaj mnie JONA ! - krzyknął, a ja roześmiałam się
- Och no dobrze braciszku. - wykrztusiłam w końcu
- Panienko Clarisso. Paniczu Jonathanie. - usłyszałam
Przed nami stała służąca, Jane. Dziewczyna była 2 lata ode mnie starsza. Miała brązowe loki i niebieskie oczy. Jej opalona cera kontrastowała z jasnym ubraniem naszej służby, ale nie każdemu się dogodzi.
- Pani Jocelyn i pan Luke proszą do gabinetu. Przyjechał już panicz Herondale i Lightwood. Czekają tam.
- Dziękujemy. - powiedział Jonathan
Skierowaliśmy się we wskazane miejsce, a ja zaczęłam się denerwować.
Jaki jest ten cały Jace ?
A jego parabatai ?
Jak mamy użyć "mocy" ?
Czy się zgramy ?
Czy się w ogóle będziemy dogadywać ?
piątek, 22 lipca 2016
Rozdział 1 cz.1
- Jace pospiesz się. - Od dziesięciu minut słyszę nawoływanie mojego parabatai zza drzwi. Ja rozumiem, że chce już ruszać do Idris'u, ale to nie oznacza, że mam złamać kark pod prysznicem. - Co cię tak tam zatrzymuje? Znalazłeś jakąś gumową kaczkę i postanowiłeś dla zabawy rozszarpać na strzępy? - Nie powiem, jeśli Alec stara się żartować, oznacza to, że jest już podirytowany.
- Z moment wyjdę, no chyba że lubisz patrze... - Przerwał mi krzyk przyjaciela.
- Już dobrze! Siedź tam ile chcesz, ale proszę, nie kończ tego zdania. Przecież wiesz, że jestem 100% hetero. - To prawda, niestety. Zawsze odbija mi dziewczyny, które wpadają mi w oko. To wszystko przez jego szafirowe oczy i kruczoczarne włosy. Z jego bladą cerą przypomina nieco wampira, lub nie wiem czemu, ale jest podobny do mojego przodka, Will'a Herondale'a, choć nie ma naszego znamienia, które dziedziczy każdy męski potomek rodu. Z resztą jego matka i siostra również są podobne do niego. Największą jego tajemnicą jest lęk przed pająkami i nie wiem czemu, również przed parasolkami. Ale cicho, zabije mnie, jeśli komukolwiek to wyjawię.
- Już idę. Nie chcę się spóźnić. Już nie martw się, na pewno spotkasz tę jedyną, która udowodni nam, że jesteś 100% hetero. - Powiedziałem w trakcie otwierania drzwi łazienki. Mina mojego przyjaciela była bezcenna. Chyba chciał mnie zabić, ale jakaś siła uniemożliwiła mu to. Możliwe, że chodziło o nasz wyjazd do Idris'u.
- Przestaniesz się już wydurniać? Musimy ruszać. - Trzepnął mnie w ramię, jak miał w zwyczaju mnie karcić, za takie sytuacje.
Spokojnie przemierzaliśmy korytarze i już prawie znajdowaliśmy się przy portalu, gdy nagle w Instytucie pojawił się niespodziewany gość. Skąd wiemy? Jego podniesiony głos dało się słyszeć nawet w podziemiach.
- Maryce, ja muszę porozmawiać z chłopcami zanim wyjadą. Muszą poznać choć trochę historii, żeby pojęli, jak ważne jest ich zadanie... Nie, nie ma żadnego ale... Nawet nie próbuj mnie zatrzymywać... Tak, tu chodzi o tę samą siłę... Nie, nie oszalałem. Jace jest już dorosły, zrozumie... Nie, nie mogę siedzieć cicho... Maryce, obiecałem coś Valenitne'owi i teraz muszę dotrzymać tej umowy... Tylko spróbuj... Robert'cie, nie możesz, słyszysz? Oni nie są przygotowani! To nie jest walka ze znanymi wam demonami! Całe piekło się sprzysięgło przeciwko wam! Lucyfer tym razem nie da przeżyć tej dwójce... - To na pewno był Magnus Bane. Od dziecka przychodził do nas i uczył tego, czego zwykli Nephilim nie potrafili. Dla mnie było to bardzo proste, ale Alec nie zawsze dawał radę. Pewnie usłyszelibyśmy jeszcze o wiele więcej, gdyby zza rogu nie wyłonił się Robert, który bardzo szybkim krokiem zmierzał w naszą stronę i zanim się zorientowaliśmy, otworzył portal i przeprowadził nas do Idris'u. Wylądowaliśmy gdzieś na obrzeżach naszego państwa, a ja dopiero teraz zrozumiałem, że nie znam tego miejsca. W żadnym podręczniku nie ma wzmianki o portalu, który znajdowałby się w tej części kraju.
- To jest droga, którą znają tylko członkowie Kręgu. Od dziś i wy jesteście jego częścią. - Powiedział pan Lightwood, a ja i Alec popatrzeliśmy na siebie zdziwionym wzrokiem. O co tu chodzi? - Nie bójcie się, nic wam nie będzie. Pamiętajcie jednak, że działacie ukrycie, niezauważalnie. Clave nigdy nie dowiedziało się o naszej organizacji i tak ma pozostać. Działacie w wyższej sprawie, którą nasza rada zataiłaby, gdyby tylko o tym się dowiedziała i prawdopodobnie poświęciła nas i nasze cele, bo według nich śmierć pojedynczych Nocnych Łowców jest mniej tragiczna niż walka z całym Piekłem i śmierć wielu z nas. - Robert patrzył nie na nas, a w niebo. Jego oczy zdradzały gorycz i ból.
- Czy o tym chciał nam powiedzieć Magnus? - Zapytałem, bo czułem osuwający się grunt spod moich nóg. Nie rozumiałem zbyt wiele i na pewno jeszcze dużo czasu upłynie zanim cokolwiek do mnie dotrze. - Czemu nie pozwoliłeś mu porozmawiać z nami? Co mógł nam przekazać?
- Jace, to długa historia, na razie ważne jest to co macie robić. Za jakieś piętnaście minut przyjedzie tu rudowłosa kobieta i wysoki, silny mężczyzna o złotych oczach. Ona przybędzie na koniu, a on pod postacią wilka. Nie bójcie się ich, są naszymi sprzymierzeńcami. Waszym zadaniem będzie chronić córkę tej kobiety. Ona i ty Jace, jesteście kluczami w tej układance. Musisz ją strzec, ale również uważać na siebie. Kiedy przyjdzie czas, zrozumiecie swoje przeznaczenie i to, że wasze drogi są, mimo przeciwności, połączone i żadna siła ich nie zdoła rozdzielić.Wasza siła przewyższa naszą, ale objawia się w zupełnie inny sposób u ciebie i u niej. Będziecie musieli walczyć razem, bo tylko wtedy zdołacie pokonać przeciwności. - Nie rozumiałem. Nie umiałem pojąć. Stałem i patrzyłem w ziemię, zdawała się być moją jedyną pociechą.
- Skąd to wiesz? Przecież to przyszłość, nikt nie wie do czego jest stworzony, bo tego sekretu strzegą Anioły. - Wyrecytowałem to, co powtarzali nam wszyscy nauczyciele. Nikt nie zna swojego przeznaczenia.
- Archanioł Razjel pozostawił nam na ziemi kilka zwojów z przepowiedniami. Jedna z nich dotyczyła dwójki dzieci. Chyba czas ci ją przekazać Jace. Alec, czy mógłbym cie prosić... - Dopiero zdałem sobie sprawę, że mój parabatai jest obok mnie.
- Odejść na chwilę? Jasne. - Posłał mi pokrzepiający uśmiech, a sam ruszył w stronę rozłożystego drzewa, które znajdowało się kilkadziesiąt metrów od pozycji, w której znajdował się portal.
- A więc Jace, to już czas. Mam nadzieję, że zrozumiesz te słowa, bo wielu próbowało i jedyne co udało się nam z niej wywnioskować, to to, co przed chwilą ci powiedziałem. Jesteś gotowy, by usłyszeć swoje przeznaczenie? Pamiętaj, nie będzie od tego odwrotu. - Przełknąłem, zalegającą w moich ustach ślinę i skinąłem głową. - "
Dwójka dzieci, dwoje dorosłych, dwoje starców.
Zawsze i nigdy, razem i osobno.
Dwa ognie, dwie krwie, dwa charaktery.
Różnice i podobieństwa, siła i niemoc.
Razem im przyjdzie stanąć na czele dwóch armii.
Żywi i wpół martwi.
Razem i osobno.
Dusza duszy nie równa.
Armia jednego pochodzi od Pana.
Drugi powoła moją armię.
Żywi i Nieumarli staną obok siebie.
Anioły przybędą na wezwanie.
Ja im błogosławię.
Ja im błogosławię.
Ja im błogosławię...
Podczas wypowiadania tych słów, portal na nowo się otworzył. Zaczął pochłaniać Roberta, gdy ten po raz ostatni wypowiadał Ja im błogosławię... . Kiedy sekundę przed zamknięciem niematerialnych drzwi Robert otworzył oczy, nie widziałem jego, tylko skrupulatnie wpatrującą się we mnie postać, której posąg stał w sali treningowej. Zobaczyłem samego Razjela, przed którym uklęknąłem.
- Ja Ci błogosławię. - Usłyszałem po raz ostatni, ale nie ośmieliłem spojrzeć ostatni raz w portal. W tej właśnie chwili przybyły postacie, o których nam mówił pan Llightwood.
- Jace'ie, Alec'u. Jestem Jocelyn Mongerstern i przyjechałam po was. Chodźcie. - Wskazała na konie, które przygalopowały za nią. Kiedy mój przyjaciel podszedł do nas, spojrzał na mnie i wyszeptał jedynie kilka słów.
- Jaśniejesz, twoje oczy płoną, co tam się stało? - Nic nie odpowiedziałem, tylko wsiadłem na swojego konia i czekałem na to, że Alec zrobi to samo. Po chwili ruszyliśmy w nieznaną mi drogę, która od dziś była drogą mojego przeznaczenia.
Razem i osobno.
..........................
Witajcie, przepraszam, że dziś publikuję, a nie wczoraj, ale niestety miałam wyjazd do mojego kuzynostwa, o którym dowiedziałam się rano, a niestety nie skończyłam pisać tej części. Tak więc rozdział 1 cz.1 pojawia się teraz. Mam nadzieję, że się wam spodoba i czekam na cz.2 Juli. Do napisania w czwartek.
~PB
- Z moment wyjdę, no chyba że lubisz patrze... - Przerwał mi krzyk przyjaciela.
- Już dobrze! Siedź tam ile chcesz, ale proszę, nie kończ tego zdania. Przecież wiesz, że jestem 100% hetero. - To prawda, niestety. Zawsze odbija mi dziewczyny, które wpadają mi w oko. To wszystko przez jego szafirowe oczy i kruczoczarne włosy. Z jego bladą cerą przypomina nieco wampira, lub nie wiem czemu, ale jest podobny do mojego przodka, Will'a Herondale'a, choć nie ma naszego znamienia, które dziedziczy każdy męski potomek rodu. Z resztą jego matka i siostra również są podobne do niego. Największą jego tajemnicą jest lęk przed pająkami i nie wiem czemu, również przed parasolkami. Ale cicho, zabije mnie, jeśli komukolwiek to wyjawię.
- Już idę. Nie chcę się spóźnić. Już nie martw się, na pewno spotkasz tę jedyną, która udowodni nam, że jesteś 100% hetero. - Powiedziałem w trakcie otwierania drzwi łazienki. Mina mojego przyjaciela była bezcenna. Chyba chciał mnie zabić, ale jakaś siła uniemożliwiła mu to. Możliwe, że chodziło o nasz wyjazd do Idris'u.
- Przestaniesz się już wydurniać? Musimy ruszać. - Trzepnął mnie w ramię, jak miał w zwyczaju mnie karcić, za takie sytuacje.
Spokojnie przemierzaliśmy korytarze i już prawie znajdowaliśmy się przy portalu, gdy nagle w Instytucie pojawił się niespodziewany gość. Skąd wiemy? Jego podniesiony głos dało się słyszeć nawet w podziemiach.
- Maryce, ja muszę porozmawiać z chłopcami zanim wyjadą. Muszą poznać choć trochę historii, żeby pojęli, jak ważne jest ich zadanie... Nie, nie ma żadnego ale... Nawet nie próbuj mnie zatrzymywać... Tak, tu chodzi o tę samą siłę... Nie, nie oszalałem. Jace jest już dorosły, zrozumie... Nie, nie mogę siedzieć cicho... Maryce, obiecałem coś Valenitne'owi i teraz muszę dotrzymać tej umowy... Tylko spróbuj... Robert'cie, nie możesz, słyszysz? Oni nie są przygotowani! To nie jest walka ze znanymi wam demonami! Całe piekło się sprzysięgło przeciwko wam! Lucyfer tym razem nie da przeżyć tej dwójce... - To na pewno był Magnus Bane. Od dziecka przychodził do nas i uczył tego, czego zwykli Nephilim nie potrafili. Dla mnie było to bardzo proste, ale Alec nie zawsze dawał radę. Pewnie usłyszelibyśmy jeszcze o wiele więcej, gdyby zza rogu nie wyłonił się Robert, który bardzo szybkim krokiem zmierzał w naszą stronę i zanim się zorientowaliśmy, otworzył portal i przeprowadził nas do Idris'u. Wylądowaliśmy gdzieś na obrzeżach naszego państwa, a ja dopiero teraz zrozumiałem, że nie znam tego miejsca. W żadnym podręczniku nie ma wzmianki o portalu, który znajdowałby się w tej części kraju.
- To jest droga, którą znają tylko członkowie Kręgu. Od dziś i wy jesteście jego częścią. - Powiedział pan Lightwood, a ja i Alec popatrzeliśmy na siebie zdziwionym wzrokiem. O co tu chodzi? - Nie bójcie się, nic wam nie będzie. Pamiętajcie jednak, że działacie ukrycie, niezauważalnie. Clave nigdy nie dowiedziało się o naszej organizacji i tak ma pozostać. Działacie w wyższej sprawie, którą nasza rada zataiłaby, gdyby tylko o tym się dowiedziała i prawdopodobnie poświęciła nas i nasze cele, bo według nich śmierć pojedynczych Nocnych Łowców jest mniej tragiczna niż walka z całym Piekłem i śmierć wielu z nas. - Robert patrzył nie na nas, a w niebo. Jego oczy zdradzały gorycz i ból.
- Czy o tym chciał nam powiedzieć Magnus? - Zapytałem, bo czułem osuwający się grunt spod moich nóg. Nie rozumiałem zbyt wiele i na pewno jeszcze dużo czasu upłynie zanim cokolwiek do mnie dotrze. - Czemu nie pozwoliłeś mu porozmawiać z nami? Co mógł nam przekazać?
- Jace, to długa historia, na razie ważne jest to co macie robić. Za jakieś piętnaście minut przyjedzie tu rudowłosa kobieta i wysoki, silny mężczyzna o złotych oczach. Ona przybędzie na koniu, a on pod postacią wilka. Nie bójcie się ich, są naszymi sprzymierzeńcami. Waszym zadaniem będzie chronić córkę tej kobiety. Ona i ty Jace, jesteście kluczami w tej układance. Musisz ją strzec, ale również uważać na siebie. Kiedy przyjdzie czas, zrozumiecie swoje przeznaczenie i to, że wasze drogi są, mimo przeciwności, połączone i żadna siła ich nie zdoła rozdzielić.Wasza siła przewyższa naszą, ale objawia się w zupełnie inny sposób u ciebie i u niej. Będziecie musieli walczyć razem, bo tylko wtedy zdołacie pokonać przeciwności. - Nie rozumiałem. Nie umiałem pojąć. Stałem i patrzyłem w ziemię, zdawała się być moją jedyną pociechą.
- Skąd to wiesz? Przecież to przyszłość, nikt nie wie do czego jest stworzony, bo tego sekretu strzegą Anioły. - Wyrecytowałem to, co powtarzali nam wszyscy nauczyciele. Nikt nie zna swojego przeznaczenia.
- Archanioł Razjel pozostawił nam na ziemi kilka zwojów z przepowiedniami. Jedna z nich dotyczyła dwójki dzieci. Chyba czas ci ją przekazać Jace. Alec, czy mógłbym cie prosić... - Dopiero zdałem sobie sprawę, że mój parabatai jest obok mnie.
- Odejść na chwilę? Jasne. - Posłał mi pokrzepiający uśmiech, a sam ruszył w stronę rozłożystego drzewa, które znajdowało się kilkadziesiąt metrów od pozycji, w której znajdował się portal.
- A więc Jace, to już czas. Mam nadzieję, że zrozumiesz te słowa, bo wielu próbowało i jedyne co udało się nam z niej wywnioskować, to to, co przed chwilą ci powiedziałem. Jesteś gotowy, by usłyszeć swoje przeznaczenie? Pamiętaj, nie będzie od tego odwrotu. - Przełknąłem, zalegającą w moich ustach ślinę i skinąłem głową. - "
Dwójka dzieci, dwoje dorosłych, dwoje starców.
Zawsze i nigdy, razem i osobno.
Dwa ognie, dwie krwie, dwa charaktery.
Różnice i podobieństwa, siła i niemoc.
Razem im przyjdzie stanąć na czele dwóch armii.
Żywi i wpół martwi.
Razem i osobno.
Dusza duszy nie równa.
Armia jednego pochodzi od Pana.
Drugi powoła moją armię.
Żywi i Nieumarli staną obok siebie.
Anioły przybędą na wezwanie.
Ja im błogosławię.
Ja im błogosławię.
Ja im błogosławię...
Podczas wypowiadania tych słów, portal na nowo się otworzył. Zaczął pochłaniać Roberta, gdy ten po raz ostatni wypowiadał Ja im błogosławię... . Kiedy sekundę przed zamknięciem niematerialnych drzwi Robert otworzył oczy, nie widziałem jego, tylko skrupulatnie wpatrującą się we mnie postać, której posąg stał w sali treningowej. Zobaczyłem samego Razjela, przed którym uklęknąłem.
- Ja Ci błogosławię. - Usłyszałem po raz ostatni, ale nie ośmieliłem spojrzeć ostatni raz w portal. W tej właśnie chwili przybyły postacie, o których nam mówił pan Llightwood.
- Jace'ie, Alec'u. Jestem Jocelyn Mongerstern i przyjechałam po was. Chodźcie. - Wskazała na konie, które przygalopowały za nią. Kiedy mój przyjaciel podszedł do nas, spojrzał na mnie i wyszeptał jedynie kilka słów.
- Jaśniejesz, twoje oczy płoną, co tam się stało? - Nic nie odpowiedziałem, tylko wsiadłem na swojego konia i czekałem na to, że Alec zrobi to samo. Po chwili ruszyliśmy w nieznaną mi drogę, która od dziś była drogą mojego przeznaczenia.
Razem i osobno.
..........................
Witajcie, przepraszam, że dziś publikuję, a nie wczoraj, ale niestety miałam wyjazd do mojego kuzynostwa, o którym dowiedziałam się rano, a niestety nie skończyłam pisać tej części. Tak więc rozdział 1 cz.1 pojawia się teraz. Mam nadzieję, że się wam spodoba i czekam na cz.2 Juli. Do napisania w czwartek.
~PB
niedziela, 17 lipca 2016
Prolog cz.2
Hej moje ludziki!!!
Jak po pierwszej części Prologu autorstwa Alice ?
Mam nadzieję, że dobrze.
To co ?
Ruszamy z moją częścią ?
Mam nadzieję, że dobrze.
To co ?
Ruszamy z moją częścią ?
- Cześć tato. - powiedziałam wchodząc do jadalni i jak zwykle najpierw witając się z moim tatą
- Witam moje słońce. No w końcy zaczął się mój dzień, bo moje słońce już promienieje. - powiedział i ucałował mnie w czoło
- Witam moje słońce. No w końcy zaczął się mój dzień, bo moje słońce już promienieje. - powiedział i ucałował mnie w czoło
Uśmiechnęłam się. Czasami nie rozumiałam czemu tak tak wielu ludzi uważało mojego tatę za człowieka, którego należy się bać. On nigdy przecież nawet nie krzyczał. Nawet nie kłócił się z mamą, a przynajmniej tak na serio. Zwykle ich kłótnie polegały na tym, że mama prosiła go, żeby znów kupił nam farby do malowania w tych i tych kolorach, a on stawał we framudze drzwi i uważał, że chabrowy da się zrobić z szafirowego i jagodowego, a biskupi i różowy to ten sam kolor. Wszystko kończyło się tym, że razem z mamą jechali po te farby, bo on nie widzi tylu kolorów.
Wujek Luke często w nas bywał. Był przyjacielem mamy z dzieciństwa. Potem stał się również i mojego taty. Czasem myślę, że tak naprawdę to on sprawił, że teraz są razem. Przytuliłam go. Zaśmiał się i pogładził mnie po plecach, tak jak zawsze.
Nie witałam się po raz drugi z mamą. Już ją przecież widziałam to ona w końcu mnie budzi rano, jeśli sama nie wstanę na czas.
Usiadłam i zobaczyłam, jak Jonathan w końcu zszedł na śniadanie.
Mój starszy brat miał 14 lat, ale przez to, że miał włosy jak tata, czyli bardzo jasny blond, wpadający w biel wyglądał na starszego. Powagi dodawały my ubrania, które wybrał.
Popielata koszulka, czarne jeansy, ciemne buty. I te jego ukochane bransolety. Tata podarował mu je, kiedy dostawał pierwsze runy. Dwie srebrne, grube bransolety z dwiema łacińskimi frazami. Pierwsza brzmiała : Dura Lex, Sed Lex, czyli twarde prawo, ale prawo. Druga zaś miała napis Faber est quisque suae fortunae, co znaczy każdy jest kowalem swego losu. Przywitał się ze wszystkimi mimo wszystko z uśmiechem. Usiadł koło mnie.
- Hej siostrzyczko. - mruknął
- Jesteś smutny ? - zapytałam, gdy służba nalewała każdemu filiżankę herbaty
- Zmęczony. - odparł kręcąc głową - Pół nocy nie spałem.
- Och, czyżby sokół nie dawał ci spać ? - zapytał nagle tata
- Nie. Ja po prostu bałem się, że ucieknie. Całą noc okno było otwarte, bo w pokoju było duszno... - przyznał po chwili
- Czemu miałby uciec ? - zapytała zdziwiona mama - Nie opuszcza cię, jak widzę. - zaśmiała się, gdy drapieżny ptak przyleciał z piętra i usadowił się na oparciu jego krzesła
- Po prostu to pierwsza noc z otwartym oknem. - zaśmiał się z sokoła po czym zaczęliśmy jeść posiłek.
Koło południa tata zabrał całą naszą piątkę na spacer po lesie Brocelind, który okala granice Idrisu. Szłam koło Jonathana. Było pięknie. Słońce, które sprawiało, że śnieg lśnił, biały puch na drzewach, na wszystkim w zasadzie. I ta swobodna atmosfera.
Ale to była tylko chwila.
Zobaczyłam jakiś cień za drzewem. Pociągnęłam Jonathana.
- Co robisz ? - zapytał, gdy zaczęłam go ciągnąć do tyłu w stronę rodziców
- Tam coś jest. - wyszeptałam
- Co ? - zapytał, gdy nagle usłyszeliśmy trzask
Jonathan odwrócił się i zobaczył swojego sokoła ze strzałą w piersi. Jego oczy były jak monety. Zobaczyłam łzę, która przecięła jego polik. Nie tracąc chwili pociągnęłam jeszcze raz.
- Tato ! - krzyknęłam, gdy usłyszałam, jak coś za nami biegło
- Mamo ! Wujku ! - Jonathan krzyknął, gdy strzała uderzyła w drzewo koło nas
- Jocelyn zabierz dzieci. - usłyszałam głos taty
Po chwili stał przede mną z mieczem w ręku. Odbił strzałę. Koło niego pojawił się wujek Luke. Zawsze tam gdzie ty będę i ja. Mówi przysięga parabatai. Tak zawsze i oni.
Mam pociągnęła mnie. Objęła ramieniem. Wzięła na ręce. Nie zdziwiłam się. Jak na 13 lat byłam drobna. Zobaczyłam jeszcze kilka cieni.
- Tam ! - krzyknęłam
Mama skryła się z nami za drzewem. Serce mi waliło jak młot. Usłyszałam jak ktoś biegnie. Luke. Wuj Luke, ale gdzie tata ?
- Idźcie. Osłaniam was. - rozkazał niemal
Mama biegła ze mną na rękach, mimo że mogłam sama. Jonathan przy jej boku. Za nami wuj Luke.
Wybiegliśmy z lasu. Zobaczyłam ciocię Amatis, Michaela Wayland'a, Anson'a Pangorn'a oraz Jię i Patricka Penhallow. Członkowie Kręgu, grupy Nefilim, którą stworzył tata.
- On tam jest. Kazał mi ich wyprowadzić. Nie wiem co tam jest. Szybko. - rozkazał Luke
- Bierzcie konie. Odprowadzimy do rezydencji. - powiedziała Jia
Nie wiem czemu, ale kazano mi jechać razem z Patrickiem. Niby to nie problem, ale mogłam sama. Był koń. Potrafię jeździć w końcu. Nic jednak nie powiedziałam. To nie moment na to.
W rezydencji kazano mi siedzieć w bibliotece ze wszystkimi. Jonathan siedział koło mnie i mnie przytulał. On chyba coś wiedział. Mama cicho szeptała z Penhallow'ami.
Mijały minuty. Nikt mi nie chciał wyjaśnić, co się dzieję.
Po chwili do biblioteki wszedł Luke. Był chyba wściekły. Wściekły wujek Luke. To niemożliwe.
- Jocelyn, Jocelyn, ja tak przepraszam. Nie powinienem był go słuchać, ale powiedział, że nie może drugi raz stracić Clary... Nie może wiedzieć, że cię zawiódł... Na Anioła. - warknął i po prostu usiał oparty o ścianę płacząc
- Ale... Co ? - zapytała
Do biblioteki weszła reszta, ale nigdzie nie było mojego taty. Co się dzieje ? Jak drugi raz mnie stracić ? Czemu wujek Luke płacze ? Czemu był wściekły na siebie samego ?
- Jocelyn... - zaczęła Amatis - Valentine... - urwała i dotknęła ramion mojej rodzicielki - Nie żyje. Odszedł, kiedy wracaliśmy z nim... Na Anioła, zmarł przy samej rezydencji. Jechaliśmy, jak najszybciej, ale...
- Tata nie żyje ? - zapytałam i łzy spłynęły po moich policzkach
Jonathan otulił mnie, ale sam płakał. Na Anioła czemu ? Czemu człowiek, który nazywał mnie swoim słońcem, który mówił, że dopiero, kiedy mnie zobaczy, to zaczyna się dla niego dzień, który mnie uczył, trenował, drażnił się, kiedy chodziło o malowanie ? Czemu tata nie żyje ?
Mama przytuliła nas jakoś na fotelu. Była w szoku.
- Kazał coś przekazać. - zaczął Pangborn
- Co ? - zapytała mama patrząc na niego
- Chciał, żeby... Żebyś pozwoliła, aby Luke się wami zajął. - dokończył Michael
Mama spojrzała na Luke'a. Wuj dalej siedział, jak siedział. Nawet nie słuchał co się dzieje.
- I powiedział coś jeszcze. - Michael podszedł do nas i ujął moją buzię. Delikatnie. Opuszkami. - Clary posłuchaj. Twój tata kazał ci przekazać, że byłaś dla niego cudem. Małym cudem. Bo... Bo kiedy się urodziłaś stał się cud, wiesz ? I poprosił, żeby mama si powiedziała, co to za cud...
Spojrzałam na mamę. Nie starała się ocierać swoich łez, tylko ocierała te, które ronił Jonathan. Patrzyłam na nią bez słowa. Czekałam. Ale ona jakby nie chciała teraz tego mówić. Ale ja chciałam wiedzieć.
- Co to za cud ? - zapytałam - Chce wiedzieć teraz.
- Clary... Słoneczko... Tatuś stworzył Krąg, aby ciebie chronić. Nie nie jesteś zwykła kochanie. My się już straciliśmy. - wyszeptała po czym przytuliła mnie i zaczęła szeptać mi całą historię.
Ten dzień zdarzył się prawie 4 lata temu. Wtedy coś odebrało mojego biologicznego ojca. Wtedy też dowiedziałam się czym jest Krąg, jaki ma cel i kim jestem. Nikt spoza Kręgu nie może się o tym dowiedzieć. A przynajmniej do teraz.
To coś, co zaatakowało nas 4 lata temu w lasie budzi się. Charles Freeman powiedział, że widział, jakieś cienie w lesie, przy samej granicy, podczas polowania. Uciekł niezauważony, ale przywrócił strach.
Luke, czyli teraz mój ojczym i przywódca Kręgu do czasu, gdy Jonathan zdecyduje się objąć te funkcję lub jak to określono "ja nie znajdę męża, z czym mogę poczekać, który obejmie tę funkcję" powiedział, że bez obstawy nie ruszam się z rezydencji lub Gardu, jeśli tam będziemy, lub innego miejsca, gdzie przebywamy w danym momencie.
Ponieważ Jia została Inkwizytorką, bardzo "pomogła". Okazuje się, że Maryse i Robert Lightwood byli członkami Kręgu, gdy jeszcze mieszkali w Idrisie. Teraz prowadzą Instytut w Nowym Yorku. Dlatego jakby odeszli. W Kręgu nazwano to stanem uśpienia, gdyż czynni członkowie mieszkają w Idrisie, na miejscu. Mniejsza.
Ich syn ma parabatai, syna zmarłych członków Kręgu. Mają zostać moją dodatkową obstawą. Cały sekret wiec zostanie w Kręgu. No i będę miała kilka całodobowych nianiek. Mojego ojczyma, mamę, brata, ciocię Amatis, która od 4 lat z nami mieszka i tą dwójkę.
To początek mojej historii, którą napisało mi życie razem z pewnymi osobami, w tym jedną szczególnie mi bliską teraz. Historia ta pełna była bólu, niekiedy wspomnień, z którymi czasami trudno się pogodzić, innym razem szczęścia wyrwanemu pędzącemu życiu. Jednak po kolei, powoli. Każdemu zainteresowanemu opowiem historię mojego życia i tajemnicy Kręgu...
sobota, 16 lipca 2016
Prolog cz.1
- Cześć mamo, co jest na śniadanie? - Dziś skończyłem 14 lat i razem z rodzicami mam teleportować się do Idris'u, żeby pokazać Clave postępy w moim szkoleniu. mój ojciec był bardzo wymagającym trenerem, ale kocham go chyba najmocniej na świecie. Jestem do niego bardzo podobny. oprócz koloru oczu, które odziedziczyłem po matce. Mimo że nadal wyglądam na małego, pozornie zwykłego chłopaka, jestem bardzo silny, bardziej wytrzymały niż niejeden sportowiec i nawet mój ojciec mówi, że to rzadko spotykane zdolności u tak młodego Nephilim.
- Naleśniki z dżemem truskawkowym i sosem czekoladowym, cieszysz się synku? - Mama lubi mnie rozpieszczać. Może to dzięki jej diecie nie wyglądam jak kości obleczone w samą skórę i mam siłę, żeby tworzyć sobie masę mięśniową, którą nie pogardziłby żadem Nocny Łowca.
- Czadowo. A mamo, czy po powrocie będę mógł iść potrenować z Alec'iem? Wiesz, umówiliśmy się wczoraj, że ja go nauczę paru nowych pchnięć ostrzem, a on podszkoli mnie w strzelaniu z łuku. - Wiem, że moja mama mi pozwoliłaby, nawet gdybym się jej nie zapytał, ale zawsze wolałem mieć pewność, że nie będzie na mnie zła o późne wracanie do domu z posesji państwa Lightwood'ów. Mimo że byliśmy sąsiadami i nasi rodzice się przyjaźnili, zawsze wolałem mieć pewność.
- Oczywiście synku, ale wróć na kolację, dobrze? - Matko, ja przecież nie byłem już dzieckiem, ale nie ważne ile razy prosiłem, żeby mama przestała nazywać mnie 'synkiem', ona nigdy nie słuchała. Zawsze powtarzała, że dla niej zawsze będę małym Jace'em, którego musi chronić i kochać bezgranicznie.
- Nie ma sprawy, pójdę do niego jak tylko wrócimy z Idris'u. Tato, jak myślisz, moje umiejętności wystarczą, żebym przeszedł wszystkie testy pozytywnie? - Nie pytałem tu tylko o moją sprawność fizyczną, ale też o znajomość run.
- Na pewno synu. Jesteś już prawie dorosły, wierzę w ciebie i nigdy nie przestanę. - Kiedy mi to mówił, położył swoją dłoń na moim ramieniu. Zawsze w ten sposób pokazywał to, że jest ze mnie dumny i zadowolony z moich osiągnięć. W tamtym momencie chciałem przytulić go i matkę. Powiedzieć, jak bardzo ich kocham i że to dzięki nim jestem, kim jestem i znajduję się tu, gdzie jestem aktualnie. Nigdy nie zapomnę tego błysku czułości w oczach matki i silnych ramion ojca, gdy pomagał mi w utrzymaniu odpowiedniej pozycji do walki.
- Jace, zjedz coś, a później pójdź się ubrać. Wystarczy już tych pogaduszek, bo jeśli chcesz pójść jeszcze do Alec'a, to musisz się pospieszyć. - Mama jak zwykle miała rację. Siadłem więc do stołu i rozkoszowałem się pysznościami, które sama przyrządziła. Nikt nie robił tak pysznych naleśników z dżemem i czekoladą jak ona. W kilka minut pochłonąłem chyba 10 placków cynamonowego ciasta z sosami. Gdy tylko przełknąłem ostatni kęs mojego posiłku, pobiegłem na górę do mojego pokoju i zacząłem wybierać sobie strój na testy, a następnie poszedłem do łazienki i wziąłem bardzo szybki prysznic, aby pobudzić komórki w swoim ciele. Kiedy nareszcie opuściłem kabinę prysznicową i starannie się wytarłem w niebieski ręcznik z wyszytymi ręcznie czarnymi runami, zacząłem się ubierać. Postanowiłem, że nie będę wymyślał jakiegoś nie wiadomo jakiego stroju, bo zawsze wolałem wygodę niż te wszystkie nowinki modowe, które albo utrudniały sprawne ruchy, albo były mało przewiewne i bardzo szybko się męczył organizm przez zbyt wysoką temperaturę, która pojawiała się zawsze, gdy intensywnie ćwiczyłem. Miałem już zapinać ostatni pas, który miał pochwy na ostrza serafickie, stelę i kamień ze znakiem światła, - podstawowe wyposażenie każdego Nephilim - gdy poczułem zapach dymu. Bardzo się zdziwiłem, więc w jak najszybszym tempie wyszedłem z łazienki i zbiegłem na parter. Było tam już państwo Lightwood i dwóch Cichych Braci. Widziałem jak mnisi pochylają się nad dwoma ciałami, które znajdowały się w zgliszczach spalonej kuchni. Wiedziałem, że to moi rodzice, ale nie chciałem uwierzyć w słowa, które usłyszałem w swojej głowie.
'Zginęli podczas gaszenia pożaru, udusili się.'
Tego dnia skończyłem 18 lat. Tym razem nie przywitała mnie mama. Nie czułem zapachu świeżo upieczonych naleśników z dżemem truskawkowych, ani nawet sosu czekoladowego. Dziś obudziłem się zanim wzeszło słońce, by zacząć trening, tak jak zresztą każdego dnia od śmierci rodziców. Czy płakałem? Nie potrafiłem, zamknąłem się w sobie, z nikim oprócz Alec'iem nie rozmawiałem, a i tak nigdy nasze wymiany zdań nie trwały dłużej niż pięć minut i zawsze tylko o sprawach związanych z misjami, walkami, treningiem i postanowieniami Clave. Wiedział, że nawet gdyby zaczął się pytać na temat mojego samopoczucia, czy czegokolwiek innego związanego z moimi uczuciami, nie uzyskałby żadnej odpowiedzi. Dziś przenoszą mnie i Alec'a do Idris'u. Czemu? W piśmie za powód podali to, że potrzebują tak dobrze wykwalifikowaną parę parabatai. Trochę mi smutno, że Izzy nie może przenieść się razem z nami. Podobno jest jeszcze za młoda i niedoświadczona.
- Jace, może już wystarczy, widzę, że jesteś zmęczony. Musisz odpocząć. - Usłyszałem za sobą głos mojego przyjaciela. Czyżbym wywołał wilka z lasu? Mimo jego prośby, nadal uderzam ostrzem w kukłę. Czuję, że moje mięśnie proszą o odpoczynek, ale muszę być silny. Każdego dnia pokonuję swoje słabości. Właśnie mija czwarta godzina moich ćwiczeń, a ja nadal staram się wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę siły, żeby nadal ćwiczyć. - Jace, nie możesz trenować tak intensywnie, coś może ci się stać.
- A kogo to obchodzi? Jedyni bliscy ludzie leżą w Mieście Kości i wzmacniają aurę Cichych Braci. - Wiem, że zraniłem go tymi słowami, ale już nie wytrzymałem. Od dwóch lat stara się zbliżyć do mnie, ale powiedziałem sobie, że ani ja już nigdy nie pokocham nikogo tak bardzo jak rodziców, ani nie pozwolę pokochać siebie takim jakim jestem.
- A ja to co, Jace? Duch Święty, powietrze? I nie wmawiaj mi, że nie jesteśmy jak bracia, bo zaraz wyrwę ci ten miech i połamię na sto kawałeczków. - Zatrzymałem się na chwilę i zwróciłem się w stronę mojego parabatai. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułem coś tam gdzie ludzie mają serca. Nie wiem jakim cudem wypuściłem ostrze z dłoni i po prostu przytuliłem mojego przyjaciela. Przez chwilę nie wiedział co zrobić, ale moment później objął swoimi ramionami moje łopatki. Po moich polikach zaczęły płynąć zagubione cztery lata temu łzy, a ja nie potrafiłem ich powstrzymać.
- Alec... ja... jaaa... ja.a powinienem być wtttedy z... z nimi. - Ledwo udało mi się wyjąkać. Co się ze mną dzieje? Gdzie ten Jace, który był obojętny na słowa Cichego Brata, który odrzucał wszelką pomoc od przyjaciół, no gdzie on się podział?
- Spokojnie. To już przeszłość. - Nie wiem czemu, ale słowa Alec'a spowodowały, że mój płacz przybrał na sile, a przez zmęczone mięśnie trudniej mi się oddychało.
- Ja... nnn... nnawet niee zdą... zdążyłe..em im pow..wwiedzieć, żże ich kkk..kocham. - Coraz trudniej mi było cokolwiek powiedzieć, ale nawet kiedy z moich ust wydobywało się jakiekolwiek coś, bałem się, że mój przyjaciel kompletnie nic z tego nie zrozumie. Jace, oficjalnie muszę ci dać w twarz wieczorem.
- Rozumiem twój ból Jace. Ja wtedy bałem się, że tobie też się coś stało, choć nadal nasza runa parabatai informowała mnie o tym, że żyjesz. Chciałem wtedy iść z rodzicami, ale kazali mi zostać u nas, bo prawdopodobnie, gdyby ci się stało cokolwiek złego, biegłbym ci pomóc, a przecież kuchnia nadal płonęła i pewnie zamiast dwóch ofiar, byłyby trzy. - Mocniej ścisnąłem mu ramię, już nie płakałem. Zrozumiałem też, że nadal mam bliską osobę, na której zawsze mogę polegać.
- A tylko byś spróbował. Byłbyś wtedy podwójnie martwy i przysięgam ci, że ta druga śmierć byłaby o wiele boleśniejsza. - Spojrzałem mu w oczy i oboje lekko parsknęliśmy śmiechem.
- Śmierć z dłoni samego Jonathan'a Herondale'a byłaby przyjemnością. Nawet zanim stał się najsłynniejszym Nocnym Łowcą w historii. - Patrzyłem na niego i zrozumiałem wiele rzeczy i błędów jakie popełniłem w ciągu tych trzech lat.
- Dziękuję ci i przepraszam. - Widziałem, że chce coś powiedzieć, mogłem się już nawet domyślać co, ale spojrzałem w jego oczy, a moja twarz przybrała wyraz ''Jeszcze nie wszystko stracone, mogę w każdej chwili spełnić swoją przysięgę''. - Dziękuję, że się nie odwróciłeś ode mnie, kiedy miałeś jeszcze na to szansę, a przepraszam cię, że byłem taki jaki byłem. Obiecuję, że od teraz nic nie stanie między nami. - Podałem mu dłoń, a on chwycił ją, przyciągnął mnie do siebie i poklepał po plecach.
- Dobrze, ale teraz idź wziąć prysznic, bo śmierdzisz. - Oboje zaczęliśmy się śmiać, ale odsunąłem się od Alec'a i ruszyłem w stronę wyjścia. Miał rację, byłem cały przepocony i na pewno nie pachniałem najlepiej. W sumie poczułem się trochę jak te cztery lata temu.
Niestety nie wiedziałem wtedy jeszcze, że historia może się powtórzyć i stracę kolejną bliską osobę. Najgorsze jest to, że w tak głupi sposób. Może los da mi jeszcze szansę naprawić błędy, które popełniłem w Idris'ie, ale powoli. Przedstawię wam wszystko po kolei. Witajcie wszyscy, którzy się zainteresowali moją historią. Nie bądźcie źli na mnie i moje decyzje, bo mam czas żeby podjąć ich jeszcze więcej.
........................
- Naleśniki z dżemem truskawkowym i sosem czekoladowym, cieszysz się synku? - Mama lubi mnie rozpieszczać. Może to dzięki jej diecie nie wyglądam jak kości obleczone w samą skórę i mam siłę, żeby tworzyć sobie masę mięśniową, którą nie pogardziłby żadem Nocny Łowca.
- Czadowo. A mamo, czy po powrocie będę mógł iść potrenować z Alec'iem? Wiesz, umówiliśmy się wczoraj, że ja go nauczę paru nowych pchnięć ostrzem, a on podszkoli mnie w strzelaniu z łuku. - Wiem, że moja mama mi pozwoliłaby, nawet gdybym się jej nie zapytał, ale zawsze wolałem mieć pewność, że nie będzie na mnie zła o późne wracanie do domu z posesji państwa Lightwood'ów. Mimo że byliśmy sąsiadami i nasi rodzice się przyjaźnili, zawsze wolałem mieć pewność.
- Oczywiście synku, ale wróć na kolację, dobrze? - Matko, ja przecież nie byłem już dzieckiem, ale nie ważne ile razy prosiłem, żeby mama przestała nazywać mnie 'synkiem', ona nigdy nie słuchała. Zawsze powtarzała, że dla niej zawsze będę małym Jace'em, którego musi chronić i kochać bezgranicznie.
- Nie ma sprawy, pójdę do niego jak tylko wrócimy z Idris'u. Tato, jak myślisz, moje umiejętności wystarczą, żebym przeszedł wszystkie testy pozytywnie? - Nie pytałem tu tylko o moją sprawność fizyczną, ale też o znajomość run.
- Na pewno synu. Jesteś już prawie dorosły, wierzę w ciebie i nigdy nie przestanę. - Kiedy mi to mówił, położył swoją dłoń na moim ramieniu. Zawsze w ten sposób pokazywał to, że jest ze mnie dumny i zadowolony z moich osiągnięć. W tamtym momencie chciałem przytulić go i matkę. Powiedzieć, jak bardzo ich kocham i że to dzięki nim jestem, kim jestem i znajduję się tu, gdzie jestem aktualnie. Nigdy nie zapomnę tego błysku czułości w oczach matki i silnych ramion ojca, gdy pomagał mi w utrzymaniu odpowiedniej pozycji do walki.
- Jace, zjedz coś, a później pójdź się ubrać. Wystarczy już tych pogaduszek, bo jeśli chcesz pójść jeszcze do Alec'a, to musisz się pospieszyć. - Mama jak zwykle miała rację. Siadłem więc do stołu i rozkoszowałem się pysznościami, które sama przyrządziła. Nikt nie robił tak pysznych naleśników z dżemem i czekoladą jak ona. W kilka minut pochłonąłem chyba 10 placków cynamonowego ciasta z sosami. Gdy tylko przełknąłem ostatni kęs mojego posiłku, pobiegłem na górę do mojego pokoju i zacząłem wybierać sobie strój na testy, a następnie poszedłem do łazienki i wziąłem bardzo szybki prysznic, aby pobudzić komórki w swoim ciele. Kiedy nareszcie opuściłem kabinę prysznicową i starannie się wytarłem w niebieski ręcznik z wyszytymi ręcznie czarnymi runami, zacząłem się ubierać. Postanowiłem, że nie będę wymyślał jakiegoś nie wiadomo jakiego stroju, bo zawsze wolałem wygodę niż te wszystkie nowinki modowe, które albo utrudniały sprawne ruchy, albo były mało przewiewne i bardzo szybko się męczył organizm przez zbyt wysoką temperaturę, która pojawiała się zawsze, gdy intensywnie ćwiczyłem. Miałem już zapinać ostatni pas, który miał pochwy na ostrza serafickie, stelę i kamień ze znakiem światła, - podstawowe wyposażenie każdego Nephilim - gdy poczułem zapach dymu. Bardzo się zdziwiłem, więc w jak najszybszym tempie wyszedłem z łazienki i zbiegłem na parter. Było tam już państwo Lightwood i dwóch Cichych Braci. Widziałem jak mnisi pochylają się nad dwoma ciałami, które znajdowały się w zgliszczach spalonej kuchni. Wiedziałem, że to moi rodzice, ale nie chciałem uwierzyć w słowa, które usłyszałem w swojej głowie.
'Zginęli podczas gaszenia pożaru, udusili się.'
Tego dnia skończyłem 18 lat. Tym razem nie przywitała mnie mama. Nie czułem zapachu świeżo upieczonych naleśników z dżemem truskawkowych, ani nawet sosu czekoladowego. Dziś obudziłem się zanim wzeszło słońce, by zacząć trening, tak jak zresztą każdego dnia od śmierci rodziców. Czy płakałem? Nie potrafiłem, zamknąłem się w sobie, z nikim oprócz Alec'iem nie rozmawiałem, a i tak nigdy nasze wymiany zdań nie trwały dłużej niż pięć minut i zawsze tylko o sprawach związanych z misjami, walkami, treningiem i postanowieniami Clave. Wiedział, że nawet gdyby zaczął się pytać na temat mojego samopoczucia, czy czegokolwiek innego związanego z moimi uczuciami, nie uzyskałby żadnej odpowiedzi. Dziś przenoszą mnie i Alec'a do Idris'u. Czemu? W piśmie za powód podali to, że potrzebują tak dobrze wykwalifikowaną parę parabatai. Trochę mi smutno, że Izzy nie może przenieść się razem z nami. Podobno jest jeszcze za młoda i niedoświadczona.
- Jace, może już wystarczy, widzę, że jesteś zmęczony. Musisz odpocząć. - Usłyszałem za sobą głos mojego przyjaciela. Czyżbym wywołał wilka z lasu? Mimo jego prośby, nadal uderzam ostrzem w kukłę. Czuję, że moje mięśnie proszą o odpoczynek, ale muszę być silny. Każdego dnia pokonuję swoje słabości. Właśnie mija czwarta godzina moich ćwiczeń, a ja nadal staram się wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę siły, żeby nadal ćwiczyć. - Jace, nie możesz trenować tak intensywnie, coś może ci się stać.
- A kogo to obchodzi? Jedyni bliscy ludzie leżą w Mieście Kości i wzmacniają aurę Cichych Braci. - Wiem, że zraniłem go tymi słowami, ale już nie wytrzymałem. Od dwóch lat stara się zbliżyć do mnie, ale powiedziałem sobie, że ani ja już nigdy nie pokocham nikogo tak bardzo jak rodziców, ani nie pozwolę pokochać siebie takim jakim jestem.
- A ja to co, Jace? Duch Święty, powietrze? I nie wmawiaj mi, że nie jesteśmy jak bracia, bo zaraz wyrwę ci ten miech i połamię na sto kawałeczków. - Zatrzymałem się na chwilę i zwróciłem się w stronę mojego parabatai. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułem coś tam gdzie ludzie mają serca. Nie wiem jakim cudem wypuściłem ostrze z dłoni i po prostu przytuliłem mojego przyjaciela. Przez chwilę nie wiedział co zrobić, ale moment później objął swoimi ramionami moje łopatki. Po moich polikach zaczęły płynąć zagubione cztery lata temu łzy, a ja nie potrafiłem ich powstrzymać.
- Alec... ja... jaaa... ja.a powinienem być wtttedy z... z nimi. - Ledwo udało mi się wyjąkać. Co się ze mną dzieje? Gdzie ten Jace, który był obojętny na słowa Cichego Brata, który odrzucał wszelką pomoc od przyjaciół, no gdzie on się podział?
- Spokojnie. To już przeszłość. - Nie wiem czemu, ale słowa Alec'a spowodowały, że mój płacz przybrał na sile, a przez zmęczone mięśnie trudniej mi się oddychało.
- Ja... nnn... nnawet niee zdą... zdążyłe..em im pow..wwiedzieć, żże ich kkk..kocham. - Coraz trudniej mi było cokolwiek powiedzieć, ale nawet kiedy z moich ust wydobywało się jakiekolwiek coś, bałem się, że mój przyjaciel kompletnie nic z tego nie zrozumie. Jace, oficjalnie muszę ci dać w twarz wieczorem.
- Rozumiem twój ból Jace. Ja wtedy bałem się, że tobie też się coś stało, choć nadal nasza runa parabatai informowała mnie o tym, że żyjesz. Chciałem wtedy iść z rodzicami, ale kazali mi zostać u nas, bo prawdopodobnie, gdyby ci się stało cokolwiek złego, biegłbym ci pomóc, a przecież kuchnia nadal płonęła i pewnie zamiast dwóch ofiar, byłyby trzy. - Mocniej ścisnąłem mu ramię, już nie płakałem. Zrozumiałem też, że nadal mam bliską osobę, na której zawsze mogę polegać.
- A tylko byś spróbował. Byłbyś wtedy podwójnie martwy i przysięgam ci, że ta druga śmierć byłaby o wiele boleśniejsza. - Spojrzałem mu w oczy i oboje lekko parsknęliśmy śmiechem.
- Śmierć z dłoni samego Jonathan'a Herondale'a byłaby przyjemnością. Nawet zanim stał się najsłynniejszym Nocnym Łowcą w historii. - Patrzyłem na niego i zrozumiałem wiele rzeczy i błędów jakie popełniłem w ciągu tych trzech lat.
- Dziękuję ci i przepraszam. - Widziałem, że chce coś powiedzieć, mogłem się już nawet domyślać co, ale spojrzałem w jego oczy, a moja twarz przybrała wyraz ''Jeszcze nie wszystko stracone, mogę w każdej chwili spełnić swoją przysięgę''. - Dziękuję, że się nie odwróciłeś ode mnie, kiedy miałeś jeszcze na to szansę, a przepraszam cię, że byłem taki jaki byłem. Obiecuję, że od teraz nic nie stanie między nami. - Podałem mu dłoń, a on chwycił ją, przyciągnął mnie do siebie i poklepał po plecach.
- Dobrze, ale teraz idź wziąć prysznic, bo śmierdzisz. - Oboje zaczęliśmy się śmiać, ale odsunąłem się od Alec'a i ruszyłem w stronę wyjścia. Miał rację, byłem cały przepocony i na pewno nie pachniałem najlepiej. W sumie poczułem się trochę jak te cztery lata temu.
Niestety nie wiedziałem wtedy jeszcze, że historia może się powtórzyć i stracę kolejną bliską osobę. Najgorsze jest to, że w tak głupi sposób. Może los da mi jeszcze szansę naprawić błędy, które popełniłem w Idris'ie, ale powoli. Przedstawię wam wszystko po kolei. Witajcie wszyscy, którzy się zainteresowali moją historią. Nie bądźcie źli na mnie i moje decyzje, bo mam czas żeby podjąć ich jeszcze więcej.
........................
Witajcie czytelnicy w pierwszej cz. prologu, którą miałam zaszczyt napisać.
Współpraca z moją przyjaciółką była kompletnie nie zaplanowana, gdyż sama podjęłam się stworzenia innej historii Jace'a i Clary.
Mam nadzieję, że nasza praca się wam spodoba :)
A i jeszcze jedno, piszemy bez żadnych schematów, bo jedną część piszę ja, a drugą Juli, tak więc nasza opowieść będzie powstawała w momencie jej pisania, bez żadnego planu wydarzeń, czasu akcji, choć będziemy się starać aby nasze części współgrały ze sobą.
Czekamy na wasze opinie o naszej twórczości, a ja czekam na część Juli :)
Do napisania w Rozdziale 1 cz.1.
~PB
piątek, 15 lipca 2016
Hej Wszystkim !!!
Hej wszystkim !
Witam na "Why not me".
Mam nadzieję, że ten blog pisany, przeze mnie i Alice ( Politowanie_Boskie to ona) spodoba się wam.
Jedna sprawa.
Niedługo pierwszy "prawdziwy post"
Ps. Ten pisze, bo chce zrobić porządny szablon i chce wszystko widzieć :>
Subskrybuj:
Posty (Atom)