sobota, 26 listopada 2016

Rozdział 12 cz.1

Nie wiele osób potrafi panować nad swoimi uczuciami. Niestety, ja również do nich należałem.

- Jace, wystarczy. Musisz odpocząć. Od ponad tygodnia przywołujesz kilkunastu Nephilim dziennie do żywych. Ja rozumiem, chcesz ją chronić, ale niedługo będziesz tak bardzo osłabiony, że tylko jej zaszkodzisz, a nie pomożesz. - Mój pradziadek miał rację, zresztą zawsze ją miał. Był bardzo mądry, a Tessa nigdy nie dodawała do jego życiorysu żadnych dodatkowych cech. Will był po prostu najwspanialszym człowiekiem, jakiego można było kiedykolwiek spotkać na tej ziemi.

- Wiem, ale to wszystko dzieje się tak powoli. Rozumiem, że potrzeba czasu, żeby powołać ogromną armię, ale nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał walczyć z Jasmine, wiedziałem, że jest inna i w jej sercu znajdował się zimny mrok,  ale... po prostu to jest dla mnie za dużo. I jeszcze Clary teraz... - Kolejny raz po mojej twarzy słynęła pojedyncza łza na jej wspomnienie. Nie pomaga mi również jej głos, który od kilku dni jest nie do zagłuszenia.

Jace, odezwij się proszę. Wiem, że mnie słyszysz jak za każdym razem. Czemu mi to robisz? Czemu porzuciłeś mnie, Alec'a, Tessa'ę i wszystkich, którzy liczyli na Ciebie? Nie wierzę, że stchórzyłeś. Co oznaczają twoje słowa, że już cię więcej nie zobaczę...

Nie potrafię jej odpowiedzieć. Nie chcę, żeby usłyszała, jak mój głos się łamie, gdy wypowiadam jakiekolwiek słowa.

- Will, czemu to tak boli? - Nie wiem czemu, ale mój pradziadek woli jak zwracam się do niego po imieniu. Czasami ludzie potrafią zaskakiwać.

- Kochasz ją. To normalne. Pamiętam jak Tessa została narzeczoną Jem'a i mnie zaczęło coś rozrywać, choć wtedy sam ją do siebie zniechęcałem. A wszystko przez kłamstwo, które prześladowało mnie latami. Ale wiesz, wtedy coś we mnie pękło, zrozumiałem, że nie potrafię budzić się w inny sposób, niż przy tej pięknej kobiecie o szarych oczach. Wiesz, potrafiłem spędzać długie godziny wpatrując się tylko w jej tęczówki i na myśleniu, jak wielkim szczęściarzem jestem. - Słowa Will'a nie wiele mi pomogły, bo znałem tą historię, choć jego uczucia są tak podobne do tych, które targały mną właśnie teraz.

Tak będzie lepiej Clary. Dla ciebie i wszystkich. Przepraszam i... żegnaj.

Stój! Proszę, powiedz mi gdzie jesteś, potrzebuję cię. Cholera, czemu taki jesteś? Co my wszyscy ci zrobiliśmy? Czemu nie chcesz nam pomóc? 

Zastanawiałem się nad powiedzeniem jej całej prawdy. Może to jest jedyne wyjście.

Clary... Zabraliście mi serce, szczególnie ty. Archanioły, ba nawet najniższe w hierarchii Anioły nie mogą kochać. To jest nasze przekleństwo. Wtedy... Ta bariera... Clary, jesteś wolna, zabrałem od ciebie prawie wszystko co leży w anielskiej naturze. Zostały w tobie tylko umiejętności, których może pozazdrościć ci każdy Nocny Łowca. Tylko to mogłem ci podarować. Jesteś wolna i możesz ułożyć sobie życie z Alec'iem. Oboje na to zasługujecie, wybacz mi, że odszedłem, ale nie potrafię patrzeć na ciebie i jednocześnie wmówić sobie, że cię nie kocham. To koniec, sam poradzę sobie z wrogami Nieba i Ziemi. Poprowadzę dwie armie do walki i jako "Zwycięzca" zasiądę na białym koniu dzierżąc w dłoni łuk. To ja pojawię się jako pierwszy i zapoczątkuję gonitwę czterech jeźdźców zagłady. Jako ostatni z siedmiu Archaniołów zadmę w róg, zsyłając ostateczny koniec na ziemię. Przepraszam, to koniec dla tego świata, ale dla was, rasy Nephilim stworzyłem specjalny wymiar. Nie będziecie umierać, starzeć się, głodować, nie dosięgną was żadne klęski żywiołów. Jeśli mi się poszczęści, Bóg i mnie da ten zaszczyć, by przebywać między wami. A teraz czas na zakończenie mojego monologu. Mam nadzieję, że znalazłaś odpowiedzi na swoje pytania.

Jace, po co to wszystko? Czemu zabrałeś mi moje przeznaczenie? Dlaczego zachowałeś się jak egoistyczny dupek?

Bo cię kocham zbyt mocno, żebym wybaczył sobie jakąkolwiek krzywdę, którą ci wyrządziłem. Brama jest ukryta w mojej rezydencji. Kiedy nadejdzie czas, wszyscy powstali i żywi udadzą się w lepsze miejsce, każdy Nephilim, wilkołak, wampir i czarnoksiężnik. Będziesz wiedziała co robić. Dasz sobie radę. Pozdrów Alec'a i dbaj o niego.

Zakończyłem naszą rozmowę. Zablokowałem jej głos, który pewnie był pełny wyrzutu, bólu i zdziwienia. Miałem już dość tłumaczenia się przed nią.

- Idę potrenować. - Ta opcja wydawała mi się w tym momencie najlepszą z możliwych.

- Pójdę z tobą. Pokażę ci kilka cennych wskazówek, których nauczył mnie ojciec. - Właśnie w tym momencie poczułem się lepiej. Może nie mam obok siebie Clary, ale czuję się kochany i potrzebny. Chyba na razie powinno mi wystarczyć.

................................................................

sobota, 19 listopada 2016

Rozdział 11 cz.2



Rozchyliłam powoli powieki. Po kolei zaczęłam rozróżniać kolejne rzeczy - leżałam na łóżku, w Sali Chorych w rezydencji, ktoś cicho szeptał moje imię wtulając głowę w poduszkę koło mojej twarzy, miękkie włosy łaskotały mnie w policzek, a znajomy zapach napłynął do nosa.
- Co się dzieje ? - zapytałam cicho.
Ciche westchnienie i znajome zielone tęczówki ukazały się moim. Mój brat miał potargane włosy i przeciętą wargę oraz zapłakane oczy. Pogniecione ubranie nie wyglądało najlepiej, a blada cera przypominała kolorem jego jasne włosy. 
- Clary. Ja tak cholernie przepraszam. Usłyszałem tylko ruch, dopiero potem twój głos i... Na Anioła, co ja mogłem ci zrobić siostrzyczko ? Nawet nie chcę myśleć... Chyba bym poszedł nad jezioro Lyn ze wstydu... I mówię serio... No chyba, że prędzej tata by mi coś zrobił... Albo mama... Lub nawet Luke albo i cały Krąg, bo...
- Spokojnie braciszku... - szepnęłam bardziej chrypiąc.
Jona również to usłyszał. Nalał do szklanki trochę wody i podał mi ją. Kiedy upiłam trochę poczułam, jakby woda koiła cały ból jaki miałam w gardle, niczym najlepszy lek lub iratze. 
Odstawiłam szklankę i rozejrzałam się po sali. Poczułam rosnącą gule w gardle i ucisk w piersi, kiedy nie zobaczyłam Alec'a w pobliżu. 
- Jona... Gdzie Alec ? 
- Nie martw się o twojego kochasia, bo nic mu się nie stało, choć to dziwna historia. Ktoś go ogłuszył i zabrał aż pod jezioro Lyn. Nie wiadomo co tam się stało, bo miał już skrępowane nogi i ręce, oraz przywiązany dość ciężki wór wypełniony żelastwem, ale leżał na brzegu, a w pobliżu nikogo, kiedy go znalazłem. Samo znalezienie go to niezła historia, bo jechałem lasem szukając śladów porywacza, kiedy Apollo się spłoszył i nic się nie dało zrobić, oprócz utrzymania w siodle jakimś cudem. Biegł jak szalony aż do jeziora Lyn, gdzie leżał Alec...
- To musiała być sprawka Lucyfera...
- Tata tak samo myśli. Nie wiemy co mamy zrobić jeśli znów zaatakuje...
- Nie zrozumiałeś mnie bracie. Lucyfer mnie nie porwał, ani nie skrzywdził. To co złe zrobiła Jasmine, siostra Jace'a, a Lucyfer jest po naszej stronie... 
- Co ? Pomieszało ci się w głowie Clary to niemożliwe...
- Jona, Lucyfer to nasz przodek. Vivien, jego ukochana miała z nim dwójkę dzieci. Starszą córkę i syna, który nigdy się nie narodził. My walczymy z Jasmine i Wieczorną Gwiazdą...
- Skąd to wiesz ? - usłyszałam aż zbyt dobrze znany mi głos. 
W drzwiach do Sali stał mój ojciec i przyglądał mi się dość uważnie. Był niespokojny i zaskoczony. 
- Lucyfer mi powiedział. Kiedy straciłam przytomność w lasku, kiedy Jona mnie znalazł...
- Powiedział ci co to jest ? 
- Szczep naszej rodziny, która postanowiła się czarną magią obronić przed mściwością aniołów. 
- Tylko tyle ? Dobrze, jak coś zjesz i nabierzesz sił opowiem ci resztę. To o wiele dłuższa historia...
- A ty ją doskonale znałeś i wiedziałeś od początku, że z nimi walczymy, tak ?
- Nie, ale kiedy umierałem wtedy... Zobaczyłem ich symbol. Myślałem, że to tylko zwidy, które widzi umierający człowiek. Do teraz tak myślałem, ale skoro mówisz, że to z nimi walczymy, będzie o wiele gorzej...
- Są aż tak potężni ? 
- Clary, oni są nami. To nasza rodzina, nasza krew. I może oni wcale nie tolerują prawdy o Lucyferze, ale również mają jego krew, a w połączeniu z mroczną mocą... Nie może wyjść z tego nic dobrego. 
- To moment. Wiedziałeś, jaka jest prawda o Lucyferze ? - zapytałam kątem oka widząc rosnące zdziwienie i niedowierzanie mojego brata. 
- To rodzinna legenda... Ja jeszcze ją znałem, ale moi rodzice zakazali mi ją wam opowiadać. Uznałem, że to ma związek z Porozumieniami i milczałem na ten temat. Jocelyn też jej nie zna, ale skoro On sam ją potwierdził to może mogę złamać zakaz rodziców i potem ją opowiedzieć Jonathanowi i Jocelyn.
- A Luke ? To twój parabatai...
- Nie wiem. Muszę się nad tym zastanowić. To poważne brzemię. Przyniosę ci ciepły posiłek. Nie myśl na razie o tym...
Kiedy wyszedł zmarszczyłam czoło. Jonathan nie powiedział mi jednej rzeczy.
- Ile byłam nieprzytomna i gdzie jest Alec teraz ? - zaznaczyłam patrząc prosto w jego oczy. 
Wtedy nie potrafił skłamać. Nie umiał łgać w żywe oczy. 
- Ty byłaś nieprzytomna prawie 4 dni. A co do Aleca to poszedł szukać Jace'a. Wywnioskowaliśmy, że przyszłaś z rezydencji Herondale'ów, więc tam się udał. 
- Tam będzie Jace - mruknęłam przemilczając to, co się tam stało. 
Jonathan nie musi o tym na razie wiedzieć. Już teraz był wystarczająco zszokowany, a zbyt duży szok spowodowany zbyt dużą ilością informacji nie jest zbytnio wskazany. 
- Magnus i Tessa są jeszcze ? 
- Niezmiennie. Magnus raczej zostanie tu na dłużej, kiedy przywiozłem cię trochę nad tobą posiedział, bo miałaś trochę wyniszczony organizm, choć na pierwszy rzut oka nie było tak źle, ale wyczuł jakieś obrażenia wewnętrzne. Postanowił, że zostanie dopóki to się nie skończy, albo dopóki nie zmienisz miejsca pobytu. Wtedy chce je zmienić z tobą, bo jak zauważył, masz teraz spore kłopoty. Co do Tessy nie wiem. Pewnie będzie szukać Jace'a. Teraz nie pojechała z Alec'iem szukać go, bo wcześniej pomagała nam szukać ciebie i twojego kochasia.
- Czemu mówisz na niego kochaś ? To źle, że znalazłam chłopaka, który starał się mnie chronić ? Gdyby miał broń to pewnie by mu się udało. 
- Tata zarządził teraz, że bez broni nie możesz opuścić rezydencji. Nawet na schody nie możesz wyjść bez broni. A znowu Luke zarządził, by Krąg zjechał się do rezydencji. Prawie wszyscy są teraz w tym domu. 
- Prawie ? 
- Jia i Patrick są u siebie, żeby jakoś hamować Clave, które coś chce zwęszyć w tych stronach.
- Kiedy Alec wróci ? 
- Nie wiemy... A i mówię na niego kochaś, bo kiedy cię zobaczył doleciał do łóżka i zaczął krzyczeć, a wręcz wrzeszczeć na Magnusa, żeby coś zrobił. Nie sądziłem, ze Lightwood aż tak zareaguje...
- Bo to Alec, a nie Lightwood - mruknęłam, gdy drzwi się otworzyły. 
Stanął w nich właśnie mój chłopak, zupełnie jakbym go przywołała do siebie. Spojrzał na mnie. Jego wzrok jakby zmiękł. Usłyszałam ciche westchnienie. Niemal przybiegł do łóżka. Usiadł na nim i przytulił mnie.
Był zimny. Cała zadrżałam, ale mimo to mocniej przytuliłam się do chłopaka. Tak się o niego bałam.
- Alec. Na Anioła nigdy więcej tak nie robimy, jasne ? Nigdy więcej. 
- Dobrze płomyczku, dobrze. Zrobię wszystko tak jak tylko zechcesz.
- A gdzie Jace ? 
- Kazał mi ciebie pożegnać. I powiedzieć, że tak jak chciałaś, już nigdy go nie zobaczysz więcej. I dodał, żebyśmy byli szczęśliwi...
Na Anioła. 
Co on chce zrobić ?! 

sobota, 12 listopada 2016

Rozdział 11 cz.1

Ale jak... Opadłem zmęczony na mokrą ścieżkę... Wyczerpałem całe swoje siły. Chyba zacząłem tracić przytomność. Widziałem przed oczami postać... Był to rosły mężczyzna. Nagle przed nim pojawiła się Clary, moja Clary. Chciałem tam biec, ale coś trzymało mnie w miejscu. Słyszałem ich rozmowę. Byłem zdziwiony. Wszystko za co walczyłem... było jednym wielkim kłamstwem. Czułem, że Lucyfer mówił szczerze. Co w takim razie ja widziałem gdy... gdy moja dusza opuściła na ułamek sekundy własne ciało. Co, pytam się?

- Jace... Oni umieją manipulować wieloma rzeczami. Jesteś ich potęgą, dlatego potrafią kontrolować twoje wspomnienia i je przekształcać. Teraz masz o wiele ciemniejszy mrok w sobie, niż ja kiedykolwiek wcześniej. Musisz z nim walczyć lub się go pozbyć. - Wiedział, czuł to, co pojawiało się w moim sercu. Bolało mnie, że byłem tak słaby, tak mało mogłem.

- Co się ze mną stanie? Czy ja coraz bardziej przybliżam się do Wielkich Demonów? - Spojrzałem mu w oczy i zacząłem się prostować. On również jedną tęczówkę miał czarną, a drugą złotą. Problem w tym, że on posiadał wewnętrzną równowagę, czułem to.

- Jeśli mrok tobą owładnie tak samo jak Jasmine, to staniesz się najniebezpieczniejszym stworzeniem, które kiedykolwiek mogło żyć. Połączenie siedmiu mocy i demonicznej ciemności doprowadzi do ogromnego zła. Kiedy nadejdzie Sąd, nie wszyscy przebywający na wygnaniu zostaną uwięzieni w odmętach piekielnych. Dla mnie jest jeszcze nadzieja, ale jeśli ty poddasz się złu, staniesz się panem Edomu. - Słowa Lucyfera ani trochę mi nie pomagały. Przecież robiąc to wszystko, zniszczę również Clary i wszystkich, na których mi zależy.

- Ja chcę tylko dobra dla Clary... - Zdołałem wydusić z siebie.

- Ona kocha innego, wiesz to. - I nagle poczułem ból. Moje serce bardzo mocno zaczęło uderzać. - To skutek Cienia, on zatruwa cię, gdy myślisz o swoim przyjacielu.  - Moje żyły zrobiły się czarne, straciłem wszelaki obraz sprzed oczu. Dopiero po chwili z mroku zaczął wyłaniać się przerażający obraz jakiegoś stworzenia.

"Teraz należysz do mnie. Rozumiesz?"

Jego głos był nieprzyjemny, zachrypnięty i ani trochę nie przypominał ludzkiej mowy.

- Nie. - Nagle moja głowa zaczęła boleć tak bardzo, że wolałem umrzeć, niż nadal zostawać przytomnym. - Nie poddam ci się... - Było coraz gorzej. - Bo ty nie znasz miłości, a ja tak. - Traciłem zmysły. - Nie jesteśmy podobni... Ty niszczysz, ja buduję... Ty ranisz, ja leczę... Odejdź ode mnie! - Bardzo nieprzyjemne uczucie, jakby wypełzania, wstrząsnęło mim ciałem.

"Nie jesteś wystarczająco zły. Ohydna natura archanielska i ludzka. Jak takie coś jak ty może chodzić po ziemi. Jesteś zbyt czysty."

I nagle znów leżałem przed rezydencją. Zobaczyłem Jasemine, trzymała coś w dłoni.

Głupi, jesteś mi już nie potrzebny. Żegnaj bracie. 

Usłyszałem świst powietrza, zobaczyłem charakterystyczny metaliczny błysk - sztylet Herondale'ów. Zamknąłem oczy i przygotowałem się na swój koniec, chciałem go całym sercem. Nic jednak nie poczułem, a gdy otwarłem oczy, mojej siostry nie było obok, leżała powalona strzałą z czerwonym grotem. Alec...

To jeszcze nie koniec. Do zobaczenia bracie.

I rozpłynęła się w powietrzu. Przeniosła się do innego wymiaru, gdyż nie czułem jej energii nawet w najmniejszym stopniu.

- Jace, nic ci nie jest? - Zobaczyłem swojego przyjaciela. Pierwszy raz byłem zarazem tak bardzo szczęśliwy jak i zrozpaczony. Szatyn ukląkł obok mnie i uniósł moją głowę.

- Przepraszam, to nie byłem ja... to już zniknęło... to był okropny dzień. - Rozumiał mnie, wiedział o wszystkim. Nie był jednak zły, widziałem to w jego oczach.

- Wrócił mój parabatai. Brakowało mi twojego humoru. - Uśmiechnął się i pomógł mi stanąć na nogach. Zaczął mnie prowadzić w stronę rezydencji, ale kiedy on przeszedł przez barierę, moje ciało tylko się o nią obiło. Oparłem się o nią i powoli usiadłem.

- Nie przejdę przez nią Alec. Ta bariera została stworzona przeze mnie do bronienia Clary i wybranka jej serca. Oboje będziecie tu bezpieczni kiedy rozpętam ostateczną bitwę. Pilnuj jej, aby była wtedy tu z tobą. - Uśmiechnąłem się do niego smutnie. Ona wybrała jego.

- Nie zostawię cię, wiesz o tym. Powiedz mi, czy ty do niej coś czujesz? - Szatyn zawsze był spostrzegawczy. Mogą mówić, ze to ja jestem Archaniołem, ale to on o wiele częściej potrafił odczytać moje uczucia, choć nie miał daru czytania ludzkich dusz.

- To i tak nie istotne. Teraz najważniejsze jest chronić ją i ciebie przed Jasmine. Ja jakoś sobie poradzę. - Widziałem, że Alec chciał mi przerwać i zaprzeczyć, ale nie pozwoliłem mu na to. - Bądźcie szczęśliwi, ja na razie muszę zniknąć i załatwić kilka spraw. Pożegnaj ją ode mnie. Już mnie nigdy nie zobaczy, tak, jak sobie życzyła. - Pomyślałem o Alicante i nie minęła sekunda, a już się znajdowałem w niewielkim, opuszczonym dworku, który kiedyś służ mi jako sala treningowa. Teraz to mój schron, a zarazem więzienie. Niestety, tylko tak mogłem uciec od Clary. Czas na ostre treningi i budowanie armii, w końcu mam poprowadzić Nephilim oraz szeregi anielskie do ostatecznego boju. A to wszystko z miłości do osoby, wpisanej w mój los.

sobota, 5 listopada 2016

Rozdział 10 cz.2



Jace zaklął rezydencję. Przybrał postać Archanioła. Jego zaklęcie było niewyobrażalnie potężne. Bariera, jaka powstała nad rezydencją odgrodziła nas od reszty świata. 
- Wiesz, że to jednak głupie ? Clave może to zauważyć - mruknęłam.
- Nie obchodzi mnie to. Musisz być bezpieczna. Tylko na tym mi zależy...
- A Alec ? Musimy go szukać. A moi rodzice ? Luke ? Będą się martwić. Jace to na prawdę nie był dobry pomysł.
- Sama wiesz, że moim zadaniem jest chronienie Cię. To właśnie robię...
- Powinieneś szukać Alec'a. 
- Alec jest mniej ważny.
- Co ? To twój parabatai  powinien być najważniejszą osobą dla ciebie ! I nawet nie podchodź teraz do mnie, okey ! Nie mam zamiaru tu siedzieć jeśli o to chodzi i nie będę ! Mam zamiar znaleźć Alec'a, bo go kocham i nie pozwolę go skrzywdzić ! - krzyczałam na cały głos. 
Jace patrzył na mnie, ale to nie był jego wzrok. To był obcy wzrok pełen ciemności, mroku. 
Zaczęłam iść w stronę bariery. Poczułam, że jest blisko. Chciałam oprzeć o nią plecy, ale nie poczułam oporu. Zrobiłam krok w tył i... byłam za barierą. Serio Jace ?! Taka mocna jest ta twoja bariera ?!
- Jak... - usłyszałam. 
On sam tego nie rozumiał.
- Normalnie Jace - prychnęłam.
Odwróciłam się od bariery i chciałam już iść do rezydencji, gdy usłyszałam uderzenie. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Jace przybrał normalną postać, ale był zbyt słaby, żeby iść. Uderzył o barierę.
On już nie był sobą. 
- Clary wracaj ! Wracaj tu ! Nie jesteś teraz bezpieczna !
- Nigdy nie byłam bezpieczna - szepnęłam cicho do jego umysłu.
Odwróciłam się. Deszcz padał coraz mocniej, ale nie zamierzałam iść do Jace'a. Zaczęłam biec ścieżką. Krople deszczu coraz mocniej uderzały w moje ciało, ale ja i tak miałam to gdzieś. Skoro on nie miał zamiaru szukać swojego parabatai, a mojego chłopaka to proszę bardzo. Ja mam zamiar go znaleźć, choćbym miała znów spotkać się z Lucyferem. 
Nagle poślizgnęłam się na kamieniach. Syknęłam z bólu kiedy poczułam przenikliwy ból w kostce i zrozumiałam,  że właśnie ją zwichnęłam. Zaklęłam. 
Spojrzałam na nią i zaczęłam rysować palcem małe iratze, żeby choć dojść do rezydencji jakoś. Kiedy runa zalśniła czernią na mojej bolącej kończynie poczułam się lepiej. 
Wstałam jakoś i zaczęłam wolniej biec uważniej stawiając stopy. Po kilkunastu minutach zobaczyłam w końcu rezydencję. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam zapalone światła. Byli w domu. 
Zbiegłam ze wzgórza i zaczęłam iść w stronę domu, kiedy usłyszałam świst strzały. No nie, znowu ? 
Zrobiłam unik i rozejrzałam się. Strzała wbiła się w drzewo obok. Spojrzałam na nią i zobaczyłam strzałę z mojej zbrojowni. To Krąg we mnie strzelał ?
- Nie strzelać ! To ja ! - krzyknęłam, ale wtedy poczułam się tak słabo. 
Opierając się o drzewo usiadłam w jego korzeniach. Świat zawirował wokół mnie. Słyszałam końskie kopyta, które uderzały o kamienie i wystające korzenie drzew.
- Błękitna gwiazda ! - krzyknęłam już ostatkiem sił.
- Clary ! - głos brata, Jonathana rozległ się w powietrzu.  
Lekko się uśmiechnęłam. Rżenie konia było bardzo blisko. Jechał w moją stronę. 
Głowa opadła mi, powieki stały się za ciężkie, straciłam przytomność. 

- Czemu im służysz ? Nawet nie wiesz co oni zrobili dziecko. - Głos Lucyfera. Na Anioła nie. 
Wokół mnie była ciemność. Klęczałam na ziemi. Byłam w białej sukni ozdobionej koronką. Spojrzałam go góry  zobaczyłam jego wyłaniającą się z mroku postać. 
- Nie to co ty - warknęłam.
- Dziecko... Oni zabili moją rodzinę.
- Ci, których nazywasz "Oni" byli twoją rodziną...
- To Vivien była moją rodziną, żoną, matką mojego nigdy nienarodzonego syna i córki. Nawet nie wiesz, co ich spotkało...
- Wiem doskonale. Vivien została uduszona, a twój syn miał wadę serca. Wiem co się stało, bo ja i Jace mieliśmy zginąć jak oni, ale anioły nas ocaliły w wyrazie pokuty Lucyferze !
- Jesteś moją krwią dziecko. Nie podnoś na mnie głosu córko...
- Nie jestem twoją córką. 
- Jesteś. Inaczej mrok by cię pochłonął jak teraz twojego przyjaciela... Ty umiałaś panować nad moją mocą, a tylko moja krew to potrafi... Jesteś moją córką. 
- Nie. Nie jestem twoją córką !
- Powiedź mi w takim razie co znaczy "Morgenstern".
- Gwiazda Poranna. 
- Moje imię znaczy to samo. Lucyfer. Gwiazda Poranna. Ten, który stał najbliżej Boga, ale sprzeciwił mu się, bo poznał to, co zostało mu odebrane na wieki i zakazane głupim prawem, zasadami, które ustalono, dla czystości, a wprowadziły jedynie bitwy i wojny.
- Nie udawaj niewiniątka. Chciałeś mnie zabić...
- Nie. 
- Sam powiedziałeś, że chcesz bym umierała powoli ! I sprawiłeś, że byłam w agonii o jakiej mało kto by myślał, że istnieje...
- To nie byłem ja córko... Ja bym nie pozwolił cię zabrać. To była siostra twojego przyjaciela Jace'a. Jasmine.
- Po co miałaby to robić ? Czemu miałabym ci ufać ?!
- Pozwól, że opowiem ci całą historię. Proszę tylko o tyle...
Milczałam. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Nie chciałam tego słuchać, ale w końcu skinęłam głową.
- Proszę, mów. 
- To zaczęło się od stworzenia człowieka. Tradycja mówi, że niby byłem przeciwko stworzeniu ludzi, ale to nieprawa. Jedynie co chciałem zrobić, wtedy przeciw ludzkości to zabić Lilith, ale Bóg i Anioły chciały dać jej szansę, potem kolejną, aż w końcu tak ukarały jak podaje tradycja - nie urodziła nigdy żywego dziecka i nigdy nie urodzi. Potem to ja podsunąłem, by Ewę stworzyć z żebra Adama. Nie kusiłem jej. Kusił ją Samael - zaśmiał się bez radości. - Ja byłem przeciwny wygnaniu ludzi z Raju nawet. Jako jedyny chyba... Ale wygnano ich. Minęły lata... Opiekowałem się ludźmi i bardzo cieszyłem się, że pozwolono mi przy nich być. Zwłaszcza, gdy poznałem Vivien. Na początku to było coś jak przyjaźń. Sprawiłem, że ludzie brali ją za prorokinię. Dałem jej cząstkę mojej mocy...  I zakochałem się. Zszedłem na ziemię, znaczy... Przybrałem ludzką postać i tak żyłem. Vivien pokochała mnie, wzięliśmy ślub... Anioły nie reagowały. Dopiero gdy... Gdy zaszła w ciążę. Powiedziały, że to niedopuszczalne i powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Chciały wywołać poronienie, ale nie pozwoliłem na to. Zorganizowałem powstanie w obronie niewinnego, nienarodzonego dziecka i jego matki. W obronie tego, co uznawałem za przymiot aniołów. Miłość. Pod każdą postacią, ale miłość. Czystą, niewinną, pełną poświęcenia miłość. Anioły zajęły się mną, a Vivien wyjechała w bezpieczne miejsce... Do Idrisu. Wtedy każdy kto miał Wzrok przechodził tu... Urodziła mi córkę. Wiedziałem o tym... Zdążyłem ją ukryć między Nefilim... Miała tylko jedno zadanie. Przekazałem jej część mojej spuścizny. Miała jej strzec. I strzegła. Ona rozpoczęła drzewo genealogiczne Morgensternów, a ja zakończyłem anielski byt. Stałem się demonem, szatanem. Anioły zmieniły tradycję, bieg prawdziwej historii i została wymazana prawie cała prawda o mnie, a zastąpiono ją największym kłamstwem - szlachetnością Michała... Prawda. Był prawy, szlachetny, posłuszny, wierny i moim bratem, ale zdradził mnie. Zabił własnoręcznie moje dziecko i żonę, wiedząc, że do nich nie dotrę, bo byłem za słaby... Kiedy poczucie winy go złapało było za późno... Choć teraz patrząc na ciebie wiem, że moja ukochana nie zmarła na marne... Mój syn też... Bije w tobie serce mojej ukochanej. To serce wprawia w ruch moją krew, która w tobie płynie. - Ujął moją twarz i pogładził kciukiem mój policzek. - Jesteś podobna do mojej Vivien... Masz te same zielone oczy... Nie skrzywdziłbym cię. Nie potrafiłbym - wyszeptał opierając swoje czoło o moje. - Ty nie masz pokonać mnie. Anioły skłamały. Ty masz pokonać Jasmine i zdrajcę Kręgu... 
- Ale skoro ty jesteś dobry, to kto ich stworzył ? Przecież nie Anioły...
- Po części one. Dowiedziały się o moim rodzie, naszej rodzie Clary... Zaczęły się prześladowania, to było jeszcze przed poczuciem winy Michała... Nasza rodzina się podzieliła na jakby dwa szczepy. Jeden, twój, prawdziwi Morgensternowie starali się żyć tak, aby anioły im odpuściły. Być nieskazitelni. Drudzy zaczęli odprawiać czarne rytuały aby mrok przejął ich dusze. Skryli się w niedostępnych miejscach i ukrywali się za czarną, potężną magią. Poprzysięgli sobie, że zemszczą się na Aniołach. I tak w rodzie zaczęła się wojna. Ty masz ją skończyć...
- Ale jak oni dotarli do Jasmine ? 
- Nie mogę ci powiedzieć, ale przepowiednia o was jest bardzo stara. Czekali aż przyjdzie ten czas aby zaatakować. Ta... Organizacja już tak ją nazwiemy, zapomniała o swoich korzeniach i żyje tylko dzięki nienawiści do Morgensternów.
- Czemu nas znienawidzili ?
- Bo anioły odpuściły. Michał dostał tych wyrzutów i obiecał ożywić pewnego dnia moją córkę, która ma za zadanie skończyć z tą Organizacją, którą znajdziesz może w bardzo starych aktach jako Gwiazda Wieczorna. 
- Czyli walczę z własną rodziną i siostrą Jace'a, oraz zdrajcą Kręgu ?
- Tak.
- Na Anioła... Jeszcze muszę znaleźć Alec'a...
- Jest bezpieczny w rezydencji - wyszeptał i ucałował mnie w czoło. - Clary proszę bądź szczęśliwa z nim i pokonaj tych, którzy plamią twoją krew...
- Ale mam jeszcze...  - zaczęłam, gdy on nagle zniknął i byłam sama.
Słyszałam tylko szept, który był coraz głośniejszy, ale ciągle wołał mnie.