piątek, 9 grudnia 2016

Koniec? Przerwa?

Moi mili, już jakiś czas temu przestało mi się uśmiechać, gdy pisałam do wiatru. Mam na prawdę niewiele czasu i kilka dodatkowych rzeczy, które również zabierają mi czas. Do tej pory starałam się pisać, być, przezwyciężać tę pustkę, ale... poległam. Nie wiem czy i ewentualnie kiedy blog wróci do życia. Powiem wam jedno, sami zadecydowaliście, że to już jest koniec naszej rozmowy. Chcę jednak, żebyście się nie smucili, w końcu niedługo Święta. Pozdrawiam was i na razie przestaję działać na tym blogu. Do ponownego spotkania.

Alicja

sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział 12 cz.2



Mam dość. Po prostu. Ostatnio próbuje się dobić do Jace'a. I wiem, że mnie słyszy, ale nie odpowiada. Nawet nie ma pojęcia co on zrobił. Ale ja wiem i nic nie mogę z tym zrobić. Nie mogę go zatrzymać, uchronić od zrobienia największego błędu, który będzie kosztować ludzkość.  
Ostatnio często w nocy rozmawiam z Lucyferem. Jace odbierając mi moje przeznaczenie sprawił, że wszyscy zginiemy, zanim otworzy się Brama. I nie mogę mu tego powiedzieć, bo raczył mnie uciszyć, odciąć się ode mnie, nie słuchać ani słowa, które do niego mówię. 
On nie ma pojęcia co siedzi w mojej głowie. Nie ma bladego pojęcia jaką krzywdę mi wyrządził chcąc mnie ratować. Nie jest świadom, że odkąd zabrał mi kawałek mnie samej ciężko trenowałam każdego dnia, aż do braku tchu a nawet więcej - ostatnio zemdlałam, a potem jeszcze pewien czas miałam mroczki przed oczami. 
Alec był przerażony i teraz siedzę w mojej wielkiej komnacie. Mówi, że muszę nabrać sił, ale ja tego nigdy nie zrobię. Nie. Codziennie czuje, jak serce Vivien wariuje w mojej piersi. Czuje kłucie, kiedy tylko zbliży się do mnie szatyn, czuje jak ołów zalewa mi komory serca, kiedy mnie całuje. 
A to wszystko przez Anioły. Przez Jace'a, który nie jest świadomy, co zrobił. Nie wie, że serce Vivien to nie jest jakiś tam organ. To właśnie ono jest moim przekleństwem, a nie przeznaczenie. Moje przeznaczenie było moim jedynym ratunkiem, ale teraz nie ma już żadnego światła w tym ciemnym tunelu.
Serce kobiety woła. Woła, gdyż chce wypełnić rodzinne przeznaczenie. Nie wie, że machina nie ruszyła, że to nie czas, że nie ma jeszcze uzdrowienia dla mnie. 
I co mi po rozmowach z Lucyferem, skoro nawet on nie czuł tego strasznego bólu, kiedy chcesz po prostu przytulić się do ukochanego, ale sama myśl o nim boli i robisz wszystko, by się od niego oddalić. Wszystko, by nie dowiedział się, co strasznego zrobił jego parabatai i że jeśli nie wróci dojdzie do tragedii. 
I nie wróci. Przed chwilą mi to powiedział. Nie wróci i moje wołanie jest dla niego niczym. Może gdybym mu powiedziała, ale Lucyfer mi zakazał. On nie może się tego dowiedzieć. Gdyby Anioły się dowiedziały zniszczyły by wszystko. Po Tobiasie i Vivien został by tylko popiół, który prawdopodobnie spaliłby w niebiańskim ogniu niszcząc wszystko.
Czemu ?! Czemu to na mnie musiało spaść to przekleństwo ?! Co ojca podkusiło do nadania mi tego imienia, które nosi na sobie to brzemię ?! Bo co ?! Bo ona też miała na imię Clarissa ?! Pierwsza Morgensternówna. Córka Lucyfera ?! 
O Piekła ! Hadesie ! Tartarze !
Jak to cholernie boli ! 
Jak cholernie boli świadomość, że Jace właśnie zmierza do autodestrukcji. Moja piekielna moc, moc Lucyfera, którą mi odebrał nie jest dla niego do okiełznania. Bo jest w nim mój gniew, moja nienawiść do Nefilim, do Clave, Rady. On z tym sobie nie poradzi na dłuższą metę. 
Bo ja jestem silniejsza od Lucyfera. Mam jego anielską i piekielną moc, mam to co utracił, ten pierwiastek niebiański i jego miłość w sercu. Mam jego absolut. Ja byłam jego absolutem. I dlatego umiałam nad nim panować, choć tego nie rozumiałam. 
Ja miałam jego krew, jego geny, które nad wszystkim doskonale panowały wyczekując momentu, w którym w końcu zakończę istnienie najczarniejszej karty historii mojej rodziny. Tylko to trzymało mnie przy zdrowych rozsądkach, a teraz wariuje. 
Z bólu. Nie myślę jasno odkąd tylko stanęłam na nogi i dowiedziałam się, że żadne runy tropiące nie mogą odnaleźć Jace'a. 
Teraz została tylko śmierć, a raczej czekanie na śmierć z jego ręki. Z ręki Jace'a, bo choćby Anioły i Lucyfer wystawiły by całe hufce przeciwko niemu to on i tak jest silniejszy i nas pozabija. Moja moc w nim najpierw zabije go szukając krwi Lucyfera, a potem zabije nas wszystkich z gniewu. Przez mój gniew, który Jace nie umie okiełznać. 
Ale ja nie chce na to czekać. Chce to skończyć teraz. 
Zaraz. Ja chce to skończyć, czy to serce ? 
Chyba ono, bo zaklęcie sądzi, że wszystko się dokonało i prawowita właściciela organu żyje. 
Nie. Muszę walczyć... 
Ale to już koniec. Nie ma już nic. Jace się nie znajdzie na czas i umrzemy, i tak. A ja nie będę samolubna. Nie chce patrzeć na śmierć Alec'a, który przez runę parabatai nie czuje, jak mrok zaczyna opanowywać umysł Jace'a, jego serce. 
Na Tartar ! Jego serce nie jest sercem Vivien, które doskonale panowało nad mrokiem, który uważał ją za świętość i nie pozwalał na przejmowanie kontroli. Mrok Lucyfera, jego gniew nie może bowiem skrzywdzić nikogo o jego krwi. I co z tego, że Jace ma tchawicę Tobiasa ? To nic nie znaczy. Tchawica nic nie zmieni w genetyce blondyna, nie jest tak sprzężona jak serce ukochanej mojego przodka ze mną, a nawet gdyby - ona nie została objęta zaklęciem. Nikt bowiem nie przewidział takiego obrotu sprawy. Nikomu nie mieściło się w głowie na odebranie mi przeznaczenia. 
Sama nie wiem, jak znalazłam się w łazience. Otworzyłam szafkę. Wyrzuciłam z niej wszystko, tylko po to by znaleźć tą jedną rzecz. Alec myślał, że zabrał mi całą broń, żebym nie ćwiczyła, ale jeden bastion nigdy nie zostanie zdobyty przez mężczyzn - pudełko z podpaskami i tamponami. 
Pomiędzy nimi była jedna z moich ulubionych broni - leciutkie, ostre sztylety do rzucania. Cieniutkie, opakowane w papier podobny to tych z podpasek wyglądały jak jedne z nich, więc nikt nie mógł mnie ich pozbawić - nikt nie wiedział, że tu są. 
Wyciągnęłam jeden. Kiedy ostra krawędź przecięła gładko skórę na mojej dłoni poczułam, że to przeklęte serce w końcu mniej boli. Ten ból, który wypełniał moje ostatnie dni choć raz zmalał ! 
Niemal sapnęłam z ulgi. Z tyłu głowy słyszałam krzyk. To był Lucyfer, który próbował przywołać mnie do porządku. Wiedział, że jeśli przekroczę tą granicę to wszystko będzie zgubione, ale czy już nie jest za późno ?
Gładka linia przecięła całe przedramię i ramię. 
Tak ! Serce coraz mniej kuło ! Ból był mały. 
Pomyślałam o tym, jak Alec niósł mnie do pokoju przyciskając do swojej piersi, jakby bał się, że już nigdy mnie nie zobaczy, usłyszy.
Wściekły organ upomniał się po raz kolejny. A już było tak dobrze, tak błogo. Brak bólu i myśl o moim szatynie z anielskimi oczami. 
Nie. Nie dam sobie odebrać tego, co ja czuje. 
Cięcie na drugim ramieniu, które robiłam przy niemal groźbach ze strony głosu mojego przodka uspokoiło serce Vivien. 
Alec. Ciepłe, nieco blade, szczupłe ciało, które odkąd zniknął Jace przytulało mnie co noc. Pod osłoną nocy nie musiałam tak maskować ból więc te godziny po zmierzchu chciałam spędzać przytulona do niego. Bo go kochałam i chciałam, żeby to wiedział. Ja go kochałam za bardzo, żeby...
Ostry ból ukłuł mnie znienacka. Cała pierś paliła bólem tak ogromnym, jakby chciał wyrwać mi serce. Nieco za głębokie cięcie na udzie złagodziło go. 
Clary ! Zabijesz się ! - ryknął w moim umyśle Lucyfer. 
- I tak wszyscy umrzemy z ręki Jace'a - szepnęłam widząc jak mrok pochłania moją jasną łazienkę.
- Valentine ! Clary umiera w... - Usłyszałam krzyk byłego anioła zanim mrok pochłonął ostatnią jasną plamkę światła przed moimi oczami.

sobota, 26 listopada 2016

Rozdział 12 cz.1

Nie wiele osób potrafi panować nad swoimi uczuciami. Niestety, ja również do nich należałem.

- Jace, wystarczy. Musisz odpocząć. Od ponad tygodnia przywołujesz kilkunastu Nephilim dziennie do żywych. Ja rozumiem, chcesz ją chronić, ale niedługo będziesz tak bardzo osłabiony, że tylko jej zaszkodzisz, a nie pomożesz. - Mój pradziadek miał rację, zresztą zawsze ją miał. Był bardzo mądry, a Tessa nigdy nie dodawała do jego życiorysu żadnych dodatkowych cech. Will był po prostu najwspanialszym człowiekiem, jakiego można było kiedykolwiek spotkać na tej ziemi.

- Wiem, ale to wszystko dzieje się tak powoli. Rozumiem, że potrzeba czasu, żeby powołać ogromną armię, ale nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał walczyć z Jasmine, wiedziałem, że jest inna i w jej sercu znajdował się zimny mrok,  ale... po prostu to jest dla mnie za dużo. I jeszcze Clary teraz... - Kolejny raz po mojej twarzy słynęła pojedyncza łza na jej wspomnienie. Nie pomaga mi również jej głos, który od kilku dni jest nie do zagłuszenia.

Jace, odezwij się proszę. Wiem, że mnie słyszysz jak za każdym razem. Czemu mi to robisz? Czemu porzuciłeś mnie, Alec'a, Tessa'ę i wszystkich, którzy liczyli na Ciebie? Nie wierzę, że stchórzyłeś. Co oznaczają twoje słowa, że już cię więcej nie zobaczę...

Nie potrafię jej odpowiedzieć. Nie chcę, żeby usłyszała, jak mój głos się łamie, gdy wypowiadam jakiekolwiek słowa.

- Will, czemu to tak boli? - Nie wiem czemu, ale mój pradziadek woli jak zwracam się do niego po imieniu. Czasami ludzie potrafią zaskakiwać.

- Kochasz ją. To normalne. Pamiętam jak Tessa została narzeczoną Jem'a i mnie zaczęło coś rozrywać, choć wtedy sam ją do siebie zniechęcałem. A wszystko przez kłamstwo, które prześladowało mnie latami. Ale wiesz, wtedy coś we mnie pękło, zrozumiałem, że nie potrafię budzić się w inny sposób, niż przy tej pięknej kobiecie o szarych oczach. Wiesz, potrafiłem spędzać długie godziny wpatrując się tylko w jej tęczówki i na myśleniu, jak wielkim szczęściarzem jestem. - Słowa Will'a nie wiele mi pomogły, bo znałem tą historię, choć jego uczucia są tak podobne do tych, które targały mną właśnie teraz.

Tak będzie lepiej Clary. Dla ciebie i wszystkich. Przepraszam i... żegnaj.

Stój! Proszę, powiedz mi gdzie jesteś, potrzebuję cię. Cholera, czemu taki jesteś? Co my wszyscy ci zrobiliśmy? Czemu nie chcesz nam pomóc? 

Zastanawiałem się nad powiedzeniem jej całej prawdy. Może to jest jedyne wyjście.

Clary... Zabraliście mi serce, szczególnie ty. Archanioły, ba nawet najniższe w hierarchii Anioły nie mogą kochać. To jest nasze przekleństwo. Wtedy... Ta bariera... Clary, jesteś wolna, zabrałem od ciebie prawie wszystko co leży w anielskiej naturze. Zostały w tobie tylko umiejętności, których może pozazdrościć ci każdy Nocny Łowca. Tylko to mogłem ci podarować. Jesteś wolna i możesz ułożyć sobie życie z Alec'iem. Oboje na to zasługujecie, wybacz mi, że odszedłem, ale nie potrafię patrzeć na ciebie i jednocześnie wmówić sobie, że cię nie kocham. To koniec, sam poradzę sobie z wrogami Nieba i Ziemi. Poprowadzę dwie armie do walki i jako "Zwycięzca" zasiądę na białym koniu dzierżąc w dłoni łuk. To ja pojawię się jako pierwszy i zapoczątkuję gonitwę czterech jeźdźców zagłady. Jako ostatni z siedmiu Archaniołów zadmę w róg, zsyłając ostateczny koniec na ziemię. Przepraszam, to koniec dla tego świata, ale dla was, rasy Nephilim stworzyłem specjalny wymiar. Nie będziecie umierać, starzeć się, głodować, nie dosięgną was żadne klęski żywiołów. Jeśli mi się poszczęści, Bóg i mnie da ten zaszczyć, by przebywać między wami. A teraz czas na zakończenie mojego monologu. Mam nadzieję, że znalazłaś odpowiedzi na swoje pytania.

Jace, po co to wszystko? Czemu zabrałeś mi moje przeznaczenie? Dlaczego zachowałeś się jak egoistyczny dupek?

Bo cię kocham zbyt mocno, żebym wybaczył sobie jakąkolwiek krzywdę, którą ci wyrządziłem. Brama jest ukryta w mojej rezydencji. Kiedy nadejdzie czas, wszyscy powstali i żywi udadzą się w lepsze miejsce, każdy Nephilim, wilkołak, wampir i czarnoksiężnik. Będziesz wiedziała co robić. Dasz sobie radę. Pozdrów Alec'a i dbaj o niego.

Zakończyłem naszą rozmowę. Zablokowałem jej głos, który pewnie był pełny wyrzutu, bólu i zdziwienia. Miałem już dość tłumaczenia się przed nią.

- Idę potrenować. - Ta opcja wydawała mi się w tym momencie najlepszą z możliwych.

- Pójdę z tobą. Pokażę ci kilka cennych wskazówek, których nauczył mnie ojciec. - Właśnie w tym momencie poczułem się lepiej. Może nie mam obok siebie Clary, ale czuję się kochany i potrzebny. Chyba na razie powinno mi wystarczyć.

................................................................

sobota, 19 listopada 2016

Rozdział 11 cz.2



Rozchyliłam powoli powieki. Po kolei zaczęłam rozróżniać kolejne rzeczy - leżałam na łóżku, w Sali Chorych w rezydencji, ktoś cicho szeptał moje imię wtulając głowę w poduszkę koło mojej twarzy, miękkie włosy łaskotały mnie w policzek, a znajomy zapach napłynął do nosa.
- Co się dzieje ? - zapytałam cicho.
Ciche westchnienie i znajome zielone tęczówki ukazały się moim. Mój brat miał potargane włosy i przeciętą wargę oraz zapłakane oczy. Pogniecione ubranie nie wyglądało najlepiej, a blada cera przypominała kolorem jego jasne włosy. 
- Clary. Ja tak cholernie przepraszam. Usłyszałem tylko ruch, dopiero potem twój głos i... Na Anioła, co ja mogłem ci zrobić siostrzyczko ? Nawet nie chcę myśleć... Chyba bym poszedł nad jezioro Lyn ze wstydu... I mówię serio... No chyba, że prędzej tata by mi coś zrobił... Albo mama... Lub nawet Luke albo i cały Krąg, bo...
- Spokojnie braciszku... - szepnęłam bardziej chrypiąc.
Jona również to usłyszał. Nalał do szklanki trochę wody i podał mi ją. Kiedy upiłam trochę poczułam, jakby woda koiła cały ból jaki miałam w gardle, niczym najlepszy lek lub iratze. 
Odstawiłam szklankę i rozejrzałam się po sali. Poczułam rosnącą gule w gardle i ucisk w piersi, kiedy nie zobaczyłam Alec'a w pobliżu. 
- Jona... Gdzie Alec ? 
- Nie martw się o twojego kochasia, bo nic mu się nie stało, choć to dziwna historia. Ktoś go ogłuszył i zabrał aż pod jezioro Lyn. Nie wiadomo co tam się stało, bo miał już skrępowane nogi i ręce, oraz przywiązany dość ciężki wór wypełniony żelastwem, ale leżał na brzegu, a w pobliżu nikogo, kiedy go znalazłem. Samo znalezienie go to niezła historia, bo jechałem lasem szukając śladów porywacza, kiedy Apollo się spłoszył i nic się nie dało zrobić, oprócz utrzymania w siodle jakimś cudem. Biegł jak szalony aż do jeziora Lyn, gdzie leżał Alec...
- To musiała być sprawka Lucyfera...
- Tata tak samo myśli. Nie wiemy co mamy zrobić jeśli znów zaatakuje...
- Nie zrozumiałeś mnie bracie. Lucyfer mnie nie porwał, ani nie skrzywdził. To co złe zrobiła Jasmine, siostra Jace'a, a Lucyfer jest po naszej stronie... 
- Co ? Pomieszało ci się w głowie Clary to niemożliwe...
- Jona, Lucyfer to nasz przodek. Vivien, jego ukochana miała z nim dwójkę dzieci. Starszą córkę i syna, który nigdy się nie narodził. My walczymy z Jasmine i Wieczorną Gwiazdą...
- Skąd to wiesz ? - usłyszałam aż zbyt dobrze znany mi głos. 
W drzwiach do Sali stał mój ojciec i przyglądał mi się dość uważnie. Był niespokojny i zaskoczony. 
- Lucyfer mi powiedział. Kiedy straciłam przytomność w lasku, kiedy Jona mnie znalazł...
- Powiedział ci co to jest ? 
- Szczep naszej rodziny, która postanowiła się czarną magią obronić przed mściwością aniołów. 
- Tylko tyle ? Dobrze, jak coś zjesz i nabierzesz sił opowiem ci resztę. To o wiele dłuższa historia...
- A ty ją doskonale znałeś i wiedziałeś od początku, że z nimi walczymy, tak ?
- Nie, ale kiedy umierałem wtedy... Zobaczyłem ich symbol. Myślałem, że to tylko zwidy, które widzi umierający człowiek. Do teraz tak myślałem, ale skoro mówisz, że to z nimi walczymy, będzie o wiele gorzej...
- Są aż tak potężni ? 
- Clary, oni są nami. To nasza rodzina, nasza krew. I może oni wcale nie tolerują prawdy o Lucyferze, ale również mają jego krew, a w połączeniu z mroczną mocą... Nie może wyjść z tego nic dobrego. 
- To moment. Wiedziałeś, jaka jest prawda o Lucyferze ? - zapytałam kątem oka widząc rosnące zdziwienie i niedowierzanie mojego brata. 
- To rodzinna legenda... Ja jeszcze ją znałem, ale moi rodzice zakazali mi ją wam opowiadać. Uznałem, że to ma związek z Porozumieniami i milczałem na ten temat. Jocelyn też jej nie zna, ale skoro On sam ją potwierdził to może mogę złamać zakaz rodziców i potem ją opowiedzieć Jonathanowi i Jocelyn.
- A Luke ? To twój parabatai...
- Nie wiem. Muszę się nad tym zastanowić. To poważne brzemię. Przyniosę ci ciepły posiłek. Nie myśl na razie o tym...
Kiedy wyszedł zmarszczyłam czoło. Jonathan nie powiedział mi jednej rzeczy.
- Ile byłam nieprzytomna i gdzie jest Alec teraz ? - zaznaczyłam patrząc prosto w jego oczy. 
Wtedy nie potrafił skłamać. Nie umiał łgać w żywe oczy. 
- Ty byłaś nieprzytomna prawie 4 dni. A co do Aleca to poszedł szukać Jace'a. Wywnioskowaliśmy, że przyszłaś z rezydencji Herondale'ów, więc tam się udał. 
- Tam będzie Jace - mruknęłam przemilczając to, co się tam stało. 
Jonathan nie musi o tym na razie wiedzieć. Już teraz był wystarczająco zszokowany, a zbyt duży szok spowodowany zbyt dużą ilością informacji nie jest zbytnio wskazany. 
- Magnus i Tessa są jeszcze ? 
- Niezmiennie. Magnus raczej zostanie tu na dłużej, kiedy przywiozłem cię trochę nad tobą posiedział, bo miałaś trochę wyniszczony organizm, choć na pierwszy rzut oka nie było tak źle, ale wyczuł jakieś obrażenia wewnętrzne. Postanowił, że zostanie dopóki to się nie skończy, albo dopóki nie zmienisz miejsca pobytu. Wtedy chce je zmienić z tobą, bo jak zauważył, masz teraz spore kłopoty. Co do Tessy nie wiem. Pewnie będzie szukać Jace'a. Teraz nie pojechała z Alec'iem szukać go, bo wcześniej pomagała nam szukać ciebie i twojego kochasia.
- Czemu mówisz na niego kochaś ? To źle, że znalazłam chłopaka, który starał się mnie chronić ? Gdyby miał broń to pewnie by mu się udało. 
- Tata zarządził teraz, że bez broni nie możesz opuścić rezydencji. Nawet na schody nie możesz wyjść bez broni. A znowu Luke zarządził, by Krąg zjechał się do rezydencji. Prawie wszyscy są teraz w tym domu. 
- Prawie ? 
- Jia i Patrick są u siebie, żeby jakoś hamować Clave, które coś chce zwęszyć w tych stronach.
- Kiedy Alec wróci ? 
- Nie wiemy... A i mówię na niego kochaś, bo kiedy cię zobaczył doleciał do łóżka i zaczął krzyczeć, a wręcz wrzeszczeć na Magnusa, żeby coś zrobił. Nie sądziłem, ze Lightwood aż tak zareaguje...
- Bo to Alec, a nie Lightwood - mruknęłam, gdy drzwi się otworzyły. 
Stanął w nich właśnie mój chłopak, zupełnie jakbym go przywołała do siebie. Spojrzał na mnie. Jego wzrok jakby zmiękł. Usłyszałam ciche westchnienie. Niemal przybiegł do łóżka. Usiadł na nim i przytulił mnie.
Był zimny. Cała zadrżałam, ale mimo to mocniej przytuliłam się do chłopaka. Tak się o niego bałam.
- Alec. Na Anioła nigdy więcej tak nie robimy, jasne ? Nigdy więcej. 
- Dobrze płomyczku, dobrze. Zrobię wszystko tak jak tylko zechcesz.
- A gdzie Jace ? 
- Kazał mi ciebie pożegnać. I powiedzieć, że tak jak chciałaś, już nigdy go nie zobaczysz więcej. I dodał, żebyśmy byli szczęśliwi...
Na Anioła. 
Co on chce zrobić ?! 

sobota, 12 listopada 2016

Rozdział 11 cz.1

Ale jak... Opadłem zmęczony na mokrą ścieżkę... Wyczerpałem całe swoje siły. Chyba zacząłem tracić przytomność. Widziałem przed oczami postać... Był to rosły mężczyzna. Nagle przed nim pojawiła się Clary, moja Clary. Chciałem tam biec, ale coś trzymało mnie w miejscu. Słyszałem ich rozmowę. Byłem zdziwiony. Wszystko za co walczyłem... było jednym wielkim kłamstwem. Czułem, że Lucyfer mówił szczerze. Co w takim razie ja widziałem gdy... gdy moja dusza opuściła na ułamek sekundy własne ciało. Co, pytam się?

- Jace... Oni umieją manipulować wieloma rzeczami. Jesteś ich potęgą, dlatego potrafią kontrolować twoje wspomnienia i je przekształcać. Teraz masz o wiele ciemniejszy mrok w sobie, niż ja kiedykolwiek wcześniej. Musisz z nim walczyć lub się go pozbyć. - Wiedział, czuł to, co pojawiało się w moim sercu. Bolało mnie, że byłem tak słaby, tak mało mogłem.

- Co się ze mną stanie? Czy ja coraz bardziej przybliżam się do Wielkich Demonów? - Spojrzałem mu w oczy i zacząłem się prostować. On również jedną tęczówkę miał czarną, a drugą złotą. Problem w tym, że on posiadał wewnętrzną równowagę, czułem to.

- Jeśli mrok tobą owładnie tak samo jak Jasmine, to staniesz się najniebezpieczniejszym stworzeniem, które kiedykolwiek mogło żyć. Połączenie siedmiu mocy i demonicznej ciemności doprowadzi do ogromnego zła. Kiedy nadejdzie Sąd, nie wszyscy przebywający na wygnaniu zostaną uwięzieni w odmętach piekielnych. Dla mnie jest jeszcze nadzieja, ale jeśli ty poddasz się złu, staniesz się panem Edomu. - Słowa Lucyfera ani trochę mi nie pomagały. Przecież robiąc to wszystko, zniszczę również Clary i wszystkich, na których mi zależy.

- Ja chcę tylko dobra dla Clary... - Zdołałem wydusić z siebie.

- Ona kocha innego, wiesz to. - I nagle poczułem ból. Moje serce bardzo mocno zaczęło uderzać. - To skutek Cienia, on zatruwa cię, gdy myślisz o swoim przyjacielu.  - Moje żyły zrobiły się czarne, straciłem wszelaki obraz sprzed oczu. Dopiero po chwili z mroku zaczął wyłaniać się przerażający obraz jakiegoś stworzenia.

"Teraz należysz do mnie. Rozumiesz?"

Jego głos był nieprzyjemny, zachrypnięty i ani trochę nie przypominał ludzkiej mowy.

- Nie. - Nagle moja głowa zaczęła boleć tak bardzo, że wolałem umrzeć, niż nadal zostawać przytomnym. - Nie poddam ci się... - Było coraz gorzej. - Bo ty nie znasz miłości, a ja tak. - Traciłem zmysły. - Nie jesteśmy podobni... Ty niszczysz, ja buduję... Ty ranisz, ja leczę... Odejdź ode mnie! - Bardzo nieprzyjemne uczucie, jakby wypełzania, wstrząsnęło mim ciałem.

"Nie jesteś wystarczająco zły. Ohydna natura archanielska i ludzka. Jak takie coś jak ty może chodzić po ziemi. Jesteś zbyt czysty."

I nagle znów leżałem przed rezydencją. Zobaczyłem Jasemine, trzymała coś w dłoni.

Głupi, jesteś mi już nie potrzebny. Żegnaj bracie. 

Usłyszałem świst powietrza, zobaczyłem charakterystyczny metaliczny błysk - sztylet Herondale'ów. Zamknąłem oczy i przygotowałem się na swój koniec, chciałem go całym sercem. Nic jednak nie poczułem, a gdy otwarłem oczy, mojej siostry nie było obok, leżała powalona strzałą z czerwonym grotem. Alec...

To jeszcze nie koniec. Do zobaczenia bracie.

I rozpłynęła się w powietrzu. Przeniosła się do innego wymiaru, gdyż nie czułem jej energii nawet w najmniejszym stopniu.

- Jace, nic ci nie jest? - Zobaczyłem swojego przyjaciela. Pierwszy raz byłem zarazem tak bardzo szczęśliwy jak i zrozpaczony. Szatyn ukląkł obok mnie i uniósł moją głowę.

- Przepraszam, to nie byłem ja... to już zniknęło... to był okropny dzień. - Rozumiał mnie, wiedział o wszystkim. Nie był jednak zły, widziałem to w jego oczach.

- Wrócił mój parabatai. Brakowało mi twojego humoru. - Uśmiechnął się i pomógł mi stanąć na nogach. Zaczął mnie prowadzić w stronę rezydencji, ale kiedy on przeszedł przez barierę, moje ciało tylko się o nią obiło. Oparłem się o nią i powoli usiadłem.

- Nie przejdę przez nią Alec. Ta bariera została stworzona przeze mnie do bronienia Clary i wybranka jej serca. Oboje będziecie tu bezpieczni kiedy rozpętam ostateczną bitwę. Pilnuj jej, aby była wtedy tu z tobą. - Uśmiechnąłem się do niego smutnie. Ona wybrała jego.

- Nie zostawię cię, wiesz o tym. Powiedz mi, czy ty do niej coś czujesz? - Szatyn zawsze był spostrzegawczy. Mogą mówić, ze to ja jestem Archaniołem, ale to on o wiele częściej potrafił odczytać moje uczucia, choć nie miał daru czytania ludzkich dusz.

- To i tak nie istotne. Teraz najważniejsze jest chronić ją i ciebie przed Jasmine. Ja jakoś sobie poradzę. - Widziałem, że Alec chciał mi przerwać i zaprzeczyć, ale nie pozwoliłem mu na to. - Bądźcie szczęśliwi, ja na razie muszę zniknąć i załatwić kilka spraw. Pożegnaj ją ode mnie. Już mnie nigdy nie zobaczy, tak, jak sobie życzyła. - Pomyślałem o Alicante i nie minęła sekunda, a już się znajdowałem w niewielkim, opuszczonym dworku, który kiedyś służ mi jako sala treningowa. Teraz to mój schron, a zarazem więzienie. Niestety, tylko tak mogłem uciec od Clary. Czas na ostre treningi i budowanie armii, w końcu mam poprowadzić Nephilim oraz szeregi anielskie do ostatecznego boju. A to wszystko z miłości do osoby, wpisanej w mój los.

sobota, 5 listopada 2016

Rozdział 10 cz.2



Jace zaklął rezydencję. Przybrał postać Archanioła. Jego zaklęcie było niewyobrażalnie potężne. Bariera, jaka powstała nad rezydencją odgrodziła nas od reszty świata. 
- Wiesz, że to jednak głupie ? Clave może to zauważyć - mruknęłam.
- Nie obchodzi mnie to. Musisz być bezpieczna. Tylko na tym mi zależy...
- A Alec ? Musimy go szukać. A moi rodzice ? Luke ? Będą się martwić. Jace to na prawdę nie był dobry pomysł.
- Sama wiesz, że moim zadaniem jest chronienie Cię. To właśnie robię...
- Powinieneś szukać Alec'a. 
- Alec jest mniej ważny.
- Co ? To twój parabatai  powinien być najważniejszą osobą dla ciebie ! I nawet nie podchodź teraz do mnie, okey ! Nie mam zamiaru tu siedzieć jeśli o to chodzi i nie będę ! Mam zamiar znaleźć Alec'a, bo go kocham i nie pozwolę go skrzywdzić ! - krzyczałam na cały głos. 
Jace patrzył na mnie, ale to nie był jego wzrok. To był obcy wzrok pełen ciemności, mroku. 
Zaczęłam iść w stronę bariery. Poczułam, że jest blisko. Chciałam oprzeć o nią plecy, ale nie poczułam oporu. Zrobiłam krok w tył i... byłam za barierą. Serio Jace ?! Taka mocna jest ta twoja bariera ?!
- Jak... - usłyszałam. 
On sam tego nie rozumiał.
- Normalnie Jace - prychnęłam.
Odwróciłam się od bariery i chciałam już iść do rezydencji, gdy usłyszałam uderzenie. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Jace przybrał normalną postać, ale był zbyt słaby, żeby iść. Uderzył o barierę.
On już nie był sobą. 
- Clary wracaj ! Wracaj tu ! Nie jesteś teraz bezpieczna !
- Nigdy nie byłam bezpieczna - szepnęłam cicho do jego umysłu.
Odwróciłam się. Deszcz padał coraz mocniej, ale nie zamierzałam iść do Jace'a. Zaczęłam biec ścieżką. Krople deszczu coraz mocniej uderzały w moje ciało, ale ja i tak miałam to gdzieś. Skoro on nie miał zamiaru szukać swojego parabatai, a mojego chłopaka to proszę bardzo. Ja mam zamiar go znaleźć, choćbym miała znów spotkać się z Lucyferem. 
Nagle poślizgnęłam się na kamieniach. Syknęłam z bólu kiedy poczułam przenikliwy ból w kostce i zrozumiałam,  że właśnie ją zwichnęłam. Zaklęłam. 
Spojrzałam na nią i zaczęłam rysować palcem małe iratze, żeby choć dojść do rezydencji jakoś. Kiedy runa zalśniła czernią na mojej bolącej kończynie poczułam się lepiej. 
Wstałam jakoś i zaczęłam wolniej biec uważniej stawiając stopy. Po kilkunastu minutach zobaczyłam w końcu rezydencję. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam zapalone światła. Byli w domu. 
Zbiegłam ze wzgórza i zaczęłam iść w stronę domu, kiedy usłyszałam świst strzały. No nie, znowu ? 
Zrobiłam unik i rozejrzałam się. Strzała wbiła się w drzewo obok. Spojrzałam na nią i zobaczyłam strzałę z mojej zbrojowni. To Krąg we mnie strzelał ?
- Nie strzelać ! To ja ! - krzyknęłam, ale wtedy poczułam się tak słabo. 
Opierając się o drzewo usiadłam w jego korzeniach. Świat zawirował wokół mnie. Słyszałam końskie kopyta, które uderzały o kamienie i wystające korzenie drzew.
- Błękitna gwiazda ! - krzyknęłam już ostatkiem sił.
- Clary ! - głos brata, Jonathana rozległ się w powietrzu.  
Lekko się uśmiechnęłam. Rżenie konia było bardzo blisko. Jechał w moją stronę. 
Głowa opadła mi, powieki stały się za ciężkie, straciłam przytomność. 

- Czemu im służysz ? Nawet nie wiesz co oni zrobili dziecko. - Głos Lucyfera. Na Anioła nie. 
Wokół mnie była ciemność. Klęczałam na ziemi. Byłam w białej sukni ozdobionej koronką. Spojrzałam go góry  zobaczyłam jego wyłaniającą się z mroku postać. 
- Nie to co ty - warknęłam.
- Dziecko... Oni zabili moją rodzinę.
- Ci, których nazywasz "Oni" byli twoją rodziną...
- To Vivien była moją rodziną, żoną, matką mojego nigdy nienarodzonego syna i córki. Nawet nie wiesz, co ich spotkało...
- Wiem doskonale. Vivien została uduszona, a twój syn miał wadę serca. Wiem co się stało, bo ja i Jace mieliśmy zginąć jak oni, ale anioły nas ocaliły w wyrazie pokuty Lucyferze !
- Jesteś moją krwią dziecko. Nie podnoś na mnie głosu córko...
- Nie jestem twoją córką. 
- Jesteś. Inaczej mrok by cię pochłonął jak teraz twojego przyjaciela... Ty umiałaś panować nad moją mocą, a tylko moja krew to potrafi... Jesteś moją córką. 
- Nie. Nie jestem twoją córką !
- Powiedź mi w takim razie co znaczy "Morgenstern".
- Gwiazda Poranna. 
- Moje imię znaczy to samo. Lucyfer. Gwiazda Poranna. Ten, który stał najbliżej Boga, ale sprzeciwił mu się, bo poznał to, co zostało mu odebrane na wieki i zakazane głupim prawem, zasadami, które ustalono, dla czystości, a wprowadziły jedynie bitwy i wojny.
- Nie udawaj niewiniątka. Chciałeś mnie zabić...
- Nie. 
- Sam powiedziałeś, że chcesz bym umierała powoli ! I sprawiłeś, że byłam w agonii o jakiej mało kto by myślał, że istnieje...
- To nie byłem ja córko... Ja bym nie pozwolił cię zabrać. To była siostra twojego przyjaciela Jace'a. Jasmine.
- Po co miałaby to robić ? Czemu miałabym ci ufać ?!
- Pozwól, że opowiem ci całą historię. Proszę tylko o tyle...
Milczałam. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Nie chciałam tego słuchać, ale w końcu skinęłam głową.
- Proszę, mów. 
- To zaczęło się od stworzenia człowieka. Tradycja mówi, że niby byłem przeciwko stworzeniu ludzi, ale to nieprawa. Jedynie co chciałem zrobić, wtedy przeciw ludzkości to zabić Lilith, ale Bóg i Anioły chciały dać jej szansę, potem kolejną, aż w końcu tak ukarały jak podaje tradycja - nie urodziła nigdy żywego dziecka i nigdy nie urodzi. Potem to ja podsunąłem, by Ewę stworzyć z żebra Adama. Nie kusiłem jej. Kusił ją Samael - zaśmiał się bez radości. - Ja byłem przeciwny wygnaniu ludzi z Raju nawet. Jako jedyny chyba... Ale wygnano ich. Minęły lata... Opiekowałem się ludźmi i bardzo cieszyłem się, że pozwolono mi przy nich być. Zwłaszcza, gdy poznałem Vivien. Na początku to było coś jak przyjaźń. Sprawiłem, że ludzie brali ją za prorokinię. Dałem jej cząstkę mojej mocy...  I zakochałem się. Zszedłem na ziemię, znaczy... Przybrałem ludzką postać i tak żyłem. Vivien pokochała mnie, wzięliśmy ślub... Anioły nie reagowały. Dopiero gdy... Gdy zaszła w ciążę. Powiedziały, że to niedopuszczalne i powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Chciały wywołać poronienie, ale nie pozwoliłem na to. Zorganizowałem powstanie w obronie niewinnego, nienarodzonego dziecka i jego matki. W obronie tego, co uznawałem za przymiot aniołów. Miłość. Pod każdą postacią, ale miłość. Czystą, niewinną, pełną poświęcenia miłość. Anioły zajęły się mną, a Vivien wyjechała w bezpieczne miejsce... Do Idrisu. Wtedy każdy kto miał Wzrok przechodził tu... Urodziła mi córkę. Wiedziałem o tym... Zdążyłem ją ukryć między Nefilim... Miała tylko jedno zadanie. Przekazałem jej część mojej spuścizny. Miała jej strzec. I strzegła. Ona rozpoczęła drzewo genealogiczne Morgensternów, a ja zakończyłem anielski byt. Stałem się demonem, szatanem. Anioły zmieniły tradycję, bieg prawdziwej historii i została wymazana prawie cała prawda o mnie, a zastąpiono ją największym kłamstwem - szlachetnością Michała... Prawda. Był prawy, szlachetny, posłuszny, wierny i moim bratem, ale zdradził mnie. Zabił własnoręcznie moje dziecko i żonę, wiedząc, że do nich nie dotrę, bo byłem za słaby... Kiedy poczucie winy go złapało było za późno... Choć teraz patrząc na ciebie wiem, że moja ukochana nie zmarła na marne... Mój syn też... Bije w tobie serce mojej ukochanej. To serce wprawia w ruch moją krew, która w tobie płynie. - Ujął moją twarz i pogładził kciukiem mój policzek. - Jesteś podobna do mojej Vivien... Masz te same zielone oczy... Nie skrzywdziłbym cię. Nie potrafiłbym - wyszeptał opierając swoje czoło o moje. - Ty nie masz pokonać mnie. Anioły skłamały. Ty masz pokonać Jasmine i zdrajcę Kręgu... 
- Ale skoro ty jesteś dobry, to kto ich stworzył ? Przecież nie Anioły...
- Po części one. Dowiedziały się o moim rodzie, naszej rodzie Clary... Zaczęły się prześladowania, to było jeszcze przed poczuciem winy Michała... Nasza rodzina się podzieliła na jakby dwa szczepy. Jeden, twój, prawdziwi Morgensternowie starali się żyć tak, aby anioły im odpuściły. Być nieskazitelni. Drudzy zaczęli odprawiać czarne rytuały aby mrok przejął ich dusze. Skryli się w niedostępnych miejscach i ukrywali się za czarną, potężną magią. Poprzysięgli sobie, że zemszczą się na Aniołach. I tak w rodzie zaczęła się wojna. Ty masz ją skończyć...
- Ale jak oni dotarli do Jasmine ? 
- Nie mogę ci powiedzieć, ale przepowiednia o was jest bardzo stara. Czekali aż przyjdzie ten czas aby zaatakować. Ta... Organizacja już tak ją nazwiemy, zapomniała o swoich korzeniach i żyje tylko dzięki nienawiści do Morgensternów.
- Czemu nas znienawidzili ?
- Bo anioły odpuściły. Michał dostał tych wyrzutów i obiecał ożywić pewnego dnia moją córkę, która ma za zadanie skończyć z tą Organizacją, którą znajdziesz może w bardzo starych aktach jako Gwiazda Wieczorna. 
- Czyli walczę z własną rodziną i siostrą Jace'a, oraz zdrajcą Kręgu ?
- Tak.
- Na Anioła... Jeszcze muszę znaleźć Alec'a...
- Jest bezpieczny w rezydencji - wyszeptał i ucałował mnie w czoło. - Clary proszę bądź szczęśliwa z nim i pokonaj tych, którzy plamią twoją krew...
- Ale mam jeszcze...  - zaczęłam, gdy on nagle zniknął i byłam sama.
Słyszałam tylko szept, który był coraz głośniejszy, ale ciągle wołał mnie.

sobota, 29 października 2016

Rozdział 10 cz.1

- Jace, możesz mi to wszystko wytłumaczyć? Czemu twoje oko jest czarne? - Valentine od kilku minut zadawał mi różne pytania. Na Archanioły, czemu nie mogę mieć choć chwili wytchnienia?

- Już mówiłem. Clary jest czysta i... - Nagle usłyszałem jej głos. Czułem jej słabnącą energię.

Jace, pomóż...

Przestałem czuć Alec'a. Zacząłem się o nich bać.

- Valentine, coś jest nie tak. Clary i Alec... Ich energie są bardzo słabe...

Clary, co jest? Słabniesz. Co z Alec'iem? Gdzie jesteście? 

Ratuj. On przyszedł...

I wtedy przestałem czuć obecność ich obojga. Chociaż, była mało wyczuwalna nić między mną a Clary. Przypuszczam, że to przez moc Lucyfera, którą oboje posiadaliśmy.

- Jace, nie ma ich. Znalazłem tylko tę strzałę. - Valentine podał mi ją. Od razu zobaczyłem w niej dłoń mojej siostry. Tylko ona miała ten charakterystyczny sposób rzeźbienia.

- Mają ją. Zostań tu. - Dzięki naszej więzi, skupiłem się i postarałem myśleć tylko o rudowłosej dziewczynie. Żołądek zaczął mi się skręcać i poczułem się wręcz niematerialnym zlepkiem poszczególnych komórek. Już wiem czemu Clary zrobiła taką dziwną minę, to wcale nie było przyjemne przeżycie.

Jace... Nie zostawiaj mnie samej... Pomóż mi do cholery... Nie mam już siły walczyć...

Słyszałem jej słaby głos. Byłem już niedaleko.

Wytrzymaj jeszcze chwilę. Jest tam z tobą Alec?

Miałem nadzieję, że odpowie mi twierdząco. Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, pojawiłem się w jakiejś dziwnej komnacie. Była cała czarna, jedynie łoże i dywany miały barwę karmazynową, a całe pomieszczenie oświetlały cztery pochodnie. Na środku materacu leżała tylko Clary, nie było tu mojego parabatai.

- Jace... On chce, żebym cierpiała zanim umrę. Proszę, skróć to. - Widziałem w jej oczach agonię. Walczyła, była przecież błogosławiona przez Archanioły. To był jej obowiązek.

- Nie zabiję cię. Przepraszam, że nie mam steli. - Upadłem na kolana. Chciałem płakać, ale nie mogłem. Nie czułem nic. Patrzyłem tylko w narastający ból osoby, którą zdążyłem pokochać. Byłem zły na siebie, na Lucyfera, na Alec'a, na cały świat. Ciężar, który przekazywała mi ta drobna osoba, sprawił, że moja głowa opadła, a oczy zamknęły się. - Sanitatem. Ego præcipio tibi, ut vivas. (Uzdrowienie. Rozkazuję Ci żyć.) - Podniosłem głowę. Zobaczyłem złotą poświatę, która otuliła ciało Clary. Jej twarz się wygładziła a rana zaczęła zabliźniać. Wstałem i podszedłem do niej.

- Już jest dobrze. Zabieram cię w bezpieczne miejsce - Wyszeptałem prosto do jej ucha. Drzwi komnaty się otwarły, a w nich stanął rosły mężczyzna o kruczoczarnych włosach, bladej cerze i zimnym spojrzeniu.

- To ty. Nie możliwe... - Obraz zaczął się rozmazywać. - Stój! - Lucyfer, bo on nim był bez wątpienia, przeszył powietrze w miejscu, gdzie stałem jeszcze chwilę. Czułem satysfakcję. Byłem silniejszy niż on, oboje to wiedzieliśmy.

- To jeszcze nie czas. Jeszcze się spotkamy. - Na mojej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Moja przysięga na pewno się spełni. Wkrótce pożałuje wszystkiego.

- Jace, gdzie się przenosimy? - Usłyszałem słaby głos, który ukoił galopujący rytm mojego serca. Czemu tylko ona potrafiła to zrobić?

- Do mojej rezydencji. Tam będziesz bezpieczna, obiecuję. - Jej uśmiech dał mi dużo siły. Czuła się już lepiej.

- Pięknie jest urządzona. Szkoda, że nigdy wcześniej nie odważyłam się tu zajrzeć. - Przez to, że wpatrywałem się w jej piękną twarz, nie zauważyłem, że dotarliśmy na miejsce.

- Zostań tu. Zrobię coś, co pozwoli tylko tobie i Alec'owi przedostać się przez tę osłonę. Nie chcę, żeby wam stało się coś złego, nawet z mojej ręki. - Uśmiechnąłem się smutno. Ta bariera oddzieli nas na zawsze.

- Dziękuję, że się tak o nas troszczysz. Wiesz gdzie jest mój chłopak? - Zabolało, wiedziałem, że to o niego chodzi. Nie potrafiłem nic wydusić z żalu i tylko zaprzeczyłem ruchem głowy. Wyszedłem z własnego domu i odwróciłem się do niego plecami. - Ego primus factus est. Selectae by beati Archangeli, et in Caliginem. Limen domus penes omnes. Et qui cum eo electi in corde, tutam fore. Veto commune utriusque partis, et a Deo. Haec mihi etiam me. Adiuro iuramento verbum Dei. Amen. (Ja, pierwszy jeździec zagłady. Wybrany przez Archanioły i pobłogosławiony przez Ciemność. Zabraniam przekroczyć próg tej rezydencji każdemu. Niech osoba, która się w nim znajduje razem z wybrankiem serca, będzie bezpieczna. Zabraniam to zarówno siłom nieczystym, jak i tym pochodzących od Boga. To prawo dotyczy również mnie i podobnych mi. Wiążę tę przysięgę słowem Boskim. Amen.) - W czasie gdy wypowiadałem każde słowo, moje ciało zaczęło się rozrywać. Przybrałem postać Archanioła. Byłe silny, więc przysięga zyskała ogromną moc. Z nieba zaczął padać deszcz. Postanowiłem się gdzieś schronić. Kiedy mijałem niewielkie jeziorko, które było położone obok posiadłości, zobaczyłem, że na drugiej źrenicy pojawiła się czarna rysa. Tak jak przypuszczałem, ciemność zaczęła wkradać się w moje ciało coraz mocniej i została tylko kwestia czasu, kiedy upadnę.

...

Witajcie. Gdyby nie Julka, pewnie zapomniałabym opublikować ten post, choć był już gotowy od pewnego czasu. Czemu tak się stało? Nwm, może dlatego, że pod ostatnim postem nikt nawet głupiej kropki nie napisał, co oznaczałoby, że przeczytał ten rozdział, to smutne, a my nie wiemy już co mamy robić, żebyście pisali nam cokolwiek. Pozdrawiam was serdecznie.

~A

sobota, 22 października 2016

Rozdział 9 cz.2


Kiedy wjechaliśmy na teren rezydencji od razu zobaczyłam Aleca, który patrzył na nas. Szatyn zmarszczył lekko brwi po czym uśmiechnął się lekko do Jace'a. Poczułam ciepło w sercu. Nie powinni się kłócić. 
Zsunęłam się z konia blondyna. On zaraz za mną zsiadł i machnął na służącą, żeby zabrała konia do stajni.
- Gdzie byłeś ? I jak zabrałeś Clary z... A nie ważne - mruknął i przytulił go.
- Z  ? Dokończ.
- Moich ramion... - zaimprowizował, a ja uśmiechnęłam się lekko.
Siedzieliśmy razem na kanapie rozmawiając z moim ojcem o nas - mruknęłam.
- Acha - mruknął i spojrzał na swojego parabatai. - Szczęścia więc.
- Clary ci powiedziała, że to najpoważniejszy dla mnie związek ? - zapytał i objął mnie ramieniem, a ja ułożyłam głowę na jego rameniu.
- Nie, ale domyśliłem się. Trzymaj go przy sobie. To niezły podrywacz - zaśmiał się nieco sztucznie blondyn.
- Spokojnie - mruknęłam.
- Jace, musimy porozmawiać ! 
Żelazny, nieznoszący sprzeciwu głos mojego ojca przeciął powietrze. Blondyn spojrzał na Valentine'a i zmarszczył czoło. Widocznie nie odczytał myśli mojego ojca. Uśmiechnęłam się. Runa blokująca zadziałała. 
- Oczywiście - mruknął i wbiegł do rezydencji za moim wyraźnie zdenerwowanym ojcem. 
- Myślisz, że my go tak rozdrażniliśmy ? - zapytał Alec patrząc na zamknięte drzwi rezydencji. 
- Wybacz, ale myślę, że to Jace wygrał konkurs na rozdrażnienie go. 
- Czemu się z tego cieszę ?
- Bo mu nie podpadłeś jak on. 
- Czytasz mi w myślach ?
- Nie tak jak myślisz. 
- Na pewno. 
- Nie wierzysz własnej dziewczynie ?
- Wierzę. Nie wierzę w fakt, że nią jesteś.
- To może nie wierz w to, bo nie wiadomo jak twoi rodzice zareagują. 
- Nie obchodzi mnie to. Jestem dorosły i sam kieruję swoim życiem. Oni nie mogą mi mówić z kim mogę, a z kim nie mogę być, po tym jak mnie okłamali. Nie są już częścią mojego życia. 
- Nie powinieneś tak mówić. Mój ojciec też mnie okłamał. Niby wiedziałam, że jestem inna, powinnam bać się Clave, nie powinnam robić wielu rzeczy i powinnam milczeć w niektórych sprawach, ale nigdy nie wiedziałam czemu tak jest. Dopiero po jego śmierci się o tym dowiedziałam. 
- To inna sytuacja. 
- Może ci się tak wydawać, ale to nie jest tak wielka różnica. 
- Nie ? 
- Nie. Również byłam wychowana na kłamstwie. Kłamstwie, które wciskało mi wiele osób, a rzeczą, która mnie uwolniła była ostatnia wola mojego ojca... Może twoi rodzice nie chcieli żebyś miał kiedykolwiek styczność z Kręgiem i dlatego ci nic nie mówili. Wiesz, bycie członkiem Kręgu zobowiązuje do wielu rzeczy...
- Jest coś jeszcze oprócz utrzymania tajemnicy przed Clave i ochrona ciebie ?
- Wierność wobec mojej rodziny i Przywódcy Kręgu, poświęcenie życia i zdrowia dla tej sprawy...
- To wszystko łączy się w ogólnej zasadzie - nie możesz wydać innych i musisz chronić Clary. 
- W sumie tak. 
- Jesteś malarką po kimś ? 
- Po mamie. Tata nigdy tego nie rozumiał. Ja rozróżniałam kilkanaście odcieni błękitu, a on rozróżniał kilkanaście rodzajów ostrza miecza praworęcznego. Pod względem byliśmy inni...
- Z wyglądu też. 
- Jestem jak mama, a Jona jak tata. To czasem nawet zabawne. 
- Moim zdaniem dziedziczne... Ciekawe czyją urodę odziedziczy nasze dziecko...
- Zwolnij z marzeniami. Tata cię zaakceptował, ale jest jeszcze Luke, Jona, moja mama no i w teorii Krąg. 
- Jak Krąg, skoro jestem jego częścią ?
- Musi mnie chronić, więc muszą sprawdzić każdego kto ma ze mną styczność. Muszą cię sprawdzić jeszcze raz. 
- A potem mogę nazywać się twoim pełnoprawnym chłopakiem, tak ? 
- W teorii już jesteś moim chłopakiem, ale będziesz sprawdzany, żebyś zdobył zaufanie ludzi, którzy mnie otaczają. 
- Wszystko jest warte ciebie - szepnął i przytulił mnie. - Wszystko.
Uśmiechnęłam się. Poczułam się bezpiecznie ale nie trwało to zbyt długo. Usłyszałam świst strzały i poczułam, jak Alec ciągnie mnie w dół. Strzała wbiła się w ziemię kilka metrów od nas. Zobaczyłam na niej symbol Lucyfera. 
Skryliśmy się za fontanną. Ja ktoś mógł wejść na teren rezydencji z zamiarem zabicia mnie ? To przecież niemożliwe. Wszystkie zabezpieczenia powinny teraz zadziałać. 
- Alec, co planujesz ? Wszyscy są w domu. Można krzyknąć, albo powiadomić ich...
Bełt rozbryzgał wodę i wylądował zaledwie kawałek od nas.
- Nie wiem, czy zdążymy. Ta osoba ma chyba kuszę i może zmienić pozycję, a wtedy może nie być tak zabawnie - mruknął Alec, gdy poczułam ból w ramieniu. 
Strzała zadrasnęła moje ramię. Syknęłam. Moja jasnoczerwona krew zaczęła plamić ziemię. Zaklęłam, gdy podłoże stało się złote - moja anielska krew dała o sobie znać. 
- Wyleczysz się ? - zapytał wyjmując stelę.
Bez słowa nakreśliłam palcem runę na ramię. Małe irtaze pojawiło się na moim ramieniu.
- Nie to samo co stelą, ale wystarczy. Musimy ich powiadomić. O tej porze nikt nikt wychodzi.
- Na Anioła, co za zasady ?!
- Trzymające mnie przy życiu.
- Dobra, ja pobiegnę w stronę bramy, odwrócę jego uwagę. Ty biegniesz do domu. Nie oglądaj się, jasne ?
- Alec...
- Raz, dwa, trzy !
Wybiegł. Strzała poleciała tuż nad jego ramieniem. Dopiero po chwili wstałam i zaczęłam biec do domu. Byłam na schodach, gdy poczułam ból w klatce piersiowej. Padłam na ganku mogąc ledwo co unieść oddechem moja klatkę piersiową. 
- Jace, pomóż...
- Co jest ? Clary słabniesz. Clary ! Co z Alec'iem ?! Gdzie jesteście...

Zamknęłam oczy. Pod powiekami zobaczyłam go. Czarne włosy, czarna zbroja z jego wielkim symbolem na piersi. Poszarpana peleryna powiewała za nim. W oczach miał ogień piekielny. 
Spojrzał na mnie i zmarszczył czoło. 
- Moja. Jesteś moja i zawsze byłaś, i będziesz moja.   

piątek, 14 października 2016

Rozdział 9 cz.1

Szukali mnie, czułem to. Śmieszyło mnie wszystko to, co mijałem. Błoto, drzewa, kamienie, domy, albo inaczej rezydencje. Ten świat był tak nieidealny. Ludzie są nieidealni. Walczymy dla nich, a oni nijak nam za to dziękują. Zapomnieli, że mięli kiedyś obrońców. Nawet Kościół i papieże z czasem wyrzucili nas z pamięci. Już wiem, czemu Lucyfer jest jaki jest. On pierwszy przejrzał na oczy. Jacy my wszyscy jesteśmy głupi. Ciekawi mnie, czemu dopiero teraz przejrzałem na oczy. Może to dzięki Clary i Alec'owi. Ona od początku wolała jego, on od początku zatruwał mój umysł jej osobą.

Jace, gdzie jesteś? Martwimy się o Ciebie.

Czy ja musiałem ją wywołać? Po co ja jestem jej potrzebny?

Teraz? Ludzie, których prawie wcale nie znam? Kogo chcesz oszukać? Chcecie tylko mojej potęgi, uczucia się już nie liczą. Wiesz, byłem głupi, ty i reszta Kręgu nadal jesteście, a Clave zapłaci za wszystko.

Nie rozumiem skąd we mnie wziął się ten cały gniew, ale był silniejszy niż ten cichy głosik w mojej głowie, który podpowiadał mi, że prawdziwy ja nigdy nie myślałbym tak.

Co ci się stało? Czemu tak mówisz? Jeżeli to przez to, że powiedziałam Alec'owi i on cierpi, to nie musisz już się bać o jego uczucia. Jest już o wiele lepiej.

Czy tylko o to chodziło? Nie, na pewno nie.

Zaufałem ci, a ty co? Przy pierwszej lepszej okazji powiedziałaś mojemu przyjacielowi jedno z moich wspomnień. Tak się nie robi. Ja też mam kurwa uczucia. Wszyscy przejęli się nim, a o mnie można było zapomnieć, bo ja jestem tylko Jace'em, który i tak poradzi sobie ze swoimi uczuciami. Nie, ja też już nie ma siły. Pogubiłem się Clary, a osoba, której postanowiłem oddać cząstkę siebie, nigdy nie będzie moja, ani ja jej.

Nie wiem, czemu jej to powiedziałem, ale nagle wszystko wróciło do mnie. Złość opuściła moje ciało. Było o wiele lepiej. To ona jest powodem moich wszystkich negatywnych i pozytywnych uczuć. A ona? A ja? To jest niemożliwe, ona nie jest Aniołem, jest po prostu silniejszym Nephilim. My nigdy nie zaistniejemy. Archanioły nie mogą mieć ani partnerek, ani dzieci. Byłem bezsilny. Z moich oczu zaczęły płynąć złote krople. Moja posoka. Zacząłem się śmiać. Wszystko było zbyt ciężkie, nawet dla mnie.

- Dlaczego?!!! Czemu mnie wybraliście?!!! Jestem za słaby!!! Prawie się poddałem!!! - Moje krzyki byłe pełne goryczy. Wiedziałem, że One to usłyszały. Nikt więcej, byłem sam. Moje serce pękało, bolało. Chwyciłem obiema rękami moje włosy i zacząłem za nie ciągnąć. Mimo że to nie pomagało, mogłem na chwilę zmniejszyć ból wewnętrzny, tym który robiłem sobie fizycznie.

Ja nie wiedziałam... Przykro mi. Nie powinieneś być teraz sam. Gdzie jesteś, przyjdę, spróbuję pomóc.

Zrobiłem coś, czego się nie spodziewałem, choć czułem, że potrafię zrobić.

- Jace, jak ty mnie tu... Co się... - Widziałem zdezorientowanie w jej oczach. - Ty płaczesz?

- Nie, kupiłem złoty brokat w płynie. - Starałem się odwrócić wzrok. Nie chciałem, żeby zobaczyła te wszystkie uczucia. To jedno, którego nie powinienem czuć.

- Nie pieprz głupot. Widzę przecież. - Usiadła obok mnie i ręką zwróciła moją głowę w swoją stronę. - Boże, twoje jedno oko... Twoja tęczówka jest czarna, a nie złota. Kiedy to się stało? Od czego? - Clary zadawała pytania, na które nie znałem odpowiedzi. Albo...

- Po tym jak wróciłem do normalnej postaci, tuż przed pojawieniem się Clave, zacząłem czuć ten dziwny mrok, który wszystko mi zaczął podpowiadać. Jasmine powiedziała mi, że to przez to, że Lucyfer przeklął nas oboje, ale mnie Archanioły uratowały. Teraz pochłaniam całą złą energię, jeśli mam z nią styczność. Tylko Jasmine mogła mi zaaplikować je choćby... - Przerwałem, gdyż Clary wydała z siebie jakiś zdławiony jęk. Kiedy spojrzałem na nią, zobaczyłem przerażenie na jej twarzy.

- To moja wina. - Zbliżyła swoją twarz do mojej, całą siłą woli powstrzymałem się przed zwilżeniem swojej dolnej wargi. Ona była taka piękna.

- Nie pieprz głupot. - Mój głos był niższy niż zwykle. Boże, czemu to jest złe?

- Ja mam w sobie część mocy samego Lucyfera. Kiedy przekazałam ci energię... - Rozszerzyłem oczy.

- Oddałaś mi jego moc. A ja oddałem ci czystą energię... - Teraz wszystko by się zgadzało.  - Już nie jesteś zniewolona jego mocą, ale ja mam jej dwa razy więcej. On nie może wiedzieć, że szuka tylko mnie. Wykorzystałby do tego Jasmine. Kiedy myśli, że jest nas dwójka... - Nie dała mi skończyć, bo postanowiła sama to zrobić.

- Nie zaatakuje tak szybko i będziemy mieli więcej czasu. - Czy już mówiłem, że jej spostrzegawczość zauroczyła mnie najbardziej? Nie? To właśnie teraz wiem, że tak jest.

- Dobra, mówiłaś, że się martwiliście. Może powinniśmy wrócić do domu, bo to oni zaczną wojnę z samym Lucyferem. - Lekko się uśmiechnąłem. Niestety Clary oddaliła się ode mnie. Poczułem się trochę gorzej, ale nie pokazałem jej tego.

- Wiesz, że od teraz możesz mi o wszystkim powiedzieć, już nikomu o niczym nie wspomnę bez twojej zgody. - Patrzyła teraz z taką powagą. Wiem, że mówiła szczerze.

- Dobrze, a teraz czas wracać do domu. - Po minie dziewczyny wywnioskowałem, że przygotowywała się na teleportację, ale niestety, ja postanowiłem inaczej. - Normalnie Clary, na moim koniu. - Zdziwiła się, ale po chwili posłała mi tylko jeden ze swoich uśmiechów i pierwsza siadła na białego konia. Ten powrót do rezydencji nie mógł być lepszy.

- Tylko trzymaj łapy przy sobie. Ja i Alec staramy się stworzyć związek, jeśli tak da się ująć zależność między sobą po spędzeniu kilku dób razem. - Zabolało. Cholernie zabolało i już chciałem uderzyć pięścią w drzewo, kiedy pomyślałem, że przynajmniej ona i mój przyjaciel będą szczęśliwi. Przecież ja i tak nie mógłbym jej mieć.

.......

Hej, witajcie. Kolejna cz naszego opowiadania wędruje do was. Dziś mam bardzo ładną pogodę za oknem, ale raczej z niej nie skorzystam, bo mam tyle nauki, że nie wiem nawet w co ręce mam włożyć. Życzę wam udanego weekendu i z okazji dnia wolnego od szkoly, dodaję wam ten rozdział dziś. Pozdrawiam was serdecznie

~A

sobota, 8 października 2016

Rozdział 8 cz.2


Pewnie. Jace gdzieś zwiał, Alec był załamany, a ja miałam ochotę gdzieś uciec. Uciec gdzieś daleko. Dalej niż zapomniany strych rezydencji. Siedziałam przy małym okienku wdychając zapach kurzu, podczas gdy reszta szukała Jace'a. Nikt nie wiedział, gdzie poszedł ale Tessa pamiętała, że wnuk chciał o czymś z nią porozmawiać, jeszcze przed wizytą Clave. Czy mógłby uciec ? 
Wyjrzałam przez okienko i zobaczyłam Alec'a, który rozmawiał o czymś z Magnusem. Szli powoli alejką wśród kwitnących kwiatów. Chłopak był załamany, nawet stąd to czułam. Bane podał mu paczkę chusteczek, musiał płakać i pociągać nosem.
Serce zaczęło mi się kroić, gdy patrzyłam na załamanego szatyna. To była moja wina. Może i nawet Jace przeze mnie uciekł ? Bo go znów obraziłam ? Ale on tego nie rozumiał. Nie rozumiał, jak to jest żyć w ciągłym strachu przed Clave, jak to jest ukrywać się zaledwie kilka minut jazdy od osób, które z zimną krwią zabiłyby mnie, moich rodziców i cały Krąg. Nie wiedział jak to jest, kiedy twój największy strach jest w twoim domu, a ty musisz do niego wyjść, uśmiechnąć się i zaprezentować mu się z najlepszej i najniewinniejszej strony. 
Poczułam łzy na policzkach. Ostatnio byłam coraz słabsza emocjonalnie. Za dużo naraz. Całe życie myślałam, że już mnie nic nie zaskoczy, ale myliłam się. Ostatnie dni sprawiały, że czułam się coraz gorzej. Zwinęłam się w kłębek.
Byłam zniszczeniem. Ciemnością. Końcem. Potworem. Czemu w ogóle się urodziłam ? Czemu anioły dały mi to cholerne serce ? 
- Czemu wszystko musi się teraz walić ?! - krzyknęłam i kopnęłam w stary kufer.
- Nie wiem Clary. - Podskoczyłam, gdy usłyszałam głos szatyna.
Alec siedział, przy wejściu na strych, na ostatnim szczeblu drabiny. Patrzył na mnie z bólem mieszającą się z troską. Drobinki kurzu tańczyły wokół niego w świetle, jaki wpuszczał na strych. 
- Przecież... 
- Widziałem jak patrzyłaś na mnie i Magnusa. Jako strzelec niemal wyborowy mam dobry wzrok no i zawsze runę - mruknął po czym zamknął klapę i podszedł do mnie.
Usiadł obok i popatrzył na mnie. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podał mi ją. 
- Często płaczesz - stwierdził, gdy wycierałam złotą ciecz. 
- Tylko ostatnio. Wszystko wokół mnie się wali... Albo to ja wszystko niszczę jak w twoim przypadku...
- Jace wiedział o tym ? 
- Na to wygląda. Nie wiem, kto mu powiedział, ale nie ja. Wiedział od kogoś innego. 
- Nie powiesz mi od kogo. 
- To nie moja sprawa... Z resztą sprawy rodzinne Lightwoodów też nie są moją sprawą, ale nie mogłam ci nie powiedzieć. Zasługiwałeś by wiedzieć. 
- Czemu dalej wiszą tu ich twarze ? 
- Krąg często się zmieniał, a raczej jego skład. Wolimy wiedzieć, kto mógłby coś powiedzieć Clave na mój temat... Kogo się wystrzegać w tym domu. 
- Wystrzegałaś się mnie ? 
- Nie. Magnus mi sporo o was opowiadał i mówił mi, że jesteś lepszy od rodziców. 
- Muszę mu podziękować za taką opinię - mruknął, a ja uśmiechnęłam się lekko. 
Zawiał chłodny wiatr wieczorny. Przez parę dziur pomiędzy sufitem, a ścianami przedarł się na strych. Zadrżałam. 
Alec musiał to zauważyć. Przytulił mnie ramieniem.
- Chłodnawo tu. 
- Niektóre ściany mogą być nieszczelne. To jedna z pierwszych rezydencji jakie powstały w Idrisie. 
- Na dole nie ma takiego zimna - zauważył. 
- Ogrzewanie... Tylko inne. Piec i rurki - mruknęłam. 
Magnus mówił mi jak ogrzewa się domy Przyziemnych i niektóre Instytuty, które powstały jeszcze w XX, a nawet XXI wieku. 
- Clary... Co się dzieje ?  
- Ja i Jace będziemy musieli pokonać...
- Nie o to m chodzi. Co się z tobą dzieje ? Widzę, że coś jest nie tak. Może nie znam cię długo, ale skoro każdy patrzy na ciebie ze współczuciem, siedzisz sama w kurzu, na strychu mimo, że jest tu zimno, często płaczesz... Coś musi się dziać. 
- Nie mogę ci powiedzieć Alec. Obiecałam, że nikomu nie powiem. 
- Clary. Możesz mi zaufać. Nie jestem jak moi rodzice. Ne wydam cię nikomu nawet jeśli by mieli pozbawić mnie Znaków...
- Nie mów tak. Nie wiesz o co chodzi i...
- Wyjaśnij mi. Clary. Chcę ci pomóc. Mam cię chronić i będę to robić, okey ? Choćbyś tego nie chciała będę i koniec - szepnął. 
Nic nie powiedziałam. Nie wiedziałam, co niby miałam odpowiedzieć szatynowi. Milczałam więc patrząc na podłogę. 
Nie trwało to jednak długo. Młody Lightwood ujął mój podbródek dłonią i niejako zmusił do patrzenia prosto w jego niebieskie tęczówki. Piękne błękitne tęczówki. 
- Alec nie mogę... - szepnęłam
- Ktoś cię skrzywdził ? Co się dzieje ? Chcę ci pomóc. Może nie wiele rozumiem z tego co się dzieje, ale nie pozwolę ci tak cierpieć. Clary... Pozwól sobie pomóc.
Zamknęłam oczy. 

Zobaczyłam sale treningową wspinałam się po raz kolejny na linę, żeby przejść po belkach. Tata czekał na mnie na belce patrząc jak się wspinam. 
Kiedy stanęłam na belce chciałam sama iść, ale tata złapał mnie za ramiona. Stanęłam i odwróciłam się do niego z pytaniem w oczach. 
- Skoro nie umiesz to pozwól sobie pomóc Clary. Sama nie zwojujesz wiele. Pozwól, że ci pomogę...

- Clary - usłyszałam.
Otworzyłam oczy. Alec patrzył na mnie. Był zmartwiony. Trzymał obiema dłoniami moją twarz. Pogładził mnie po włosach, kiedy rozchyliłam szerzej powieki. 
- Co się... ? 
- Jestem samym złem Alec. Anioły dały mi cząstkę Lucyfera... - szepnęłam ledwie słyszalnym głosem. 
- Co ? Ale ty jesteś dobra i...
- Dały mi jego moc, którą stracił upadając, ale ta potęga może sprawić, że upadnę jak on. Jestem tak potężna, że tylko Jace może mnie pokonać. Jestem Poranną Gwiazdą... To ja mam rozpocząć koniec zła i zaprowadzić Nefilim do nowej epoki...
Alec patrzył na mnie. Skanował każdy szczegół mojej twarzy. Wreszcie wziął dłoń z mojego policzka i objął nią moją chłodną dłoń. 
- Nie jesteś zniszczeniem Clary. Może i krótko cię znam, ale wiem, że ty jesteś od tworzenia. Jesteś artystką. Malarką. Ty nigdy niczego nie zniszczyłaś...
- A w sprawie twoich rodziców ? 
- To oni zniszczyli mi kawałek życia. Nie ty. Ty nic nie zniszczyłaś i nie zniszczysz. Nie jesteś do tego zdolna... - szepnął zbliżając swoją twarz do mojej. 
Nasze oddechy mieszały się ze sobą. I podobało mi się to. Miałam motylki w brzuchu. Otarł swoim nosem mój nos. 
- Ty nie zniszczyłaś mi życia, ale można powiedzieć, że tworzysz jego nowy rozdział... 
- Alec... Chyba mnie przeceniasz...
- Cóż... Chyba nie - mruknął z lekkim uśmiechem.
Poczułam jego usta na moich. Przez krótką chwilę. Delikatnie przez chwilę nasze wargi dotykały się. Odsunął się jednak. 
- Przepraszam - wyszeptał. - Chciałem cię pocieszyć. Naprawdę nie chciałem tego... Nie myśl, że chcę cię jakoś wykorzystać, czy coś... - Wstał. 
Wstałam za nim i złapałam go za ramię, żeby go zatrzymać. 
- Alec, poczekaj. Mam pytanie. Moja kolej na zadanie pytań - mruknęłam.
Spojrzał na mnie. Gryzł swoją wargę. Nerwowo bawił się palcami w dłoni. 
- Clary...
- Alec, nie chcę czytać w twoich myślach, więc po prostu powiedz. Co do mnie czujesz ? Albo czy cokolwiek czujesz ? Czy ten drobny jak na razie incydent coś dla ciebie znaczy ?
Chłopak patrzył na mnie tymi pięknymi, błękitnymi oczami. Podszedł do mnie i ujął moją twarz dłonią. 
- Od momentu, w którym cię zobaczyłem Clary wydawałaś mi się najpiękniejszą dziewczyną jaką zobaczyłem. Jednak dziś... Dziś się przekonałem, że... Że to co widziałem to fasada, pod którą ukrywa się anioł. Chyba nawet mój anioł stróż. I nie obchodzi mnie to, że możesz upaść jak Lucyfer, bo wiem, że ty tego nie zrobisz, bo jesteś za dobra. A ty jesteś aniołem. Aniołem, który... Którego chce mieć przy boku, bo wprowadza światło do mojego życia. I możesz to nazwać samolubstwem, ale... Ale chcę być z tobą, okey ? Teraz wiem, że chcę ci pokazać, że nie jesteś zniszczeniem. Kiedy mi to powiedziałaś wiedziałem, co chcę zrobić. Pokazać ci co stworzyłaś, a raczej co zaczęłaś tworzyć. Zniszczyłaś kłamstwo, na którym byłem wychowany. Teraz proszę cię, abyś została ze mną i pokazała dobrą drogę aniele...  Clary... Na Anioła chyba jestem tobą nie tylko zauroczony, a zakochałem się okey ? I zrozumiem jeśli ty tego nie czujesz...
- Akurat czuję to... - szepnęłam. 
Podeszłam do niego jeszcze bliżej. Umieściłam dłoń na jego ramieniu i stanęłam na palcach, żeby go delikatnie pocałować, jednak dalej był trochę za wysoki bym sięgnęła jego ust. 
Chłopak zrozumiał jednak i delikatnie pochylił się łącząc nasze usta. Przysunął do siebie i delikatnie wplątał dłoń w moje włosy. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy odsunął się i oparł swoje czoło o moje. 
- Jesteś taka drobna. Taka drobna, dobra istotka, która zmienia świat... 
-  Drobna więc potrzebuje ochrony - szepnęłam.
- Zapewnię ci ją kochanie - szepnął i pocałował mnie w nos.
- Kochanie ? 
- Wolisz aniołku ? A może słoneczko ? Płomyczku ? 
- Już masz dla mnie przezwiska ? Szybki jesteś. 
- Wolę cię zdobyć przed innymi.
- Zdobyć ? 
- Zdobyć twoje serce...

sobota, 1 października 2016

Rozdział 8 cz.1

Nienawidzę Cię.

Powiedziałem co czuję i ruszyłem w jakąś nieznaną mi część rezydencji. Niestety Jonathan nadal nie zdołał mnie po niej oprowadzić. Czułem jednak, że zbliżam się do sali treningowej, w której ukryliśmy Valentine'a. To dzięki jego energii wiedziałem gdzie mam iść.

Musiałam mu powiedzieć. Miał prawo wiedzieć. Ciesz się, że nie wspomniałam o tym, że jego rodzice posłali Ciebie i jego na śmierć i tylko dzięki Razajelowi żyjecie.

Miałem ochotę śmiać się, płakać i walczyć z demonami.

Wiesz co, mów mu o wszystkim. Przecież on kurwa może być jeszcze bardziej zniszczony.

Czemu teraz nagle zaczęła mnie słuchać i rozmawiać ze mną. Przecież jestem totalnym zerem, zadufanym w sobie dupkiem i moje słowa są mniej warte niż przysięga ze strony demona.

Jace, ja zrobiłam to dla jego dobra. Miał całe życie tkwić w kłamstwie?

Może Clary miała racje, ale nie czuła w sobie teraz uczuć Alec'a. On jest załamany. Czuje się zdradzony i okłamywany. A ja? Po raz pierwszy w swoim życiu miałem w sobie nagromadzenie tylu negatywnych myśli. W moim przypadku, było to wręcz niemożliwe, a jednak. Rozpierała mnie energia, a w głowie zaczynały pojawiać się mroczne wizje, które na swój sposób były intrygujące.

Wiesz co? Ty najlepiej wiesz co jest najlepsze dla innych, ale o sobie już nie myślisz. Wiesz, to jest śmieszne.

Nie wiem, skąd we mnie jest we mnie tyle niechęci do ludzi i wszystkiego co się z nimi wiązało. Zacząłem rozumieć moją siostrę. Ona miała dużo racji, kiedy raniła wszystkich 'dobrych' ludzi, bo tak na prawdę nie byli nic warci.

Jace, co się dzieje? Czemu jesteś taki zły. Czy twój parabatai nie zasługiwał na prawdę. Chciałbyś być tak traktowany, jak chciałbyś go traktował? 

A co ty wiesz o mnie i Alec'u, co? Nie wiesz przez co przeszliśmy. Jego rodzice spisali dawno na straty. Wiedzieli, że skoro jest moim parabatai, to Clave będzie chciało zniszczyć nas oboje. Jeszcze Jasmine raniła nas oboje...

Przestań. To jest przeszłość. Teraz jesteście częścią nas. My nie zdradzamy swoich, kochamy jak własną rodzinę. Jace, ja wiem, wiele złych rzeczy was spotkało, ale nie poddawaj się im. One cię zniszczą. Wystarczy, że ja jestem niebezpieczna.

Nie wiedziałem, o czym ona mówiła, ale wcześniejsze słowa mnie nieco uspokoiły. Nie rozumiem, dlaczego wystarczy jej kilka słów, abym znów widział drugą, lepszą stronę życia. To dziwne uczucie, które po raz pierwszy czułem tak intensywnie, byłem komuś potrzebny. Nagle poczułem się pusty. Oparłem się o ścianę, po której opuściłem się do pozycji siedzącej.

- Ja nie jestem na tyle silny... To jest zbyt ciężkie... - Zaszlochałem. Mój pusty szept nie dotarł do żadnych uszu. Nikt nie przyszedł, nie pomógł poukładać tego wszystkiego w mojej głowie. Właśnie teraz zdałem sobie sprawę, że potrzebuję innych osób, które mnie wspierały, były obok, doradzały w każdej, nawet najbardziej błahej sprawie. Babciu, jadę do ciebie. Musimy porozmawiać.

~~~ pół godziny później ~~~

Jace, gdzie ty jesteś? Czemu Alec przestaje wyczuwać twoją energię?

Ha ha ha, ta młoda Morgenstern'ówna już opanowała rozmowy umysłowe? Brawo braciszku.

- Jasmine, co on z ciebie zrobił? Czemu się poddałaś jego woli? - Moja siostra nie wyglądała już jak człowiek. Miała skórę bledszą, niż jakikolwiek wampir, włosy koloru gnijącej trawy, a tęczówki pozbawione jakiejkolwiek barwy. Pozbawiona ust twarz komponowała się idealnie z kościstą posturą.

On mnie stworzył. Do niego należę. Zresztą tak samo jak ty.

- Nie prawda. Mam w sobie anielską posokę, pobłogosławiło mnie sześciu Archaniołów...

Siedmiu, jeśli mamy być szczegółowi. Zanim Archanioły cię pobłogosławiły, Lucyfer zdołał rzucić na nas oboje klątwę. Niedługo będziesz do nas należał. Ale na razie musimy się pożegnać. Do zobaczenia braciszku.

Moja siostra zaczęła się dematerializować. To było niemożliwe. Nikt tego nie potrafi. Nawet najważniejsi Archaniołowie.

Pamiętaj, dzieci są silniejsi od swoich rodziców.

To zdanie dało mi do myślenia. Czy ja mógłbym być tak potężny?

....

Miśki, kocham was bardzo mocno, ale nie wiecie, jak mało miałam motywacji, kiedy widziałam, że tak słabo skomentowaliście posta Juli... Mamy za każdym razem dawać progi komów, żeby dowiedzieć się, co sądzicie o opowiadaniu? Ja na prawdę teraz mam bardzo mało czasu, bo szkoła i cała masa nauki, ale mobilizuję się i poświęcam kilka godzin, żeby stworzyć dobrą notatkę i mega jestem zawiedziona, że tak niewielu czytelników poświeca te kilka minut, żeby napisać swoją opinię. Nie chcę wyjść na tą gorszą, bo Jula nie wymaga. Jej też jest przykro. Ostatnia notatka na jej blogu to pokazuje.

~A

sobota, 24 września 2016

Rozdział 7 cz.2

Hej ludziki !
Jak tam u Was ? Szkoła daje o sobie znać, czy jest jeszcze do wytrzymania ?
Bo u mnie spoko, tylko jedna wada - jestem skarbnikiem klasowym.
No ale cóż wola ludu. Taką samą wyraźliliście w komentarzach tydzień temu. 
Powtórzycie osiągnięcie, czy nie ?
Ale bez obaw. Za tydzień Politowanie-Alice- doda posta.
To co ? Miłego czytania i za dwa tygodnie.


- Jeszcze raz - powiedział po raz kolejny jeden z trzech przedstawicieli Clave, którzy przyjechali razem z Jią, bodajże Ravencroft. - Jace zranił się na treningu i dlatego był w sali ? 
- Tak - powiedział Luke popijając stek czerwonym winem.
Spojrzałam na trzech mężczyzn z Clave. Niezbyt dyskretnie patrzyli jak mój ojczym elegancko stawia kieliszek do wina na stole i bierze nóż do ręki, aby kontynuować posiłek. 
Zawsze bawiło mnie to, iż w opinii publicznej Luke był nietaktownym wilkołakiem bez gracji, ale kiedy przychodził do nas do domu, ktoś z zewnątrz to "niby niewychowany" wilkołak popisywał się nawet przy prostych rzeczach niezwykłą gracją i elegancją.  
- Czemu się dziwicie ? Każdy czasem się zrani. Niby nikt nie jest idealny - wtrącił Alec spoglądając na nich.
- Ja jestem idealny, bo to była Clary wina. - Usłyszałam.
Jace podszedł do stołu i usiadł koło mnie. Dziwnie się czułam siedząc pomiędzy parą parabatai, ale nic nie mówiłam, ani nie pozwoliłam, by ktoś cokolwiek zauważył. Blondyn zasiadł do jedzenia dopiero, gdyż musiał się przebrać. Nie poczekaliśmy to fakt, ale lepiej mieć wizytę Clave za sobą. 
- Jak to wina Clarissy ? - dopytała Jia unosząc brew. 
- Jego wina. Brak refleksu - wtrąciłam, zanim ten nieskończony idiota otworzył usta.
- Nie jestem idiotą. 
- Nieskończonym. Masz dalej szansę wyjść na "da się znieść jego poziom wiedzy".
- Ej. 
- Cicho ! 
- Brak ? - zdziwił się znów Ravencroft. 
- Rykoszetu nie odbił - mruknęłam rzucając blondynowi nieco mordercze spojrzenie. 
Używanie naszych zdolności przy Clave jest ryzykowne, ale po co mu przestrzegać takich oczywistych zasad ? 
- Twoje trudno się odbija. Wiem coś o tym... - mruknęła Jia, a ja zaczerwieniłam się. 
Przypomniało mi się, jak tata wraz z niektórymi członkami Kręgu w tym Jią i Patrickiem uczył mnie strzelać z łuku rykoszetem. Okazało się, że miałam do tego lepsze oko niż podejrzewano, ale i tak przypadkiem zraniłam dość poważnie właśnie obecną panią Inkwizytor. Strzała przeszyła jej ramię. Gdyby nie Cisi Bracia, ale i moje łzy, zawierające anielską krew mogłaby mieć niepełnosprawną rękę. 
- Przepraszałam lata temu - wyszeptałam.
- Nie chciałam ci tego wypominać, tylko rozumiem co przeżył Jace. 
- Nie było aż tak źle - mruknął Alec kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. - Clary go jeszcze  oszczędza. 
Uśmiechnęłam się. Poczułam czyjąś dłoń na kolanie. Spojrzałam dyskretnie w dół. Czarnowłosy chłopak ścisnął moje kolano, a ja wiedziałam, aż zbyt dobrze co czuje, co chce mi przekazać. Ugryzłam wnętrze policzka i strzepnęłam jego dłoń. 
- Czy tylko o Jace'a i Alec'a chodziło ? - zapytał nagle Luke, po czym skinął głową na służącą, aby dolała mu wina do kieliszka. Wiedział, że zapowiada się długa rozmowa z Clave. 
Skinęłam na Taylor. Wskazałam jej eleganckim ruchem dłoni, który przejęłam niejako od ojca, aby mnie, Alec'owi, Jace'owi i Jonathanowi również dolała wina. 
Spojrzenie przedstawicieli nie ominęło mnie. Zawsze obserwowali każdy mój ruch, ale kiedy wykonywałam coś na wzór mojego ojca patrzyli z przerażeniem. Każdy wiedział, że on był jednym z najpotężniejszych Nefilim,a jego wiedza zaskakiwała niejednokrotnie i Cichego Brata. Obawiano się powszechnie, że ja i mój brat wrodzimy się w ojca, ale ja wiem, że jestem nawet od niego potężniejsza. Potężniejsza i groźniejsza. 
- Chcielibyśmy wiedzieć, jaka była przyczyna ich wizyty tu. - Jia wypowiedziała się teraz za nich wszystkich, ale to było do przewidzenia. Ona czuła się tu najswobodniej. 
- To chyba normalne, że dzieci starych przyjaciół się poznają. - Luke zaczął bawić się łyżeczką do herbaty.
Ułożył ją na dwóch palcach - wskazującym i serdecznym - i balansował nią tak, aby utrzymać ją na nich jak najdłużej. Było to dobre ćwiczenie na skupienie i koncentrację, lecz prawdziwy cel tej zabawy w tej chwili polegał na uświadomieniu przedstawicieli iż panu domu nie podoba się ich wizyta i nuży go rozmowa z nimi. On i tata stosowali podobne sygnały, przez co byli uznawani za niezwykle groźnych nawet przy popołudniowej herbacie. 
- Morgensternowie i Lightwoodowie nie są przyjaciółmi, a przynajmniej tak życzliwymi sobie od kilku ładnych lat - powiedział Bloodstick, a ja już chciałam uderzyć głową o stół.
Oni o tym nie wiedzą. 
- W końcu Lightwoodowie po waszej kłótni opuścili Idris. Bardzo nagle i z naciskiem, że to sposób na ocalenie naszej rasy od rozlewu krwi... 
Mama westchnęła rzucając spojrzenie całej trójce. Jia również spiorunowała ich wzrokiem, ale to nic nie da. Padło kilka słów za dużo. 
- Przepraszam, ale o co chodzi ? - zapytał Alec wyraźnie zaskoczony słowami, jakie już padły. 
- Idziemy - warknęłam i złapałam za ramię i blondyna, i szatyna. - A Clave niech się zastanowi lepiej, zanim nie rozdrapie jakiegoś spory sprzed lat na przykład kiedy to jeden z Ravencroftów zabił Penhallow'a pod wpływem narkotyków faerie, albo jak Bloodstick...
- To stare dzieje młoda panno i nie rozumiem...
- Każde pokolenie ma prawo do swoich wyborów i pisania własnej historii. Każde pokolenie ma prawo i obowiązek poznać innych zanim ich oceni. Wywlekanie na wierzch spraw sprzed lat nie jest sposobem na budowie silnych Nefilim. To prosta droga do destrukcji i zniszczenia naszej rasy - powiedziałam.
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z jadalni zostawiając za sobą oszołomienie i zaskoczenie. 
- Clary ! - Usłyszałam krzyk, gdy wbiegałam po schodach do pokoju. 
Odwróciłam się i zobaczyłam Jace'a, Jonathana i Alec'a. Ten ostatni patrzył na mnie inaczej. Z jakimś bólem w oczach. 
- Clary... Co zrobili moi rodzice ? - zapytał.
- Nie waż mu się tego mówić ! Złamiesz mu serce ! Clary zaklinam cię, nie mów mu do Anioła !
- Ja jestem aniołem Jace. I ty też. Wiesz co zrobię.
- Clary do cholery zniszczysz mu kawał życia !
- Wybacz Jace, ale ja jestem najwyraźniej zniszczeniem. - mruknęłam w jego umyśle.
Zeszłam powoli do nich. Stopień po stopniu myśląc jak zniszczę życie Alec'owi. Jak słowa, które powiem mogą przewrócić jego życie do góry nogami, jaki wpływ wywrą na jego psychice, co zobaczę na jego pięknej twarzy. 
Stanęłam przed nim. Byłam o wiele niższa, więc musiałam podnieść głowę do góry, aby popatrzeć mu w oczy. 
Westchnęłam i po prostu rzuciłam się na jego szyję. Przytuliłam go. 
- Oni chcieli zdradzić Krąg. Gdyby nie szybka reakcja taty i wiernych członków Kręgu... Oni powiedzieli by Clave... Kim jestem. Kim jestem i co potrafię... Alec, twoi rodzice przyczyniliby się do mojej śmierci... Mojej i mojej rodziny, a może i nawet Kręgu - wyszeptałam mu do ucha. 
Zaczął płakać. Nie łkał, ale łzy przecinały jego policzki. Chciałam go już puścić, żeby Jace go jakoś pocieszył, ale chłopak przysunął mnie do siebie. 
- Proszę... Ja cię nie wydam... Nie... Nie jak moi rodzice. Tylko nie idź teraz - wyszeptał, a ja westchnęłam i przytuliłam go.
- Spokojnie. Jestem tu.