- Jace, możesz mi to wszystko wytłumaczyć? Czemu twoje oko jest czarne? - Valentine od kilku minut zadawał mi różne pytania. Na Archanioły, czemu nie mogę mieć choć chwili wytchnienia?
- Już mówiłem. Clary jest czysta i... - Nagle usłyszałem jej głos. Czułem jej słabnącą energię.
Jace, pomóż...
Przestałem czuć Alec'a. Zacząłem się o nich bać.
- Valentine, coś jest nie tak. Clary i Alec... Ich energie są bardzo słabe...
Clary, co jest? Słabniesz. Co z Alec'iem? Gdzie jesteście?
Ratuj. On przyszedł...
I wtedy przestałem czuć obecność ich obojga. Chociaż, była mało wyczuwalna nić między mną a Clary. Przypuszczam, że to przez moc Lucyfera, którą oboje posiadaliśmy.
- Jace, nie ma ich. Znalazłem tylko tę strzałę. - Valentine podał mi ją. Od razu zobaczyłem w niej dłoń mojej siostry. Tylko ona miała ten charakterystyczny sposób rzeźbienia.
- Mają ją. Zostań tu. - Dzięki naszej więzi, skupiłem się i postarałem myśleć tylko o rudowłosej dziewczynie. Żołądek zaczął mi się skręcać i poczułem się wręcz niematerialnym zlepkiem poszczególnych komórek. Już wiem czemu Clary zrobiła taką dziwną minę, to wcale nie było przyjemne przeżycie.
Jace... Nie zostawiaj mnie samej... Pomóż mi do cholery... Nie mam już siły walczyć...
Słyszałem jej słaby głos. Byłem już niedaleko.
Wytrzymaj jeszcze chwilę. Jest tam z tobą Alec?
Miałem nadzieję, że odpowie mi twierdząco. Ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, pojawiłem się w jakiejś dziwnej komnacie. Była cała czarna, jedynie łoże i dywany miały barwę karmazynową, a całe pomieszczenie oświetlały cztery pochodnie. Na środku materacu leżała tylko Clary, nie było tu mojego parabatai.
- Jace... On chce, żebym cierpiała zanim umrę. Proszę, skróć to. - Widziałem w jej oczach agonię. Walczyła, była przecież błogosławiona przez Archanioły. To był jej obowiązek.
- Nie zabiję cię. Przepraszam, że nie mam steli. - Upadłem na kolana. Chciałem płakać, ale nie mogłem. Nie czułem nic. Patrzyłem tylko w narastający ból osoby, którą zdążyłem pokochać. Byłem zły na siebie, na Lucyfera, na Alec'a, na cały świat. Ciężar, który przekazywała mi ta drobna osoba, sprawił, że moja głowa opadła, a oczy zamknęły się. - Sanitatem. Ego præcipio tibi, ut vivas. (Uzdrowienie. Rozkazuję Ci żyć.) - Podniosłem głowę. Zobaczyłem złotą poświatę, która otuliła ciało Clary. Jej twarz się wygładziła a rana zaczęła zabliźniać. Wstałem i podszedłem do niej.
- Już jest dobrze. Zabieram cię w bezpieczne miejsce - Wyszeptałem prosto do jej ucha. Drzwi komnaty się otwarły, a w nich stanął rosły mężczyzna o kruczoczarnych włosach, bladej cerze i zimnym spojrzeniu.
- To ty. Nie możliwe... - Obraz zaczął się rozmazywać. - Stój! - Lucyfer, bo on nim był bez wątpienia, przeszył powietrze w miejscu, gdzie stałem jeszcze chwilę. Czułem satysfakcję. Byłem silniejszy niż on, oboje to wiedzieliśmy.
- To jeszcze nie czas. Jeszcze się spotkamy. - Na mojej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Moja przysięga na pewno się spełni. Wkrótce pożałuje wszystkiego.
- Jace, gdzie się przenosimy? - Usłyszałem słaby głos, który ukoił galopujący rytm mojego serca. Czemu tylko ona potrafiła to zrobić?
- Do mojej rezydencji. Tam będziesz bezpieczna, obiecuję. - Jej uśmiech dał mi dużo siły. Czuła się już lepiej.
- Pięknie jest urządzona. Szkoda, że nigdy wcześniej nie odważyłam się tu zajrzeć. - Przez to, że wpatrywałem się w jej piękną twarz, nie zauważyłem, że dotarliśmy na miejsce.
- Zostań tu. Zrobię coś, co pozwoli tylko tobie i Alec'owi przedostać się przez tę osłonę. Nie chcę, żeby wam stało się coś złego, nawet z mojej ręki. - Uśmiechnąłem się smutno. Ta bariera oddzieli nas na zawsze.
- Dziękuję, że się tak o nas troszczysz. Wiesz gdzie jest mój chłopak? - Zabolało, wiedziałem, że to o niego chodzi. Nie potrafiłem nic wydusić z żalu i tylko zaprzeczyłem ruchem głowy. Wyszedłem z własnego domu i odwróciłem się do niego plecami. - Ego primus factus est. Selectae by beati Archangeli, et in Caliginem. Limen domus penes omnes. Et qui cum eo electi in corde, tutam fore. Veto commune utriusque partis, et a Deo. Haec mihi etiam me. Adiuro iuramento verbum Dei. Amen. (Ja, pierwszy jeździec zagłady. Wybrany przez Archanioły i pobłogosławiony przez Ciemność. Zabraniam przekroczyć próg tej rezydencji każdemu. Niech osoba, która się w nim znajduje razem z wybrankiem serca, będzie bezpieczna. Zabraniam to zarówno siłom nieczystym, jak i tym pochodzących od Boga. To prawo dotyczy również mnie i podobnych mi. Wiążę tę przysięgę słowem Boskim. Amen.) - W czasie gdy wypowiadałem każde słowo, moje ciało zaczęło się rozrywać. Przybrałem postać Archanioła. Byłe silny, więc przysięga zyskała ogromną moc. Z nieba zaczął padać deszcz. Postanowiłem się gdzieś schronić. Kiedy mijałem niewielkie jeziorko, które było położone obok posiadłości, zobaczyłem, że na drugiej źrenicy pojawiła się czarna rysa. Tak jak przypuszczałem, ciemność zaczęła wkradać się w moje ciało coraz mocniej i została tylko kwestia czasu, kiedy upadnę.
...
Witajcie. Gdyby nie Julka, pewnie zapomniałabym opublikować ten post, choć był już gotowy od pewnego czasu. Czemu tak się stało? Nwm, może dlatego, że pod ostatnim postem nikt nawet głupiej kropki nie napisał, co oznaczałoby, że przeczytał ten rozdział, to smutne, a my nie wiemy już co mamy robić, żebyście pisali nam cokolwiek. Pozdrawiam was serdecznie.
~A
Przez ciebie płaczę! Tak nie wolno! Oni muszą być razem! Co on sobie w ogóle myślał? ON NIE MORZE STAĆ SIĘ UPADŁYM, ZABRANIAM
OdpowiedzUsuńPs. Czekam na next