piątek, 9 grudnia 2016

Koniec? Przerwa?

Moi mili, już jakiś czas temu przestało mi się uśmiechać, gdy pisałam do wiatru. Mam na prawdę niewiele czasu i kilka dodatkowych rzeczy, które również zabierają mi czas. Do tej pory starałam się pisać, być, przezwyciężać tę pustkę, ale... poległam. Nie wiem czy i ewentualnie kiedy blog wróci do życia. Powiem wam jedno, sami zadecydowaliście, że to już jest koniec naszej rozmowy. Chcę jednak, żebyście się nie smucili, w końcu niedługo Święta. Pozdrawiam was i na razie przestaję działać na tym blogu. Do ponownego spotkania.

Alicja

sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział 12 cz.2



Mam dość. Po prostu. Ostatnio próbuje się dobić do Jace'a. I wiem, że mnie słyszy, ale nie odpowiada. Nawet nie ma pojęcia co on zrobił. Ale ja wiem i nic nie mogę z tym zrobić. Nie mogę go zatrzymać, uchronić od zrobienia największego błędu, który będzie kosztować ludzkość.  
Ostatnio często w nocy rozmawiam z Lucyferem. Jace odbierając mi moje przeznaczenie sprawił, że wszyscy zginiemy, zanim otworzy się Brama. I nie mogę mu tego powiedzieć, bo raczył mnie uciszyć, odciąć się ode mnie, nie słuchać ani słowa, które do niego mówię. 
On nie ma pojęcia co siedzi w mojej głowie. Nie ma bladego pojęcia jaką krzywdę mi wyrządził chcąc mnie ratować. Nie jest świadom, że odkąd zabrał mi kawałek mnie samej ciężko trenowałam każdego dnia, aż do braku tchu a nawet więcej - ostatnio zemdlałam, a potem jeszcze pewien czas miałam mroczki przed oczami. 
Alec był przerażony i teraz siedzę w mojej wielkiej komnacie. Mówi, że muszę nabrać sił, ale ja tego nigdy nie zrobię. Nie. Codziennie czuje, jak serce Vivien wariuje w mojej piersi. Czuje kłucie, kiedy tylko zbliży się do mnie szatyn, czuje jak ołów zalewa mi komory serca, kiedy mnie całuje. 
A to wszystko przez Anioły. Przez Jace'a, który nie jest świadomy, co zrobił. Nie wie, że serce Vivien to nie jest jakiś tam organ. To właśnie ono jest moim przekleństwem, a nie przeznaczenie. Moje przeznaczenie było moim jedynym ratunkiem, ale teraz nie ma już żadnego światła w tym ciemnym tunelu.
Serce kobiety woła. Woła, gdyż chce wypełnić rodzinne przeznaczenie. Nie wie, że machina nie ruszyła, że to nie czas, że nie ma jeszcze uzdrowienia dla mnie. 
I co mi po rozmowach z Lucyferem, skoro nawet on nie czuł tego strasznego bólu, kiedy chcesz po prostu przytulić się do ukochanego, ale sama myśl o nim boli i robisz wszystko, by się od niego oddalić. Wszystko, by nie dowiedział się, co strasznego zrobił jego parabatai i że jeśli nie wróci dojdzie do tragedii. 
I nie wróci. Przed chwilą mi to powiedział. Nie wróci i moje wołanie jest dla niego niczym. Może gdybym mu powiedziała, ale Lucyfer mi zakazał. On nie może się tego dowiedzieć. Gdyby Anioły się dowiedziały zniszczyły by wszystko. Po Tobiasie i Vivien został by tylko popiół, który prawdopodobnie spaliłby w niebiańskim ogniu niszcząc wszystko.
Czemu ?! Czemu to na mnie musiało spaść to przekleństwo ?! Co ojca podkusiło do nadania mi tego imienia, które nosi na sobie to brzemię ?! Bo co ?! Bo ona też miała na imię Clarissa ?! Pierwsza Morgensternówna. Córka Lucyfera ?! 
O Piekła ! Hadesie ! Tartarze !
Jak to cholernie boli ! 
Jak cholernie boli świadomość, że Jace właśnie zmierza do autodestrukcji. Moja piekielna moc, moc Lucyfera, którą mi odebrał nie jest dla niego do okiełznania. Bo jest w nim mój gniew, moja nienawiść do Nefilim, do Clave, Rady. On z tym sobie nie poradzi na dłuższą metę. 
Bo ja jestem silniejsza od Lucyfera. Mam jego anielską i piekielną moc, mam to co utracił, ten pierwiastek niebiański i jego miłość w sercu. Mam jego absolut. Ja byłam jego absolutem. I dlatego umiałam nad nim panować, choć tego nie rozumiałam. 
Ja miałam jego krew, jego geny, które nad wszystkim doskonale panowały wyczekując momentu, w którym w końcu zakończę istnienie najczarniejszej karty historii mojej rodziny. Tylko to trzymało mnie przy zdrowych rozsądkach, a teraz wariuje. 
Z bólu. Nie myślę jasno odkąd tylko stanęłam na nogi i dowiedziałam się, że żadne runy tropiące nie mogą odnaleźć Jace'a. 
Teraz została tylko śmierć, a raczej czekanie na śmierć z jego ręki. Z ręki Jace'a, bo choćby Anioły i Lucyfer wystawiły by całe hufce przeciwko niemu to on i tak jest silniejszy i nas pozabija. Moja moc w nim najpierw zabije go szukając krwi Lucyfera, a potem zabije nas wszystkich z gniewu. Przez mój gniew, który Jace nie umie okiełznać. 
Ale ja nie chce na to czekać. Chce to skończyć teraz. 
Zaraz. Ja chce to skończyć, czy to serce ? 
Chyba ono, bo zaklęcie sądzi, że wszystko się dokonało i prawowita właściciela organu żyje. 
Nie. Muszę walczyć... 
Ale to już koniec. Nie ma już nic. Jace się nie znajdzie na czas i umrzemy, i tak. A ja nie będę samolubna. Nie chce patrzeć na śmierć Alec'a, który przez runę parabatai nie czuje, jak mrok zaczyna opanowywać umysł Jace'a, jego serce. 
Na Tartar ! Jego serce nie jest sercem Vivien, które doskonale panowało nad mrokiem, który uważał ją za świętość i nie pozwalał na przejmowanie kontroli. Mrok Lucyfera, jego gniew nie może bowiem skrzywdzić nikogo o jego krwi. I co z tego, że Jace ma tchawicę Tobiasa ? To nic nie znaczy. Tchawica nic nie zmieni w genetyce blondyna, nie jest tak sprzężona jak serce ukochanej mojego przodka ze mną, a nawet gdyby - ona nie została objęta zaklęciem. Nikt bowiem nie przewidział takiego obrotu sprawy. Nikomu nie mieściło się w głowie na odebranie mi przeznaczenia. 
Sama nie wiem, jak znalazłam się w łazience. Otworzyłam szafkę. Wyrzuciłam z niej wszystko, tylko po to by znaleźć tą jedną rzecz. Alec myślał, że zabrał mi całą broń, żebym nie ćwiczyła, ale jeden bastion nigdy nie zostanie zdobyty przez mężczyzn - pudełko z podpaskami i tamponami. 
Pomiędzy nimi była jedna z moich ulubionych broni - leciutkie, ostre sztylety do rzucania. Cieniutkie, opakowane w papier podobny to tych z podpasek wyglądały jak jedne z nich, więc nikt nie mógł mnie ich pozbawić - nikt nie wiedział, że tu są. 
Wyciągnęłam jeden. Kiedy ostra krawędź przecięła gładko skórę na mojej dłoni poczułam, że to przeklęte serce w końcu mniej boli. Ten ból, który wypełniał moje ostatnie dni choć raz zmalał ! 
Niemal sapnęłam z ulgi. Z tyłu głowy słyszałam krzyk. To był Lucyfer, który próbował przywołać mnie do porządku. Wiedział, że jeśli przekroczę tą granicę to wszystko będzie zgubione, ale czy już nie jest za późno ?
Gładka linia przecięła całe przedramię i ramię. 
Tak ! Serce coraz mniej kuło ! Ból był mały. 
Pomyślałam o tym, jak Alec niósł mnie do pokoju przyciskając do swojej piersi, jakby bał się, że już nigdy mnie nie zobaczy, usłyszy.
Wściekły organ upomniał się po raz kolejny. A już było tak dobrze, tak błogo. Brak bólu i myśl o moim szatynie z anielskimi oczami. 
Nie. Nie dam sobie odebrać tego, co ja czuje. 
Cięcie na drugim ramieniu, które robiłam przy niemal groźbach ze strony głosu mojego przodka uspokoiło serce Vivien. 
Alec. Ciepłe, nieco blade, szczupłe ciało, które odkąd zniknął Jace przytulało mnie co noc. Pod osłoną nocy nie musiałam tak maskować ból więc te godziny po zmierzchu chciałam spędzać przytulona do niego. Bo go kochałam i chciałam, żeby to wiedział. Ja go kochałam za bardzo, żeby...
Ostry ból ukłuł mnie znienacka. Cała pierś paliła bólem tak ogromnym, jakby chciał wyrwać mi serce. Nieco za głębokie cięcie na udzie złagodziło go. 
Clary ! Zabijesz się ! - ryknął w moim umyśle Lucyfer. 
- I tak wszyscy umrzemy z ręki Jace'a - szepnęłam widząc jak mrok pochłania moją jasną łazienkę.
- Valentine ! Clary umiera w... - Usłyszałam krzyk byłego anioła zanim mrok pochłonął ostatnią jasną plamkę światła przed moimi oczami.

sobota, 26 listopada 2016

Rozdział 12 cz.1

Nie wiele osób potrafi panować nad swoimi uczuciami. Niestety, ja również do nich należałem.

- Jace, wystarczy. Musisz odpocząć. Od ponad tygodnia przywołujesz kilkunastu Nephilim dziennie do żywych. Ja rozumiem, chcesz ją chronić, ale niedługo będziesz tak bardzo osłabiony, że tylko jej zaszkodzisz, a nie pomożesz. - Mój pradziadek miał rację, zresztą zawsze ją miał. Był bardzo mądry, a Tessa nigdy nie dodawała do jego życiorysu żadnych dodatkowych cech. Will był po prostu najwspanialszym człowiekiem, jakiego można było kiedykolwiek spotkać na tej ziemi.

- Wiem, ale to wszystko dzieje się tak powoli. Rozumiem, że potrzeba czasu, żeby powołać ogromną armię, ale nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał walczyć z Jasmine, wiedziałem, że jest inna i w jej sercu znajdował się zimny mrok,  ale... po prostu to jest dla mnie za dużo. I jeszcze Clary teraz... - Kolejny raz po mojej twarzy słynęła pojedyncza łza na jej wspomnienie. Nie pomaga mi również jej głos, który od kilku dni jest nie do zagłuszenia.

Jace, odezwij się proszę. Wiem, że mnie słyszysz jak za każdym razem. Czemu mi to robisz? Czemu porzuciłeś mnie, Alec'a, Tessa'ę i wszystkich, którzy liczyli na Ciebie? Nie wierzę, że stchórzyłeś. Co oznaczają twoje słowa, że już cię więcej nie zobaczę...

Nie potrafię jej odpowiedzieć. Nie chcę, żeby usłyszała, jak mój głos się łamie, gdy wypowiadam jakiekolwiek słowa.

- Will, czemu to tak boli? - Nie wiem czemu, ale mój pradziadek woli jak zwracam się do niego po imieniu. Czasami ludzie potrafią zaskakiwać.

- Kochasz ją. To normalne. Pamiętam jak Tessa została narzeczoną Jem'a i mnie zaczęło coś rozrywać, choć wtedy sam ją do siebie zniechęcałem. A wszystko przez kłamstwo, które prześladowało mnie latami. Ale wiesz, wtedy coś we mnie pękło, zrozumiałem, że nie potrafię budzić się w inny sposób, niż przy tej pięknej kobiecie o szarych oczach. Wiesz, potrafiłem spędzać długie godziny wpatrując się tylko w jej tęczówki i na myśleniu, jak wielkim szczęściarzem jestem. - Słowa Will'a nie wiele mi pomogły, bo znałem tą historię, choć jego uczucia są tak podobne do tych, które targały mną właśnie teraz.

Tak będzie lepiej Clary. Dla ciebie i wszystkich. Przepraszam i... żegnaj.

Stój! Proszę, powiedz mi gdzie jesteś, potrzebuję cię. Cholera, czemu taki jesteś? Co my wszyscy ci zrobiliśmy? Czemu nie chcesz nam pomóc? 

Zastanawiałem się nad powiedzeniem jej całej prawdy. Może to jest jedyne wyjście.

Clary... Zabraliście mi serce, szczególnie ty. Archanioły, ba nawet najniższe w hierarchii Anioły nie mogą kochać. To jest nasze przekleństwo. Wtedy... Ta bariera... Clary, jesteś wolna, zabrałem od ciebie prawie wszystko co leży w anielskiej naturze. Zostały w tobie tylko umiejętności, których może pozazdrościć ci każdy Nocny Łowca. Tylko to mogłem ci podarować. Jesteś wolna i możesz ułożyć sobie życie z Alec'iem. Oboje na to zasługujecie, wybacz mi, że odszedłem, ale nie potrafię patrzeć na ciebie i jednocześnie wmówić sobie, że cię nie kocham. To koniec, sam poradzę sobie z wrogami Nieba i Ziemi. Poprowadzę dwie armie do walki i jako "Zwycięzca" zasiądę na białym koniu dzierżąc w dłoni łuk. To ja pojawię się jako pierwszy i zapoczątkuję gonitwę czterech jeźdźców zagłady. Jako ostatni z siedmiu Archaniołów zadmę w róg, zsyłając ostateczny koniec na ziemię. Przepraszam, to koniec dla tego świata, ale dla was, rasy Nephilim stworzyłem specjalny wymiar. Nie będziecie umierać, starzeć się, głodować, nie dosięgną was żadne klęski żywiołów. Jeśli mi się poszczęści, Bóg i mnie da ten zaszczyć, by przebywać między wami. A teraz czas na zakończenie mojego monologu. Mam nadzieję, że znalazłaś odpowiedzi na swoje pytania.

Jace, po co to wszystko? Czemu zabrałeś mi moje przeznaczenie? Dlaczego zachowałeś się jak egoistyczny dupek?

Bo cię kocham zbyt mocno, żebym wybaczył sobie jakąkolwiek krzywdę, którą ci wyrządziłem. Brama jest ukryta w mojej rezydencji. Kiedy nadejdzie czas, wszyscy powstali i żywi udadzą się w lepsze miejsce, każdy Nephilim, wilkołak, wampir i czarnoksiężnik. Będziesz wiedziała co robić. Dasz sobie radę. Pozdrów Alec'a i dbaj o niego.

Zakończyłem naszą rozmowę. Zablokowałem jej głos, który pewnie był pełny wyrzutu, bólu i zdziwienia. Miałem już dość tłumaczenia się przed nią.

- Idę potrenować. - Ta opcja wydawała mi się w tym momencie najlepszą z możliwych.

- Pójdę z tobą. Pokażę ci kilka cennych wskazówek, których nauczył mnie ojciec. - Właśnie w tym momencie poczułem się lepiej. Może nie mam obok siebie Clary, ale czuję się kochany i potrzebny. Chyba na razie powinno mi wystarczyć.

................................................................

sobota, 19 listopada 2016

Rozdział 11 cz.2



Rozchyliłam powoli powieki. Po kolei zaczęłam rozróżniać kolejne rzeczy - leżałam na łóżku, w Sali Chorych w rezydencji, ktoś cicho szeptał moje imię wtulając głowę w poduszkę koło mojej twarzy, miękkie włosy łaskotały mnie w policzek, a znajomy zapach napłynął do nosa.
- Co się dzieje ? - zapytałam cicho.
Ciche westchnienie i znajome zielone tęczówki ukazały się moim. Mój brat miał potargane włosy i przeciętą wargę oraz zapłakane oczy. Pogniecione ubranie nie wyglądało najlepiej, a blada cera przypominała kolorem jego jasne włosy. 
- Clary. Ja tak cholernie przepraszam. Usłyszałem tylko ruch, dopiero potem twój głos i... Na Anioła, co ja mogłem ci zrobić siostrzyczko ? Nawet nie chcę myśleć... Chyba bym poszedł nad jezioro Lyn ze wstydu... I mówię serio... No chyba, że prędzej tata by mi coś zrobił... Albo mama... Lub nawet Luke albo i cały Krąg, bo...
- Spokojnie braciszku... - szepnęłam bardziej chrypiąc.
Jona również to usłyszał. Nalał do szklanki trochę wody i podał mi ją. Kiedy upiłam trochę poczułam, jakby woda koiła cały ból jaki miałam w gardle, niczym najlepszy lek lub iratze. 
Odstawiłam szklankę i rozejrzałam się po sali. Poczułam rosnącą gule w gardle i ucisk w piersi, kiedy nie zobaczyłam Alec'a w pobliżu. 
- Jona... Gdzie Alec ? 
- Nie martw się o twojego kochasia, bo nic mu się nie stało, choć to dziwna historia. Ktoś go ogłuszył i zabrał aż pod jezioro Lyn. Nie wiadomo co tam się stało, bo miał już skrępowane nogi i ręce, oraz przywiązany dość ciężki wór wypełniony żelastwem, ale leżał na brzegu, a w pobliżu nikogo, kiedy go znalazłem. Samo znalezienie go to niezła historia, bo jechałem lasem szukając śladów porywacza, kiedy Apollo się spłoszył i nic się nie dało zrobić, oprócz utrzymania w siodle jakimś cudem. Biegł jak szalony aż do jeziora Lyn, gdzie leżał Alec...
- To musiała być sprawka Lucyfera...
- Tata tak samo myśli. Nie wiemy co mamy zrobić jeśli znów zaatakuje...
- Nie zrozumiałeś mnie bracie. Lucyfer mnie nie porwał, ani nie skrzywdził. To co złe zrobiła Jasmine, siostra Jace'a, a Lucyfer jest po naszej stronie... 
- Co ? Pomieszało ci się w głowie Clary to niemożliwe...
- Jona, Lucyfer to nasz przodek. Vivien, jego ukochana miała z nim dwójkę dzieci. Starszą córkę i syna, który nigdy się nie narodził. My walczymy z Jasmine i Wieczorną Gwiazdą...
- Skąd to wiesz ? - usłyszałam aż zbyt dobrze znany mi głos. 
W drzwiach do Sali stał mój ojciec i przyglądał mi się dość uważnie. Był niespokojny i zaskoczony. 
- Lucyfer mi powiedział. Kiedy straciłam przytomność w lasku, kiedy Jona mnie znalazł...
- Powiedział ci co to jest ? 
- Szczep naszej rodziny, która postanowiła się czarną magią obronić przed mściwością aniołów. 
- Tylko tyle ? Dobrze, jak coś zjesz i nabierzesz sił opowiem ci resztę. To o wiele dłuższa historia...
- A ty ją doskonale znałeś i wiedziałeś od początku, że z nimi walczymy, tak ?
- Nie, ale kiedy umierałem wtedy... Zobaczyłem ich symbol. Myślałem, że to tylko zwidy, które widzi umierający człowiek. Do teraz tak myślałem, ale skoro mówisz, że to z nimi walczymy, będzie o wiele gorzej...
- Są aż tak potężni ? 
- Clary, oni są nami. To nasza rodzina, nasza krew. I może oni wcale nie tolerują prawdy o Lucyferze, ale również mają jego krew, a w połączeniu z mroczną mocą... Nie może wyjść z tego nic dobrego. 
- To moment. Wiedziałeś, jaka jest prawda o Lucyferze ? - zapytałam kątem oka widząc rosnące zdziwienie i niedowierzanie mojego brata. 
- To rodzinna legenda... Ja jeszcze ją znałem, ale moi rodzice zakazali mi ją wam opowiadać. Uznałem, że to ma związek z Porozumieniami i milczałem na ten temat. Jocelyn też jej nie zna, ale skoro On sam ją potwierdził to może mogę złamać zakaz rodziców i potem ją opowiedzieć Jonathanowi i Jocelyn.
- A Luke ? To twój parabatai...
- Nie wiem. Muszę się nad tym zastanowić. To poważne brzemię. Przyniosę ci ciepły posiłek. Nie myśl na razie o tym...
Kiedy wyszedł zmarszczyłam czoło. Jonathan nie powiedział mi jednej rzeczy.
- Ile byłam nieprzytomna i gdzie jest Alec teraz ? - zaznaczyłam patrząc prosto w jego oczy. 
Wtedy nie potrafił skłamać. Nie umiał łgać w żywe oczy. 
- Ty byłaś nieprzytomna prawie 4 dni. A co do Aleca to poszedł szukać Jace'a. Wywnioskowaliśmy, że przyszłaś z rezydencji Herondale'ów, więc tam się udał. 
- Tam będzie Jace - mruknęłam przemilczając to, co się tam stało. 
Jonathan nie musi o tym na razie wiedzieć. Już teraz był wystarczająco zszokowany, a zbyt duży szok spowodowany zbyt dużą ilością informacji nie jest zbytnio wskazany. 
- Magnus i Tessa są jeszcze ? 
- Niezmiennie. Magnus raczej zostanie tu na dłużej, kiedy przywiozłem cię trochę nad tobą posiedział, bo miałaś trochę wyniszczony organizm, choć na pierwszy rzut oka nie było tak źle, ale wyczuł jakieś obrażenia wewnętrzne. Postanowił, że zostanie dopóki to się nie skończy, albo dopóki nie zmienisz miejsca pobytu. Wtedy chce je zmienić z tobą, bo jak zauważył, masz teraz spore kłopoty. Co do Tessy nie wiem. Pewnie będzie szukać Jace'a. Teraz nie pojechała z Alec'iem szukać go, bo wcześniej pomagała nam szukać ciebie i twojego kochasia.
- Czemu mówisz na niego kochaś ? To źle, że znalazłam chłopaka, który starał się mnie chronić ? Gdyby miał broń to pewnie by mu się udało. 
- Tata zarządził teraz, że bez broni nie możesz opuścić rezydencji. Nawet na schody nie możesz wyjść bez broni. A znowu Luke zarządził, by Krąg zjechał się do rezydencji. Prawie wszyscy są teraz w tym domu. 
- Prawie ? 
- Jia i Patrick są u siebie, żeby jakoś hamować Clave, które coś chce zwęszyć w tych stronach.
- Kiedy Alec wróci ? 
- Nie wiemy... A i mówię na niego kochaś, bo kiedy cię zobaczył doleciał do łóżka i zaczął krzyczeć, a wręcz wrzeszczeć na Magnusa, żeby coś zrobił. Nie sądziłem, ze Lightwood aż tak zareaguje...
- Bo to Alec, a nie Lightwood - mruknęłam, gdy drzwi się otworzyły. 
Stanął w nich właśnie mój chłopak, zupełnie jakbym go przywołała do siebie. Spojrzał na mnie. Jego wzrok jakby zmiękł. Usłyszałam ciche westchnienie. Niemal przybiegł do łóżka. Usiadł na nim i przytulił mnie.
Był zimny. Cała zadrżałam, ale mimo to mocniej przytuliłam się do chłopaka. Tak się o niego bałam.
- Alec. Na Anioła nigdy więcej tak nie robimy, jasne ? Nigdy więcej. 
- Dobrze płomyczku, dobrze. Zrobię wszystko tak jak tylko zechcesz.
- A gdzie Jace ? 
- Kazał mi ciebie pożegnać. I powiedzieć, że tak jak chciałaś, już nigdy go nie zobaczysz więcej. I dodał, żebyśmy byli szczęśliwi...
Na Anioła. 
Co on chce zrobić ?! 

sobota, 12 listopada 2016

Rozdział 11 cz.1

Ale jak... Opadłem zmęczony na mokrą ścieżkę... Wyczerpałem całe swoje siły. Chyba zacząłem tracić przytomność. Widziałem przed oczami postać... Był to rosły mężczyzna. Nagle przed nim pojawiła się Clary, moja Clary. Chciałem tam biec, ale coś trzymało mnie w miejscu. Słyszałem ich rozmowę. Byłem zdziwiony. Wszystko za co walczyłem... było jednym wielkim kłamstwem. Czułem, że Lucyfer mówił szczerze. Co w takim razie ja widziałem gdy... gdy moja dusza opuściła na ułamek sekundy własne ciało. Co, pytam się?

- Jace... Oni umieją manipulować wieloma rzeczami. Jesteś ich potęgą, dlatego potrafią kontrolować twoje wspomnienia i je przekształcać. Teraz masz o wiele ciemniejszy mrok w sobie, niż ja kiedykolwiek wcześniej. Musisz z nim walczyć lub się go pozbyć. - Wiedział, czuł to, co pojawiało się w moim sercu. Bolało mnie, że byłem tak słaby, tak mało mogłem.

- Co się ze mną stanie? Czy ja coraz bardziej przybliżam się do Wielkich Demonów? - Spojrzałem mu w oczy i zacząłem się prostować. On również jedną tęczówkę miał czarną, a drugą złotą. Problem w tym, że on posiadał wewnętrzną równowagę, czułem to.

- Jeśli mrok tobą owładnie tak samo jak Jasmine, to staniesz się najniebezpieczniejszym stworzeniem, które kiedykolwiek mogło żyć. Połączenie siedmiu mocy i demonicznej ciemności doprowadzi do ogromnego zła. Kiedy nadejdzie Sąd, nie wszyscy przebywający na wygnaniu zostaną uwięzieni w odmętach piekielnych. Dla mnie jest jeszcze nadzieja, ale jeśli ty poddasz się złu, staniesz się panem Edomu. - Słowa Lucyfera ani trochę mi nie pomagały. Przecież robiąc to wszystko, zniszczę również Clary i wszystkich, na których mi zależy.

- Ja chcę tylko dobra dla Clary... - Zdołałem wydusić z siebie.

- Ona kocha innego, wiesz to. - I nagle poczułem ból. Moje serce bardzo mocno zaczęło uderzać. - To skutek Cienia, on zatruwa cię, gdy myślisz o swoim przyjacielu.  - Moje żyły zrobiły się czarne, straciłem wszelaki obraz sprzed oczu. Dopiero po chwili z mroku zaczął wyłaniać się przerażający obraz jakiegoś stworzenia.

"Teraz należysz do mnie. Rozumiesz?"

Jego głos był nieprzyjemny, zachrypnięty i ani trochę nie przypominał ludzkiej mowy.

- Nie. - Nagle moja głowa zaczęła boleć tak bardzo, że wolałem umrzeć, niż nadal zostawać przytomnym. - Nie poddam ci się... - Było coraz gorzej. - Bo ty nie znasz miłości, a ja tak. - Traciłem zmysły. - Nie jesteśmy podobni... Ty niszczysz, ja buduję... Ty ranisz, ja leczę... Odejdź ode mnie! - Bardzo nieprzyjemne uczucie, jakby wypełzania, wstrząsnęło mim ciałem.

"Nie jesteś wystarczająco zły. Ohydna natura archanielska i ludzka. Jak takie coś jak ty może chodzić po ziemi. Jesteś zbyt czysty."

I nagle znów leżałem przed rezydencją. Zobaczyłem Jasemine, trzymała coś w dłoni.

Głupi, jesteś mi już nie potrzebny. Żegnaj bracie. 

Usłyszałem świst powietrza, zobaczyłem charakterystyczny metaliczny błysk - sztylet Herondale'ów. Zamknąłem oczy i przygotowałem się na swój koniec, chciałem go całym sercem. Nic jednak nie poczułem, a gdy otwarłem oczy, mojej siostry nie było obok, leżała powalona strzałą z czerwonym grotem. Alec...

To jeszcze nie koniec. Do zobaczenia bracie.

I rozpłynęła się w powietrzu. Przeniosła się do innego wymiaru, gdyż nie czułem jej energii nawet w najmniejszym stopniu.

- Jace, nic ci nie jest? - Zobaczyłem swojego przyjaciela. Pierwszy raz byłem zarazem tak bardzo szczęśliwy jak i zrozpaczony. Szatyn ukląkł obok mnie i uniósł moją głowę.

- Przepraszam, to nie byłem ja... to już zniknęło... to był okropny dzień. - Rozumiał mnie, wiedział o wszystkim. Nie był jednak zły, widziałem to w jego oczach.

- Wrócił mój parabatai. Brakowało mi twojego humoru. - Uśmiechnął się i pomógł mi stanąć na nogach. Zaczął mnie prowadzić w stronę rezydencji, ale kiedy on przeszedł przez barierę, moje ciało tylko się o nią obiło. Oparłem się o nią i powoli usiadłem.

- Nie przejdę przez nią Alec. Ta bariera została stworzona przeze mnie do bronienia Clary i wybranka jej serca. Oboje będziecie tu bezpieczni kiedy rozpętam ostateczną bitwę. Pilnuj jej, aby była wtedy tu z tobą. - Uśmiechnąłem się do niego smutnie. Ona wybrała jego.

- Nie zostawię cię, wiesz o tym. Powiedz mi, czy ty do niej coś czujesz? - Szatyn zawsze był spostrzegawczy. Mogą mówić, ze to ja jestem Archaniołem, ale to on o wiele częściej potrafił odczytać moje uczucia, choć nie miał daru czytania ludzkich dusz.

- To i tak nie istotne. Teraz najważniejsze jest chronić ją i ciebie przed Jasmine. Ja jakoś sobie poradzę. - Widziałem, że Alec chciał mi przerwać i zaprzeczyć, ale nie pozwoliłem mu na to. - Bądźcie szczęśliwi, ja na razie muszę zniknąć i załatwić kilka spraw. Pożegnaj ją ode mnie. Już mnie nigdy nie zobaczy, tak, jak sobie życzyła. - Pomyślałem o Alicante i nie minęła sekunda, a już się znajdowałem w niewielkim, opuszczonym dworku, który kiedyś służ mi jako sala treningowa. Teraz to mój schron, a zarazem więzienie. Niestety, tylko tak mogłem uciec od Clary. Czas na ostre treningi i budowanie armii, w końcu mam poprowadzić Nephilim oraz szeregi anielskie do ostatecznego boju. A to wszystko z miłości do osoby, wpisanej w mój los.

sobota, 5 listopada 2016

Rozdział 10 cz.2



Jace zaklął rezydencję. Przybrał postać Archanioła. Jego zaklęcie było niewyobrażalnie potężne. Bariera, jaka powstała nad rezydencją odgrodziła nas od reszty świata. 
- Wiesz, że to jednak głupie ? Clave może to zauważyć - mruknęłam.
- Nie obchodzi mnie to. Musisz być bezpieczna. Tylko na tym mi zależy...
- A Alec ? Musimy go szukać. A moi rodzice ? Luke ? Będą się martwić. Jace to na prawdę nie był dobry pomysł.
- Sama wiesz, że moim zadaniem jest chronienie Cię. To właśnie robię...
- Powinieneś szukać Alec'a. 
- Alec jest mniej ważny.
- Co ? To twój parabatai  powinien być najważniejszą osobą dla ciebie ! I nawet nie podchodź teraz do mnie, okey ! Nie mam zamiaru tu siedzieć jeśli o to chodzi i nie będę ! Mam zamiar znaleźć Alec'a, bo go kocham i nie pozwolę go skrzywdzić ! - krzyczałam na cały głos. 
Jace patrzył na mnie, ale to nie był jego wzrok. To był obcy wzrok pełen ciemności, mroku. 
Zaczęłam iść w stronę bariery. Poczułam, że jest blisko. Chciałam oprzeć o nią plecy, ale nie poczułam oporu. Zrobiłam krok w tył i... byłam za barierą. Serio Jace ?! Taka mocna jest ta twoja bariera ?!
- Jak... - usłyszałam. 
On sam tego nie rozumiał.
- Normalnie Jace - prychnęłam.
Odwróciłam się od bariery i chciałam już iść do rezydencji, gdy usłyszałam uderzenie. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Jace przybrał normalną postać, ale był zbyt słaby, żeby iść. Uderzył o barierę.
On już nie był sobą. 
- Clary wracaj ! Wracaj tu ! Nie jesteś teraz bezpieczna !
- Nigdy nie byłam bezpieczna - szepnęłam cicho do jego umysłu.
Odwróciłam się. Deszcz padał coraz mocniej, ale nie zamierzałam iść do Jace'a. Zaczęłam biec ścieżką. Krople deszczu coraz mocniej uderzały w moje ciało, ale ja i tak miałam to gdzieś. Skoro on nie miał zamiaru szukać swojego parabatai, a mojego chłopaka to proszę bardzo. Ja mam zamiar go znaleźć, choćbym miała znów spotkać się z Lucyferem. 
Nagle poślizgnęłam się na kamieniach. Syknęłam z bólu kiedy poczułam przenikliwy ból w kostce i zrozumiałam,  że właśnie ją zwichnęłam. Zaklęłam. 
Spojrzałam na nią i zaczęłam rysować palcem małe iratze, żeby choć dojść do rezydencji jakoś. Kiedy runa zalśniła czernią na mojej bolącej kończynie poczułam się lepiej. 
Wstałam jakoś i zaczęłam wolniej biec uważniej stawiając stopy. Po kilkunastu minutach zobaczyłam w końcu rezydencję. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam zapalone światła. Byli w domu. 
Zbiegłam ze wzgórza i zaczęłam iść w stronę domu, kiedy usłyszałam świst strzały. No nie, znowu ? 
Zrobiłam unik i rozejrzałam się. Strzała wbiła się w drzewo obok. Spojrzałam na nią i zobaczyłam strzałę z mojej zbrojowni. To Krąg we mnie strzelał ?
- Nie strzelać ! To ja ! - krzyknęłam, ale wtedy poczułam się tak słabo. 
Opierając się o drzewo usiadłam w jego korzeniach. Świat zawirował wokół mnie. Słyszałam końskie kopyta, które uderzały o kamienie i wystające korzenie drzew.
- Błękitna gwiazda ! - krzyknęłam już ostatkiem sił.
- Clary ! - głos brata, Jonathana rozległ się w powietrzu.  
Lekko się uśmiechnęłam. Rżenie konia było bardzo blisko. Jechał w moją stronę. 
Głowa opadła mi, powieki stały się za ciężkie, straciłam przytomność. 

- Czemu im służysz ? Nawet nie wiesz co oni zrobili dziecko. - Głos Lucyfera. Na Anioła nie. 
Wokół mnie była ciemność. Klęczałam na ziemi. Byłam w białej sukni ozdobionej koronką. Spojrzałam go góry  zobaczyłam jego wyłaniającą się z mroku postać. 
- Nie to co ty - warknęłam.
- Dziecko... Oni zabili moją rodzinę.
- Ci, których nazywasz "Oni" byli twoją rodziną...
- To Vivien była moją rodziną, żoną, matką mojego nigdy nienarodzonego syna i córki. Nawet nie wiesz, co ich spotkało...
- Wiem doskonale. Vivien została uduszona, a twój syn miał wadę serca. Wiem co się stało, bo ja i Jace mieliśmy zginąć jak oni, ale anioły nas ocaliły w wyrazie pokuty Lucyferze !
- Jesteś moją krwią dziecko. Nie podnoś na mnie głosu córko...
- Nie jestem twoją córką. 
- Jesteś. Inaczej mrok by cię pochłonął jak teraz twojego przyjaciela... Ty umiałaś panować nad moją mocą, a tylko moja krew to potrafi... Jesteś moją córką. 
- Nie. Nie jestem twoją córką !
- Powiedź mi w takim razie co znaczy "Morgenstern".
- Gwiazda Poranna. 
- Moje imię znaczy to samo. Lucyfer. Gwiazda Poranna. Ten, który stał najbliżej Boga, ale sprzeciwił mu się, bo poznał to, co zostało mu odebrane na wieki i zakazane głupim prawem, zasadami, które ustalono, dla czystości, a wprowadziły jedynie bitwy i wojny.
- Nie udawaj niewiniątka. Chciałeś mnie zabić...
- Nie. 
- Sam powiedziałeś, że chcesz bym umierała powoli ! I sprawiłeś, że byłam w agonii o jakiej mało kto by myślał, że istnieje...
- To nie byłem ja córko... Ja bym nie pozwolił cię zabrać. To była siostra twojego przyjaciela Jace'a. Jasmine.
- Po co miałaby to robić ? Czemu miałabym ci ufać ?!
- Pozwól, że opowiem ci całą historię. Proszę tylko o tyle...
Milczałam. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Nie chciałam tego słuchać, ale w końcu skinęłam głową.
- Proszę, mów. 
- To zaczęło się od stworzenia człowieka. Tradycja mówi, że niby byłem przeciwko stworzeniu ludzi, ale to nieprawa. Jedynie co chciałem zrobić, wtedy przeciw ludzkości to zabić Lilith, ale Bóg i Anioły chciały dać jej szansę, potem kolejną, aż w końcu tak ukarały jak podaje tradycja - nie urodziła nigdy żywego dziecka i nigdy nie urodzi. Potem to ja podsunąłem, by Ewę stworzyć z żebra Adama. Nie kusiłem jej. Kusił ją Samael - zaśmiał się bez radości. - Ja byłem przeciwny wygnaniu ludzi z Raju nawet. Jako jedyny chyba... Ale wygnano ich. Minęły lata... Opiekowałem się ludźmi i bardzo cieszyłem się, że pozwolono mi przy nich być. Zwłaszcza, gdy poznałem Vivien. Na początku to było coś jak przyjaźń. Sprawiłem, że ludzie brali ją za prorokinię. Dałem jej cząstkę mojej mocy...  I zakochałem się. Zszedłem na ziemię, znaczy... Przybrałem ludzką postać i tak żyłem. Vivien pokochała mnie, wzięliśmy ślub... Anioły nie reagowały. Dopiero gdy... Gdy zaszła w ciążę. Powiedziały, że to niedopuszczalne i powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Chciały wywołać poronienie, ale nie pozwoliłem na to. Zorganizowałem powstanie w obronie niewinnego, nienarodzonego dziecka i jego matki. W obronie tego, co uznawałem za przymiot aniołów. Miłość. Pod każdą postacią, ale miłość. Czystą, niewinną, pełną poświęcenia miłość. Anioły zajęły się mną, a Vivien wyjechała w bezpieczne miejsce... Do Idrisu. Wtedy każdy kto miał Wzrok przechodził tu... Urodziła mi córkę. Wiedziałem o tym... Zdążyłem ją ukryć między Nefilim... Miała tylko jedno zadanie. Przekazałem jej część mojej spuścizny. Miała jej strzec. I strzegła. Ona rozpoczęła drzewo genealogiczne Morgensternów, a ja zakończyłem anielski byt. Stałem się demonem, szatanem. Anioły zmieniły tradycję, bieg prawdziwej historii i została wymazana prawie cała prawda o mnie, a zastąpiono ją największym kłamstwem - szlachetnością Michała... Prawda. Był prawy, szlachetny, posłuszny, wierny i moim bratem, ale zdradził mnie. Zabił własnoręcznie moje dziecko i żonę, wiedząc, że do nich nie dotrę, bo byłem za słaby... Kiedy poczucie winy go złapało było za późno... Choć teraz patrząc na ciebie wiem, że moja ukochana nie zmarła na marne... Mój syn też... Bije w tobie serce mojej ukochanej. To serce wprawia w ruch moją krew, która w tobie płynie. - Ujął moją twarz i pogładził kciukiem mój policzek. - Jesteś podobna do mojej Vivien... Masz te same zielone oczy... Nie skrzywdziłbym cię. Nie potrafiłbym - wyszeptał opierając swoje czoło o moje. - Ty nie masz pokonać mnie. Anioły skłamały. Ty masz pokonać Jasmine i zdrajcę Kręgu... 
- Ale skoro ty jesteś dobry, to kto ich stworzył ? Przecież nie Anioły...
- Po części one. Dowiedziały się o moim rodzie, naszej rodzie Clary... Zaczęły się prześladowania, to było jeszcze przed poczuciem winy Michała... Nasza rodzina się podzieliła na jakby dwa szczepy. Jeden, twój, prawdziwi Morgensternowie starali się żyć tak, aby anioły im odpuściły. Być nieskazitelni. Drudzy zaczęli odprawiać czarne rytuały aby mrok przejął ich dusze. Skryli się w niedostępnych miejscach i ukrywali się za czarną, potężną magią. Poprzysięgli sobie, że zemszczą się na Aniołach. I tak w rodzie zaczęła się wojna. Ty masz ją skończyć...
- Ale jak oni dotarli do Jasmine ? 
- Nie mogę ci powiedzieć, ale przepowiednia o was jest bardzo stara. Czekali aż przyjdzie ten czas aby zaatakować. Ta... Organizacja już tak ją nazwiemy, zapomniała o swoich korzeniach i żyje tylko dzięki nienawiści do Morgensternów.
- Czemu nas znienawidzili ?
- Bo anioły odpuściły. Michał dostał tych wyrzutów i obiecał ożywić pewnego dnia moją córkę, która ma za zadanie skończyć z tą Organizacją, którą znajdziesz może w bardzo starych aktach jako Gwiazda Wieczorna. 
- Czyli walczę z własną rodziną i siostrą Jace'a, oraz zdrajcą Kręgu ?
- Tak.
- Na Anioła... Jeszcze muszę znaleźć Alec'a...
- Jest bezpieczny w rezydencji - wyszeptał i ucałował mnie w czoło. - Clary proszę bądź szczęśliwa z nim i pokonaj tych, którzy plamią twoją krew...
- Ale mam jeszcze...  - zaczęłam, gdy on nagle zniknął i byłam sama.
Słyszałam tylko szept, który był coraz głośniejszy, ale ciągle wołał mnie.

sobota, 29 października 2016

Rozdział 10 cz.1

- Jace, możesz mi to wszystko wytłumaczyć? Czemu twoje oko jest czarne? - Valentine od kilku minut zadawał mi różne pytania. Na Archanioły, czemu nie mogę mieć choć chwili wytchnienia?

- Już mówiłem. Clary jest czysta i... - Nagle usłyszałem jej głos. Czułem jej słabnącą energię.

Jace, pomóż...

Przestałem czuć Alec'a. Zacząłem się o nich bać.

- Valentine, coś jest nie tak. Clary i Alec... Ich energie są bardzo słabe...

Clary, co jest? Słabniesz. Co z Alec'iem? Gdzie jesteście? 

Ratuj. On przyszedł...

I wtedy przestałem czuć obecność ich obojga. Chociaż, była mało wyczuwalna nić między mną a Clary. Przypuszczam, że to przez moc Lucyfera, którą oboje posiadaliśmy.

- Jace, nie ma ich. Znalazłem tylko tę strzałę. - Valentine podał mi ją. Od razu zobaczyłem w niej dłoń mojej siostry. Tylko ona miała ten charakterystyczny sposób rzeźbienia.

- Mają ją. Zostań tu. - Dzięki naszej więzi, skupiłem się i postarałem myśleć tylko o rudowłosej dziewczynie. Żołądek zaczął mi się skręcać i poczułem się wręcz niematerialnym zlepkiem poszczególnych komórek. Już wiem czemu Clary zrobiła taką dziwną minę, to wcale nie było przyjemne przeżycie.

Jace... Nie zostawiaj mnie samej... Pomóż mi do cholery... Nie mam już siły walczyć...

Słyszałem jej słaby głos. Byłem już niedaleko.

Wytrzymaj jeszcze chwilę. Jest tam z tobą Alec?

Miałem nadzieję, że odpowie mi twierdząco. Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, pojawiłem się w jakiejś dziwnej komnacie. Była cała czarna, jedynie łoże i dywany miały barwę karmazynową, a całe pomieszczenie oświetlały cztery pochodnie. Na środku materacu leżała tylko Clary, nie było tu mojego parabatai.

- Jace... On chce, żebym cierpiała zanim umrę. Proszę, skróć to. - Widziałem w jej oczach agonię. Walczyła, była przecież błogosławiona przez Archanioły. To był jej obowiązek.

- Nie zabiję cię. Przepraszam, że nie mam steli. - Upadłem na kolana. Chciałem płakać, ale nie mogłem. Nie czułem nic. Patrzyłem tylko w narastający ból osoby, którą zdążyłem pokochać. Byłem zły na siebie, na Lucyfera, na Alec'a, na cały świat. Ciężar, który przekazywała mi ta drobna osoba, sprawił, że moja głowa opadła, a oczy zamknęły się. - Sanitatem. Ego præcipio tibi, ut vivas. (Uzdrowienie. Rozkazuję Ci żyć.) - Podniosłem głowę. Zobaczyłem złotą poświatę, która otuliła ciało Clary. Jej twarz się wygładziła a rana zaczęła zabliźniać. Wstałem i podszedłem do niej.

- Już jest dobrze. Zabieram cię w bezpieczne miejsce - Wyszeptałem prosto do jej ucha. Drzwi komnaty się otwarły, a w nich stanął rosły mężczyzna o kruczoczarnych włosach, bladej cerze i zimnym spojrzeniu.

- To ty. Nie możliwe... - Obraz zaczął się rozmazywać. - Stój! - Lucyfer, bo on nim był bez wątpienia, przeszył powietrze w miejscu, gdzie stałem jeszcze chwilę. Czułem satysfakcję. Byłem silniejszy niż on, oboje to wiedzieliśmy.

- To jeszcze nie czas. Jeszcze się spotkamy. - Na mojej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Moja przysięga na pewno się spełni. Wkrótce pożałuje wszystkiego.

- Jace, gdzie się przenosimy? - Usłyszałem słaby głos, który ukoił galopujący rytm mojego serca. Czemu tylko ona potrafiła to zrobić?

- Do mojej rezydencji. Tam będziesz bezpieczna, obiecuję. - Jej uśmiech dał mi dużo siły. Czuła się już lepiej.

- Pięknie jest urządzona. Szkoda, że nigdy wcześniej nie odważyłam się tu zajrzeć. - Przez to, że wpatrywałem się w jej piękną twarz, nie zauważyłem, że dotarliśmy na miejsce.

- Zostań tu. Zrobię coś, co pozwoli tylko tobie i Alec'owi przedostać się przez tę osłonę. Nie chcę, żeby wam stało się coś złego, nawet z mojej ręki. - Uśmiechnąłem się smutno. Ta bariera oddzieli nas na zawsze.

- Dziękuję, że się tak o nas troszczysz. Wiesz gdzie jest mój chłopak? - Zabolało, wiedziałem, że to o niego chodzi. Nie potrafiłem nic wydusić z żalu i tylko zaprzeczyłem ruchem głowy. Wyszedłem z własnego domu i odwróciłem się do niego plecami. - Ego primus factus est. Selectae by beati Archangeli, et in Caliginem. Limen domus penes omnes. Et qui cum eo electi in corde, tutam fore. Veto commune utriusque partis, et a Deo. Haec mihi etiam me. Adiuro iuramento verbum Dei. Amen. (Ja, pierwszy jeździec zagłady. Wybrany przez Archanioły i pobłogosławiony przez Ciemność. Zabraniam przekroczyć próg tej rezydencji każdemu. Niech osoba, która się w nim znajduje razem z wybrankiem serca, będzie bezpieczna. Zabraniam to zarówno siłom nieczystym, jak i tym pochodzących od Boga. To prawo dotyczy również mnie i podobnych mi. Wiążę tę przysięgę słowem Boskim. Amen.) - W czasie gdy wypowiadałem każde słowo, moje ciało zaczęło się rozrywać. Przybrałem postać Archanioła. Byłe silny, więc przysięga zyskała ogromną moc. Z nieba zaczął padać deszcz. Postanowiłem się gdzieś schronić. Kiedy mijałem niewielkie jeziorko, które było położone obok posiadłości, zobaczyłem, że na drugiej źrenicy pojawiła się czarna rysa. Tak jak przypuszczałem, ciemność zaczęła wkradać się w moje ciało coraz mocniej i została tylko kwestia czasu, kiedy upadnę.

...

Witajcie. Gdyby nie Julka, pewnie zapomniałabym opublikować ten post, choć był już gotowy od pewnego czasu. Czemu tak się stało? Nwm, może dlatego, że pod ostatnim postem nikt nawet głupiej kropki nie napisał, co oznaczałoby, że przeczytał ten rozdział, to smutne, a my nie wiemy już co mamy robić, żebyście pisali nam cokolwiek. Pozdrawiam was serdecznie.

~A