sobota, 19 listopada 2016

Rozdział 11 cz.2



Rozchyliłam powoli powieki. Po kolei zaczęłam rozróżniać kolejne rzeczy - leżałam na łóżku, w Sali Chorych w rezydencji, ktoś cicho szeptał moje imię wtulając głowę w poduszkę koło mojej twarzy, miękkie włosy łaskotały mnie w policzek, a znajomy zapach napłynął do nosa.
- Co się dzieje ? - zapytałam cicho.
Ciche westchnienie i znajome zielone tęczówki ukazały się moim. Mój brat miał potargane włosy i przeciętą wargę oraz zapłakane oczy. Pogniecione ubranie nie wyglądało najlepiej, a blada cera przypominała kolorem jego jasne włosy. 
- Clary. Ja tak cholernie przepraszam. Usłyszałem tylko ruch, dopiero potem twój głos i... Na Anioła, co ja mogłem ci zrobić siostrzyczko ? Nawet nie chcę myśleć... Chyba bym poszedł nad jezioro Lyn ze wstydu... I mówię serio... No chyba, że prędzej tata by mi coś zrobił... Albo mama... Lub nawet Luke albo i cały Krąg, bo...
- Spokojnie braciszku... - szepnęłam bardziej chrypiąc.
Jona również to usłyszał. Nalał do szklanki trochę wody i podał mi ją. Kiedy upiłam trochę poczułam, jakby woda koiła cały ból jaki miałam w gardle, niczym najlepszy lek lub iratze. 
Odstawiłam szklankę i rozejrzałam się po sali. Poczułam rosnącą gule w gardle i ucisk w piersi, kiedy nie zobaczyłam Alec'a w pobliżu. 
- Jona... Gdzie Alec ? 
- Nie martw się o twojego kochasia, bo nic mu się nie stało, choć to dziwna historia. Ktoś go ogłuszył i zabrał aż pod jezioro Lyn. Nie wiadomo co tam się stało, bo miał już skrępowane nogi i ręce, oraz przywiązany dość ciężki wór wypełniony żelastwem, ale leżał na brzegu, a w pobliżu nikogo, kiedy go znalazłem. Samo znalezienie go to niezła historia, bo jechałem lasem szukając śladów porywacza, kiedy Apollo się spłoszył i nic się nie dało zrobić, oprócz utrzymania w siodle jakimś cudem. Biegł jak szalony aż do jeziora Lyn, gdzie leżał Alec...
- To musiała być sprawka Lucyfera...
- Tata tak samo myśli. Nie wiemy co mamy zrobić jeśli znów zaatakuje...
- Nie zrozumiałeś mnie bracie. Lucyfer mnie nie porwał, ani nie skrzywdził. To co złe zrobiła Jasmine, siostra Jace'a, a Lucyfer jest po naszej stronie... 
- Co ? Pomieszało ci się w głowie Clary to niemożliwe...
- Jona, Lucyfer to nasz przodek. Vivien, jego ukochana miała z nim dwójkę dzieci. Starszą córkę i syna, który nigdy się nie narodził. My walczymy z Jasmine i Wieczorną Gwiazdą...
- Skąd to wiesz ? - usłyszałam aż zbyt dobrze znany mi głos. 
W drzwiach do Sali stał mój ojciec i przyglądał mi się dość uważnie. Był niespokojny i zaskoczony. 
- Lucyfer mi powiedział. Kiedy straciłam przytomność w lasku, kiedy Jona mnie znalazł...
- Powiedział ci co to jest ? 
- Szczep naszej rodziny, która postanowiła się czarną magią obronić przed mściwością aniołów. 
- Tylko tyle ? Dobrze, jak coś zjesz i nabierzesz sił opowiem ci resztę. To o wiele dłuższa historia...
- A ty ją doskonale znałeś i wiedziałeś od początku, że z nimi walczymy, tak ?
- Nie, ale kiedy umierałem wtedy... Zobaczyłem ich symbol. Myślałem, że to tylko zwidy, które widzi umierający człowiek. Do teraz tak myślałem, ale skoro mówisz, że to z nimi walczymy, będzie o wiele gorzej...
- Są aż tak potężni ? 
- Clary, oni są nami. To nasza rodzina, nasza krew. I może oni wcale nie tolerują prawdy o Lucyferze, ale również mają jego krew, a w połączeniu z mroczną mocą... Nie może wyjść z tego nic dobrego. 
- To moment. Wiedziałeś, jaka jest prawda o Lucyferze ? - zapytałam kątem oka widząc rosnące zdziwienie i niedowierzanie mojego brata. 
- To rodzinna legenda... Ja jeszcze ją znałem, ale moi rodzice zakazali mi ją wam opowiadać. Uznałem, że to ma związek z Porozumieniami i milczałem na ten temat. Jocelyn też jej nie zna, ale skoro On sam ją potwierdził to może mogę złamać zakaz rodziców i potem ją opowiedzieć Jonathanowi i Jocelyn.
- A Luke ? To twój parabatai...
- Nie wiem. Muszę się nad tym zastanowić. To poważne brzemię. Przyniosę ci ciepły posiłek. Nie myśl na razie o tym...
Kiedy wyszedł zmarszczyłam czoło. Jonathan nie powiedział mi jednej rzeczy.
- Ile byłam nieprzytomna i gdzie jest Alec teraz ? - zaznaczyłam patrząc prosto w jego oczy. 
Wtedy nie potrafił skłamać. Nie umiał łgać w żywe oczy. 
- Ty byłaś nieprzytomna prawie 4 dni. A co do Aleca to poszedł szukać Jace'a. Wywnioskowaliśmy, że przyszłaś z rezydencji Herondale'ów, więc tam się udał. 
- Tam będzie Jace - mruknęłam przemilczając to, co się tam stało. 
Jonathan nie musi o tym na razie wiedzieć. Już teraz był wystarczająco zszokowany, a zbyt duży szok spowodowany zbyt dużą ilością informacji nie jest zbytnio wskazany. 
- Magnus i Tessa są jeszcze ? 
- Niezmiennie. Magnus raczej zostanie tu na dłużej, kiedy przywiozłem cię trochę nad tobą posiedział, bo miałaś trochę wyniszczony organizm, choć na pierwszy rzut oka nie było tak źle, ale wyczuł jakieś obrażenia wewnętrzne. Postanowił, że zostanie dopóki to się nie skończy, albo dopóki nie zmienisz miejsca pobytu. Wtedy chce je zmienić z tobą, bo jak zauważył, masz teraz spore kłopoty. Co do Tessy nie wiem. Pewnie będzie szukać Jace'a. Teraz nie pojechała z Alec'iem szukać go, bo wcześniej pomagała nam szukać ciebie i twojego kochasia.
- Czemu mówisz na niego kochaś ? To źle, że znalazłam chłopaka, który starał się mnie chronić ? Gdyby miał broń to pewnie by mu się udało. 
- Tata zarządził teraz, że bez broni nie możesz opuścić rezydencji. Nawet na schody nie możesz wyjść bez broni. A znowu Luke zarządził, by Krąg zjechał się do rezydencji. Prawie wszyscy są teraz w tym domu. 
- Prawie ? 
- Jia i Patrick są u siebie, żeby jakoś hamować Clave, które coś chce zwęszyć w tych stronach.
- Kiedy Alec wróci ? 
- Nie wiemy... A i mówię na niego kochaś, bo kiedy cię zobaczył doleciał do łóżka i zaczął krzyczeć, a wręcz wrzeszczeć na Magnusa, żeby coś zrobił. Nie sądziłem, ze Lightwood aż tak zareaguje...
- Bo to Alec, a nie Lightwood - mruknęłam, gdy drzwi się otworzyły. 
Stanął w nich właśnie mój chłopak, zupełnie jakbym go przywołała do siebie. Spojrzał na mnie. Jego wzrok jakby zmiękł. Usłyszałam ciche westchnienie. Niemal przybiegł do łóżka. Usiadł na nim i przytulił mnie.
Był zimny. Cała zadrżałam, ale mimo to mocniej przytuliłam się do chłopaka. Tak się o niego bałam.
- Alec. Na Anioła nigdy więcej tak nie robimy, jasne ? Nigdy więcej. 
- Dobrze płomyczku, dobrze. Zrobię wszystko tak jak tylko zechcesz.
- A gdzie Jace ? 
- Kazał mi ciebie pożegnać. I powiedzieć, że tak jak chciałaś, już nigdy go nie zobaczysz więcej. I dodał, żebyśmy byli szczęśliwi...
Na Anioła. 
Co on chce zrobić ?! 

1 komentarz:

  1. Wow! Uwielbiam to opowiadanie, ale nie mogę się przyzwyczaić do Clalec xd no bo Malec is my life ;3

    OdpowiedzUsuń