piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział 5 cz.2

Ostrzegam. 
Baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo długi rozdział, określony przez Alice, jako mocny. Jeśli ktoś za jednym razem wszystko przeczytał to fajnie. 

Ale niezmiennie - proszę o opinię w komentarzach.


Szłam z Alec'iem do sali chorych. Szatyn wypatrywał czegoś na obrazach na korytarzu - swoich rodziców.
- Tu są - szepnęłam wskazując obraz, na którym był cały Krąg.
W centralnej części byli moi rodzice i Luke. Zaraz obok Luke'a była ciocia Amatis. Obok niej natomiast stali Lightwood'owie - Robert i Maryse.
Obraz był namalowany niedługo po założeniu Kręgu więc niektórych brakowało, a niektórych takich, jak mojego taty już nie było.
- Wyglądają na... Wojowniczych. Bardziej niż są teraz.
- Cóż, osoba, która malowała mogła trochę pozmieniać i...
- Clary ! - usłyszałam krzyk, tak mi znajomy, ale to przecież niemożliwe.
Odwróciłam się i łzy napłynęły mi do oczu. W korytarzu, przed Magnusem i Tessą stał mój tata. Valentine Morgenstern.
Twórca Kręgu.
Mój ojciec.
Mój zmarły tata.
- Clary. - Alec musiał zobaczyć, że stanęłam, jak wryta i patrzyłam na Valentine'a.
Wpatrywałam się w swojego ojca, który patrzył się na mnie. Bał się chyba podejść. Wyciągnął do mnie ręce.
- Clary to ja... Nie płacz - poprosił.
Nie wytrzymałam. Rzuciłam się na jego szyję. Położył dłoń na moich plecach i pogładził je. Wtuliłam twarz wjego szyję.
- Tatusiu, ale jak ? - zapytałam.
- Jace - usyszałam tylko. - Jak poczuje się lepiej musisz zacząć z nim trenować. Razajel powie mu co. Ja przygotuje Jonathana. Nie mam już czego cię uczyć.
Tak. Zawsze konkretny tata wrócił.
Od razu podziękowałam Jace'owi używając naszej kochanej zdolności. Czując jednak jego słabość wycofałam się.
- Gdzie Jocelyn ?
- Z Luke'iem... Tato ona... - Odsunęłam się od niego.
- Wzięli ślub, prawda ? 
- Tak - szepnęłam niepewnie. - W dodatku Luke przemienił się w wilkołaka. Chciał cię pomścić i trafił na stado. Za późno zareagował. Przemiana nastąpiła. Luke nie chciał nikogo zranić, więc zamknął się w piwnicy. Po tym jednak nikt nie ważył się nawet proponować aby wyrzucić go z Kręgu... Tato, jeśli teraz żyjesz to...
- Nie wiem ile. - Położył dłoń na moim ramieniu.
- Co ? 
- Kochanie, to, że Jace mnie wezwał, nie znaczy, że będę żył do końca... To skomplikowane córusiu. Szykuje się wielka wojna. Po niej najprawdopodobniej odejdę. Nie mogę tu być długo. Clave nie może się o niczym dowiedzieć. To sprawa, która jest ponad nich, tak samo, jak nasza tajemnica. 
- Tato, ale...
- Clary, wiem wiele rzeczy i muszę potem z Tobą porozmawiać, jednak najpierw, gdzie jest Jo ? 
Przezwisko mamy. Tylko on ją tak nazywał. Jo. Jego Jo, która teraz jest z Luke'iem. Nie wiem, jak to przyjmą. 
- Zaprowadzę cię. Wiele tu się zmieniło. A ty Bane gdzie ? Pilnuj Jace'a ! On i mój brat wykopali topory wojenne. 
- Pączusiu, biszkopciku, marmoladko, czekoladko, cukiereczku... Jestem głodny, a przez ciebie teraz jeszcze bardziej. No do cholery z twoją słodkością. - Czarownik widocznie był nie tylko co głodny, ale chyba zmęczony.
- Tessa... ? - zapytałam nie wiedząc co powiedzieć
- Jest głodny i zmęczony, a Jace potrzebuje snu. Spokojnie, Jonathan nie wyleje na niego demonicznej posoki już - powiedziała i wzięła Bane'a za rękę, aby iść z nim pewnie do kuchni.
- Co ? - zapytał tata.
- Jace mnie wziął za farbowaną lalę, sławną przez ojca, która nie umie nic. Ja podobnie. I Jona się o tym dowiedział, bo runa na czytanie myśli działa i wylał na niego tą krew demona... Tak Jona zabił Jace'a prawie...
- Podczas próby ? Wiem o tym. Chodziło mi o zachowanie Magnusa. Nie wyglądasz na ani jedną rzecz, jakiej użył, jako twoje przezwisko. - Tata pokazał mi gestem, żebym go poprowadziła, a resztę rozmowy skończymy idąc.
- Tak, Magnus z roku na rok mówi, że byłam coraz słodsza i tak mnie nazywa.
- Bardzo zły był Jace ? Ja wiem jedynie o zachowaniu Jonathana...
- Cóż, umierał... A ja płakałam... Sporo. 
- Dowiedziałaś się wtedy wszystkiego ? 
Od razu zrozumiałam, że tacie chodzi o dzień jego śmierci. Przed oczami stanął mi obraz biblioteki. Luke przy ścianie, zalany łzami, z zabraną bronią - każdy bał się, że mimo wszystko popełni samobójstwo. Mama tuląca mnie i Jonathana. Łzy ciekły mi strużkami... Wtedy działał na mnie czar Magnusa. Myślałam, że moje łzy to po prostu woda, słona woda, nic wielkiego. 
Cisza. Słyszeć tylko łkania. Wszystkich. Mniejsze i większe. I wtedy mama to powiedziała. 
- Et angelus terrena. - Jesteś ziemskim aniołem. 
To jedno zdanie z łaciny sprawiło, że zobaczyłam raj. Niebo. Królestwo aniołów. 
Widziałam, jak Razajel mnie trzymał. Małe dziecko, a raczej duszyczkę małego dziecka. Ithuriel szedł, z jakąś skrzyneczką. Kryształową. Lśniącą.
- Wada serca - powiedział wtedy Razajel patrząc na mnie
- Morgenstern, Poranna Gwiazda, imię Lucyfera. To ona - powiedział Uriel - To pierwsza ziemska anielica. Ma dostać to, co odebraliśmy jemu. 
- Będzie tęsknić za Rajem - westchnął Ithuriel i dotknął mojego ramienia, tam, gdzie mam bliznę. - Wezmę ją. 
Razajel, który był wyraźnie osłabiony podał mu mnie. Anioł uśpił mnie. Gdy znów otworzyłam oczy tata tulił mnie do siebie. Ktoś go szarpał. Płakałam...
- Clary.
Ciepła dłoń na moim ramieniu. Ciepła dłoń taty. 
- Tak ? Słucham cię. 
- Zaprowadź mnie pod drzwi, a później... Czekaj na mnie, nie wiem...
- Twój gabinet nie był naruszany - powiedziałam. - Tam mam czekać ? Mama cię zaprowadzi, albo...
- Zgoda. Tam - szepnął po czym wziął mnie pod rękę, tak ja zawsze chodziliśmy.
- Co chcesz im powiedzieć ? - zapytałam.
- To, co muszę. Jak spotkasz Jonathana, to powiedź mu, że potrenujemy razem. - Jonathan jest w Alicante. Kupuje nową broń... I kukły...
- Zniszczyłaś wszystkie sztyletami, prawda ? 
- Tak wychodzi. - Stanęłam pod drzwiami gabinetu Luke'a, skąd dobiegały ich głosy.  Mamy i mojego... wuja, ojczyma ? Nie wiem. 
- Idź - szepnął do mnie


Siedziałam przy starym fotelu w gabinecie taty.  Czekałam na niego, po tylu latach, po jego śmierci... 3 lata. Teraz siedząc w tym fotelu wdychałam zapach kurzu, jaki się nazbierał. Dwa lata nikt tu nie przychodził. Wcześniej mama tu sprzątała nie wpuszczając służby. Może gdzieś były zapiski o mnie ? 
Nikt ze służby nie wiedział o mnie, a raczej moich zdolnościach.
Dalej nie wiedzą. 
- Luke przyjął to dobrze - usłyszałam głos taty. 
- To, czyli co ? 
- Że kilka tygodni, może miesięcy pomieszkam tu... Ale on jest z Jo szczęśliwy. I ona też. To mnie cieszy... Radzą sobie, prawda ? 
- Są szczęśliwi.
- Niestety sądzę, że ty nie będziesz po tej rozmowie...
- Tato...
- Wiem, coś, co... Jest bardzo ważne, ale nie możesz nikomu o tym mówić. Nawet z Jace'em o tym nie rozmawiaj. On może o tym się dowie sam, ale nie rozmawiaj. 
- Obiecuje tato, ale co jest tak...
- Nie masz swojego serca. Serce, które w tobie bije to serce ukochanej Lucyfera. Urodziłaś się z wadą serca. Śmiertelną. Dlatego byłaś martwa. 
- Ale jak mogę mieć jej serce ?
- Viviena, bo tak miała na imię, była zakochana w Lucyferze, a on w niej. Spłodził z nią dziecko. Według legend zdążyła je urodzić i odesłać do siostry. To dziecko jednak zostało zabite przez Archanioły i to samo Viviena. Ciała ich zostały zabrane do Niebios, aby Lucyfer nigdy nie ożywił ich. Jednak po kilkuset latach okazało się, że Wielki Demon nie wiedział o dziecku... W teorii ono mogło spokojnie żyć... W praktyce... Również. 
- Ale jak ? Czy on...
- To było tuż po jego strąceniu. Był zbyt słaby, aby iść po dziecko. Anioły zabiły niewinne dziecko i jego matkę. Lucyfer był aniołem, kiedy począł to dziecko. Urodził by się po prostu silny Nefilim, a on nie mógłby do nich dołączyć. Odzyskał siły po kilkuset latach.  
- Anioły zamordowały dziecko i jego matkę ? 
- Tak. Jednak Archanioły poprzysięgły sobie, że w zamian oddadzą innemu dziecko to, co odebrały Lucyferowi. Jako pewną pokutę. Owego chłopca zabiły poprzez utworzenie wady serca, kiedy był w łonie. To go zabiło.  Jego serce nigdy nie miało szansy aby zabić. To samo miałaś ty. To nie ja cię uratowałem. Anioły zdecydowały, że jesteś tą, która zasłużyła na życie, ale..,
- Ale ? 
- Aby uratować twoją duszę anioły musiały dać ci część jestestwa innego anioła. Kiedy Lucyfer został strącony do piekła stracił swoją anielską moc... Anioły zebrały ją i zamknęły w pilnie strzeżonym miejscu. Użyły tej mocy, aby cię uratować. Masz w sobie dziedzictwo Lucyfera, tylko, że to dobre, anielskie. Jednak... Masz w sobie i mrok. Moc, jaką posiadał ukształtowała jego charakter. Dlatego raz mówiłem ci abyś nie była mściwa...
- Więc to nie był tylko sen...
- To nigdy nie były tylko sny, ale posłuchaj. Jeśli ty nie będziesz uważać, możesz skończyć, tak jak on. 
- Dlatego mam Jace'a, prawda ?
- Anioły zabiły dwie osoby. Najpierw dziecko, potem matkę. 6 miesięcy dłużej żyła Viviena. Aby zrekompensować to teraz 6 miesięcy wcześniej urodził się Jace...
- Minuta. Co ma do tego Jace ? 
- Jace... Cóż. On też żyje dzięki aniołom, tylko on... Jest silniejszy, bo... On ma spuściznę... Kilku Archaniołów - Gabriela, Uriela, Razajela, Rafała, Ithuriela no i Michała. 
- Sześciu Archaniołów - szepnęłam otępiała - Ale jak ? Po co ?
- Anioły postanowiły, że musisz mieć ochronę. Wiedziały o twoich narodzinach wcześniej i wiedziały, że będziesz potrzebowała ochrony. Jace otrzymał za to coś od dziecka Lucyfera...
- Co ?
- Część tchawicy to część z dziecka Lucyfera. Viviena zmarła przez uduszenie, a Jace pierwotnie miał pępowinę wokół szyi. 
- Minuta. Ja zmarłam, jak dziecko Lucyfera, a Jace, jak jego matka ? 
- Dlatego was wybrano. To co was zabiło, dało wam życie.
- Jest jeszcze coś ?
- To Lucyfer atakuje. Dowiedział się o tobie i chce z powrotem tego, co należało do niego. Twojego serca i swojej mocy. Nie może jej jednak dostać. Gdy był aniołem, był jednym z najsilniejszych. Z tą mocą, jaka w tobie tkwi, mógłby zniszczyć Niebiosa i wszystko co żyje. 
- A serce Vivieny ? 
- Jeśli by je dostał, mógłby ożywić swoją ukochaną.
- A co z tchawicą Jace'a ? 
- To samo, tylko w sprawie jego dziecka. Ale wy wtedy będziecie martwi, on posiadający wasze moce, bo on nie pogardzi mocą 6 Archaniołów, zapanuje nad wszystkim i wszystko zniszczy. Nie możecie do tego dopuścić. A ty nie możesz ulec mrokowi, który czai się w twojej duszy, bo jeśli ulegniesz mu, może się to skończyć jeszcze gorzej. 
- Czyli stanowię zagrożenie ? - moje, a raczej serce Vivieny biło o wiele za szybko. 
Byłam przerażona taką myślą. 
- Tylko wtedy, gdy nie panujesz nad swoim mrokiem, bo on czai się w każdym, ale jeśli się nad nim panuje, nie wyrządzimy nikomu krzywdy.  


Rozdział 5 cz.1

- Dlaczego to tak długo trwa? - Słowa Magnusa docierały do mnie bardzo niewyraźne i tylko dzięki umiejętności czytania myśli, rozumiałem o co mu chodzi. Było źle, czułem się coraz fatalniej, a z tego co wywnioskowałem, krwi nadal było za mało. Z każdą chwilą komórki w moim ciele paliły się coraz mocniej i mimo walki, którą toczyłem, coraz bardziej traciłem panowanie nad swoim organizmem. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, przecież jeszcze chwilę temu rozmawiałem z Bane'em o moim przeznaczeniu, tłumaczył mi co jest moim zadaniem, aż nagle zacząłem widzieć niewyraźnie, a mój oddech przyspieszył. - Tessa, tracimy go.

- Staram się, ale to nie zależy ode mnie, tylko od procesu neutralizacji. - Babcia, wspaniała kobieta. Pomyśleć, że pokochała takiego kogoś jak mój dziadek. W sumie, podobno z charakteru jesteśmy jak dwie krople wody. Aż przypominają mi się chwile, gdy jako dziecko, Tessa i ja spędzaliśmy czas na leżeniu na trawie i patrzeniu w niebo. Wydaje mi się, że podczas jednego z takich dni, przywołałem duszę Will'a. Nie jestem pewny, może to był tylko sen. Pamiętam jednak co wtedy powiedział.

Jace, mój silny wnuku. Już niedługo się spotkamy na dłużej. Stajesz się potężniejszy i kiedy ponownie się pojawię, w moich żyłach będzie płynęła krew. Powiedz babci, że znów się zobaczymy, szybciej niż myśli. Żegnaj.

Pamiętam, że wtedy bardzo pragnąłem jego obecności. Może gdy się skupię, to ponownie mi się uda przywołać osobę, której teraz potrzebuję. Dasz radę Jace. Masz jeszcze dużo siły, runa Clary nadal ci daje wystarczającą jej ilość. A teraz pomyśl o nim. Myśl o Valentine'ie.

- Magnusie, podaj mi stellę. - Nie znam tego głosu. Czyżby mi się udało?

- Valentine... Jak ty? - Usłyszałem szept babci. Tak, udało mi się. Jeśli on tyle wie o przepowiedniach, anielskiej krwi i w ogóle, to powinien mi pomóc. Chyba mogę powiedzieć, że jest moją ostatnią deską ratunku. Coraz bardziej odpływam, ale staram się ostatkiem sił łapać choćby znikomy kontakt z rzeczywistością.

- Nie ma czasu. Dajcie mi jego stellę, bo moja postać zabiera energię z niego. Wezwał mnie, a nikt nie może uciec, gdy Anioł prosi o pomoc. - Co? To czemu Clary nie mogła go przywołać? Przecież potrzebowała go tyle razy, a z tego co wiem, nie przybył jej na spotkanie. Czemu to wszystko jest tak skomplikowane.

- Leży w szafce, pierwsza szuflada po prawej. - To Magnus, byłem prawie pewny.  Coraz gorzej słyszałem i traciłem już ufność co do moich zmysłów. Może to tylko mi się śni.

- Odsłońce mu bliznę. Nie mamy wiele czasu. - Poczułem zsuwający się materiał z mojego ramienia. Jednak nie śpię. - Wybacz mi, ale inaczej się nie da. - Kiedy usłyszałem to zdanie, nie rozumiałem. Dopiero gdy stella dotknęła mojego znamienia, poczułem niewyobrażalny ból. Nagle moje powieki otwarły się, moje ciało zaczęło płonąć i unosić się w powietrzu. Poczułem coś na plecach, coś dziwnego. Tu chyba były dwie narośle. Nie były one duże, tak mi się wydaje. Kiedy rozejrzałem się, nie zauważyłem nic, oprócz złota, wszystko lśniło jego kolorem. W górze ujrzałem twarz, która należała chyba do jakiegoś młodzieńca. Miał piękne oczy i pukle włosów, które lśniły jaśniej niż słońce. W dłoni trzymał przepięknął broń, która była idealnie wyważona, gdyż nawet niewielki ruch sprawiał, że przez powietrze przechodził cichy świst. Postać zaczęła się do mnie zbliżać i w końcu przemówiła do mnie.

To jeszcze nie ten czas. Bracie, wróć tam, gdzie Cię potrzebują. Rozkazuję Ci to ja, Książe Niebiańskich Zastempów. Czas przygotowań do walki się rozpoczyna. Idź z moim błogosławieństwem i swoim uzbrojeniem.

Nagle poczułem ogromną pustkę i tęsknotę. Nie wiem co to sprawiło, ale musiało być bardzo ważne w moim życiu. Ale co to mogłoby być? Rodzice? Kiedy byłem pogrążony w rozmyślaniu, zacząłem opadać w dół, ale nie gwałtownie. Znów moje powieki stałe się ciężkie, ciało bezsilne a narośle znikły. Czułem się nagi i bezbrony. Co mi się dzieje?

- Magnus, teraz możesz podać mu krew. Demoniczna posoka została wypalona z jego żył i tętnic. - Znów zacząłem słyszeć to, co działo się w sali chorych. - Teraz Jace jest bardzo osłabiony. Powinienem wrócić do... - Zanim skończył mówić, ja zrobiłem coś dziwnego.

- Allicere suaviter viventium Valentine (Witaj wśród żywych Valentine) - Wyszeptałem i nakreśliłem krzyż w powietrzu. Usłyszałem jakiś świst i nagle poczółem się jeszcze słabszy niż wcześniej. Zacząłem zapadać w sen. Znaczy tak mi się wydaje.

- Dziękuję Ci. Jesteś potężniejszy niż może się to Tobie wydawać. - Lekko uchyliłem oczy i się uśmiechnąłem. - Musi wypocząć. Ten wysiłek byłby śmertelny dla niejednego z jego rodzaju. A teraz Tessa, zaprowadzisz mnie do syna? Archanioł Michał bardzo się zdenerwował jego postępowaniem. Mam mu przekazać coś od niego. - Wszyscy zaczęli opuszczać salę chorych. Już zasypiałem, gdy w mojej głowie usłyszałem jakiś krzyk.

Tata?! Jak on tu się znalazł?! Boże, dziękuję Ci! Jace, jestem Twoją dłużniczką do końca życia! - Tak, to na pewno była Clary.

Wystarczy, że przestaniesz tak się wydzierać w mojej głowie i zrobisz mi jutro ciasto czekoladowe. - Ciekawe jak teraz wygląda jej mina.

Będziesz miał codziennie inne ciasto i do tego najlepszą kawę na świecie. - Nie powiem, nie liczyłem nawet, że zgodzi się na moją propozycję, a tu proszę.

Trzymam Cię za słowo.

Nie martw się, ja zawsze go dotrzymuję. A teraz śpij. Musisz wyzdrowieć. Z kim będę trenowała? Hmmm? Tata mówi, że on zajmie się tylko Jonathan'em, bo ja potrzebuję o wiele leprzego treningu, niż on może mi dać. - Boże, ale ona jest rozgadana. Na szczęście zamilkła, a ja mogłem spełnić jej rozkaz. Szczerze, to mógłbym dostawać ich takich więcej.
................................................
Witajcie, dziś trochę krutszy rozdział, ale jako że Jace był nieprzytomny i w ogóle, nie mogłam nic szczegółowo opisać, ani zbytnio dodać dialogów. Tak że pozdrawiam Was misie i zapraszam na kolejną notatkę, tym razem Juli.
~PB




sobota, 20 sierpnia 2016

Rozdział 4 cz.2


Zobaczyłam Razajela. O nie. Nie, nie, nie. Jak oparzona odskoczyłam od niego. Dyszałam. Wytarłam złote łzy z policzka. 
- Nie - powiedziałam.
- Czemu zobaczyłem... 
- Chciałeś zobaczyć moje wspomnienia, tak ? - zapytałam patrząc na zaskoczonego blondyna.
- Musiałaś pomyśleć o swojej przeszłości i obraz się pojawił... - jęknął, a zauważyłam krople potu na czole - Chyba jednak na serio zaraz go zobaczę...
Nagle przypomniałam sobie słowa ojca. Odkąd tylko pamiętam badał moje łzy. Za każdym razem była to ta sama krew. Anielska krew. Kiedyś pokazał mi, że kilka kropli, które spadło na ranę mamy uleczyło ją. Wzmocniło nawet. 
Sięgnęłam po chusteczkę. Otarłam nią łzy. 
Zrobiła się złota, tak jak zwykle. 
Przyłożyłam ją do blizny Jace'a. Nie musiałam jej długo szukać. Miał ją w tym samym miejscu co ja. 
- Co robisz ? - zapytał cicho.
- Leczę cię swoim płaczem. - jakkolwiek dziwnie to brzmi.  - Magnus ! 
- Jest gorzej, prawda ? - zapytał wchodząc do pomieszczenia.
- Raczej powiedź, że Alec już jest. 
- Jeszcze... - dotknął czoła blondyna i chyba zdziwił się. - Stan się stabilizuje... Coś ty mu... Twoje łzy. Ale to...
- Wiem. - miałam już dość powtarzania mi, że mam niebiański ogień w sobie, że mam w sobie niejako dziedzictwo Lucyfera, że mam być "poranną gwiazdą", końcem jednego, początkiem drugiego.
Bane nie wiedział, jak to może wpłynąć na Jace'a, który w innej przepowiedni został nazwany "Wartownikiem Gwiazdy, Wojownikiem Ziemskich Dusz, Aniołem, który nie pamiętał raju, aby za nim nie tęsknić". 
Z drugiej strony nie mogłam pozwolić aby umarł i to przez mojego brata, no i trochę przeze mnie. Spojrzałam na niego i westchnęłam. Gorączka mu chyba spadła. Nie pocił się. Patrzył na mnie. 
- Dziękuję - powiedział.
Uśmiechnęłam się słabo. 
- Zwolnij. Jednego dnia się nienawidzimy, godzimy i jeszcze mi dziękujesz ? 
Zaśmiał się lekko, ale po chwili syknął z bólu. Wtedy drzwi do sali otworzyły się i zobaczyłam czarownicę. Była w jeansach i koszulce z walijskim smokiem. Magnus opowiadał mi o niej. To była Tessa.
- No na reszcie. - Bane podszedł do niej - Potrzebna chyba będzie transfuzja krwi...
- Mam krew demona - zauważyła kobieta.
- On też. - wskazał kciukiem Jace'a.
- Wiem, co możecie zrobić - wtrąciłam się.
- Twoja krew też odpada gwiazdeczko. 
- Moja krew, nie Ithuriela - zauważyłam.
Bane stanął, jak wryty. Tessa patrzyła na mnie niezrozumiale, Jace mimo wszystko patrzył na mnie, a Alec dysząc usiadł koło niego i wbił wzrok w jego bliznę.
- Skąd ? - zapytał Bane.
- Moje łzy. - szepnęłam hasłowo.
- Ale...
- Czekajcie. - warknęłam i pobiegłam na dół. 
Tata w piwnicy miał małe laboratorium, w którym badał moje łzy, rozgryzał wiele przepowiedni, rutynowo badał moje serce. Tak bał się, że znów ono stanie, mimo słów aniołów.
Gdy otworzyłam dębowe drzwi poczułam od razu zapach kurzu. Zapaliłam światło w postaci szeregu runicznych kamieni w ścianie połączonych runami. Zawsze lubiłam je zapalać dotykiem steli. 
Od razu podeszłam do szafki. Była na kłódkę odporną na runy (sprawka Magnusa) lecz ja miałam klucz. Wzięłam księgę, która leżała na szafce i otworzyłam na stronie 666. Była tam wnęka z kluczem. Wzięłam metalowy przedmiot i otworzyłam zamek. 
W szafce zobaczyłam kilkanaście fiolek pełnych moich łez, czyli krwi Ithuriela. Tata kilka lat badał moją krew i w końcu dowiódł tego. Moje łzy zmieniały się w krew anioła, który wziął moją duszę i zwrócił ją ciału dając przy tym to, co zostało odebrane Lucyferowi. 
Wzięłam kilka fiolek. Zamknęłam szafkę, schowałam klucz i wybiegłam. Mimo wszystko zajęło mi tu za dużo czasu. 
Biegnąc nie patrzyłam, czy ktoś idzie. Wszyscy zawsze ustępowali mi z drogi. Kiedy byłam przy drzwiach sali usłyszałam, jak Magnus wyprasza Alec'a. Weszłam do środka i postawiłam na stoliku fiolki krwi. 
- Anielska posoka neutralizuje demoniczną w środowisku laboratoryjnym. - wyrecytowałam z pamięci słowa ojca - Jeśli Tessa "wleje" do zlewki - mówiąc wyciągnęłam z szafki owe naczynie - swoją krew, po czym dodacie krew z tych fiolek po czym przesączycie przez to - wyjęłam papierek, który nosił śmieszną nazwę sączka - powinniście otrzymać neutralną krew o określonej grupie krwi, czyli takiej, jaką ma Tessa.
- I Ithuriela krew.
- Nie. Otrzymamy normalną krew. Jednak pewnie organizm Jace'a zareaguje na to i sam wyrówna resztę parametrów, przynajmniej powinien. 
- Skąd tyle wiesz ?
- Tata, brat Zachariasz, Magnus, Catarina, księgi... - wyliczyłam i wzięłam Alec'a za ramię - Zostawmy ich samych. 

Siedziałam w ogródku różanym. Był tu grób ojca, a przynajmniej jego część. Większość jego kości budowało Miasto Kości, popiół ze stosu spoczywał na cmentarzu, a mniejsze kosteczki tu. Clave zgodziło się na to. Kto odmawia prośbie tak wielu, kluczowych Nefilim ? Głupiec, a Clave wcale nie jest takie głupie.
Wiał delikatny wiaterek. Patrzyłam na kamień. Nigdy nie patrzyłam na napis. To mnie bolało. Odczytywanie lat życia ojca. Nie. Nie powinno go tu być. Nie powinno być tu jego grobu. 
- Clarriso... - i znów ta pełna forma. Oszaleje. 
- Clary. Clary Alec. - powiedziałam spokojnie.
- Clary. - powtórzył i usiadł koło mnie na ławeczce.
Spojrzał na grób taty. Położył białą róże u stóp kamienia. Zdziwiłam się na ten gest. 
- Możesz iść do Jace'a, jeśli chcesz...
- Ty powinieneś tam być. - szepnęłam.
- Tylko, że... On, Tessa i Magnus rozmawiają, o rzeczach, których nie rozumiem. Tłumaczą mu co to znaczy być ziemskim aniołem, mówią o jakiś przepowiedniach. Gubię się, a chce rozumieć, kim jest mój parabatai. Wytłumaczysz mi ?
Spojrzałam na niego. Jego kremowa skóra była wprost idealnym tłem dla czarnych pukli i błękitu jego oczu. Miał piękne rysy twarzy. Nie można temu zaprzeczyć. Był ode mnie wyższy, więc aby nasze oczy były na równym poziomie pochylił się, przez co widziałam doskonale jego obojczyk i runę parabatai. 
- Ja jestem inna, a Jace inny. Nie wiem, czy będę potrafiła, ale spróbuje. 
- Dziękuję - uśmiechnął się uroczo.
- Z tego co wiem, Jace urodził się taki. Urodził się ziemskim aniołem. Czemu ? Nie wiem. To wyroki Niebios. Przepowiednie powiedziały jednak, że będzie "Wartownikiem Gwiazdy, Wojownikiem Ziemskich Dusz, Aniołem, który nie pamięta raju, aby za nim nie tęsknić". Ma mnie chronić.
- Czemu ?
- Jestem Poranną Gwiazdą... Ugh. Jak to wytłumaczyć... - zastanawiałam się, kiedy usłyszałam myśli chłopaka "Jak to urodziła się martwa ? Jak zmartwychwstała ? Co to Poranna Gwiazda ?" - Może od początku. Kiedy się urodziłam Cichy Brat Zachariasz stwierdził zgon. Moja dusza była już w pustce. Ojciec wtedy ponoć wziął mnie w ramiona i nie chciał oddać prosząc w myślach każdego z aniołów po kolei, aby mnie wskrzesił. Anioły wysłuchały go. Razajel przybył do pustki i mnie wziął. Byłam w Niebiosach, w Raju. Pamiętam to. Piękne miejsce, którego nie da się opisać, ani namalować. Trzeba to zobaczyć. Wtedy Ithuriel przybył trzymając coś w skrzynce, chyba. To była dziwna skrzynia. Otworzył ją i przekazali mi to, co zostało odebrane Lucyferowi. Jego dobrą stronę jakby, jego anielskość. Zsyłając na ziemię moją duszę sprawili, że stałam się ziemskim aniołem. Widać to kiedy na przykład płaczę. 
- Czym różni się ziemski anioł od zwykłego ? 
- Nie podlegam im. - wyszeptałam - Ja i Jace nie podlegamy im. Mamy wolną wolę, możemy kochać, wychodzić za mąż. W moim przypadku mogę urodzić dziecko. Mogę żyć normalnie, ale...
- Ale ? 
- Lucyfer miał pewne przekleństwo. Zemsta sprawiła, że... skończył, jak skończył. Jeśli nie będę pilnowana mogę skończyć podobnie. Ponoć ma mnie pilnować Jace, ale w przepowiedni jest "Razem i osobno". To pewnie znaczy, że tylko przeznaczeniem i jak już coś przyjaźnią jesteśmy związani.
- Czyli jak coś to mam szansę u anioła ? - zapytał 
- Chcesz ze mną flirtować ? - zapytałam unosząc podbródek
- Powiedz, czy mam szansę. 
- Ledwie mnie znasz. 
- A już coś czuję - mruknął i chyba chciał dotknąć mojej twarzy, ale wstałam i odeszłam kilka kroków
- Chodź do Jace'a. - "Kurcze, jak blisko" usłyszałam jego myśl i zaśmiałam się
- Co cię bawi ? 
- Nic. - zaczęłam się droczyć.
- Clary... - szepnął mi nagle do ucha. - Powiedz. 
- Alec. Musimy iść do Jace'a...
- Powiedz więc.
- Zrobię Ci krzywdę. - ostrzegłam.
- Nie zrobisz. Aniołki są w końcu dobre. 
- Czytam myśli. Słyszałam, o czym myślałeś. 
Alec puścił mnie zaskoczony. Stał, jak wryty i zaczął gryźć dolną wargę nerwowo. Spiął się cały. No tak. Był obnażony przeze mnie. 
- Nie czytam ciągle - powiedziałam
- Ale... To krępujące. 
- Wiem, przepraszam, że wcześniej nie powiedziałam.
- Jace też to ma, więc przyzwyczaiłem się do nie myślenia. 
- Nie myślisz ? - zapytałam z uśmiechem .
- Lata ćwiczeń. - zaśmiał się.
Roześmiałam się. On też. 

niedziela, 14 sierpnia 2016

Rozdział 4 cz.1

- Dumny jesteś z siebie pajacu? - Słyszę głos braciszka tej rudej, wiecznie skrzywdzonej panienki. Nie, ja jestem niezniszczalny, mam zajebiste życie i czego jeszcze mi potrzeba, a tak spokoju.

- To ty powinieneś być dumny, że przez ciebie tu leżę. Widocznie rodzina zawsze ma te same cechy. Nie znasz mnie, to nie oceniaj do cholery. Taki sam krótko wzrokowiec jak siostrzyczka. Nie mówię, że to super przeżycie umierać, ale nie tylko ona miała trudne życie. - Przerwałem na chwilę, bo znów poczułem przeraźliwy ból, choć runa nałożona przez tę dziewczynę naprawdę była silna. - Możecie wyjść na chwilę, muszę odpocząć. Alec niech zostanie, on też musi zregenerować siły. - Czułem, że płomień coraz bardziej chłonie moje mięśnie. Krew niespokojnie przepływała przez serce. Słabłem, ale nie dałem tego po sobie poznać. Wszyscy już prawie opuścili pomieszczenie.

- Jace, nie przesadziłeś trochę. Ty też nie znasz tej dziewczyny, a oceniasz ją. - Usłyszałem spokojny głos mojego parabatai. On jedynie mnie znał i wiedział, że ranienie ludzi to mój sposób na ratowanie ostatniej części siebie, która potrafi jeszcze kochać. Może ma rację, ale nie chcę się znów przejechać na swoich uczuciach. Nie chcę ufać już nikomu, wystarczy mi tylko Alec i Magnus. Tak, ten drugi też jest ważną osobą w moim życiu, Może zachowuje się czasem nieodpowiedzialnie, ale to on sprawił, że w ogóle postanowiłem choć trochę uchylić drzwi swojego życia innym ludziom.

- Wiem Alec, po prostu się boję. Wiesz, że dużo już straciłem i jeśli pozwoliłbym sobie na obdarzenie zaufaniem osoby, która uważa się za lepszą niż pół świata, bo zmartwychwstała i Anioły się nią opiekują, a później zraniła mnie jak jednego z demonów, to już bym się nie pozbierał. Nie chciałbyś, żeby twój parabatai skończył jako samobójca. - Chciałem się podnieść do pozycji siedzącej, ale ból uderzył we mnie jeszcze mocniej. Chyba tym razem i Alec to poczuł.

- Jace, wszystko w porządku? Poczułem jakieś lekkie ukłucie bólu w okolicy serca. Ty wcale nie zdrowiejesz, prawda? - No pięknie. Teraz tylko paniki Alec'a mi brakowało.

- To nic groźnego, wyślij wiadomość do Bane'a, żeby się tu teleportował. - Wiem, ze to go jeszcze bardziej przestraszyło, bo jeśli prosiłem o pomoc Magnus'a, to nie było zbyt kolorowo. Na szczęście mój przyjaciel już o nic się nie pytał, tylko zaczął coś pisać coś na kawałku kartki. Kiedy wiadomość była już gotowa, podał mi ją. Wziąłem ją pomiędzy dłonie i się skoncentrowałem na odbiorcy i po chwili został po niej już tylko popiół. Tak, sam potrafiłem wysyłać ogniste wiadomości do różnych osób i w różne zakątki świata. Nikt oprócz naszej trójki o tym nie wiedział, bo prawdopodobnie stałbym się obiektem badań.

- Już jestem. - Dobrze znaliśmy ten głos. Magnus.

- Coś nie tak jest z Jace'em. Oberwał posoką demona i zamiast czuć się lepiej, jest coraz gorzej. - Dziękuję ci Alec, sam nie umiem mówić i musisz to zrobić za mnie.

- Gdzie dokładnie trafiła cię posoka? - Tym razem czarownik spojrzał na mnie. Zanim jednak zdążyłem otworzyć usta zwrócił się jeszcze do Alec'a. - A ty czemu nie czujesz bólu?

- Clary nałożyła na nas silne runy, ale widać Jace'owi nie pomogła ona tak samo jak mnie. - Kiedy wreszcie miałem chwilę, żeby coś powiedzieć, nareszcie wydobyłem z siebie głos.

- Trafiła mnie dokładnie w bliznę. - Nie musiałem mówić w jaki sposób, ani o którą bliznę chodzi. Nagle mina Magnusa zbladła.

- Alec, musisz jechać do rezydencji Herondale'ów. Tessa musi mi pomóc. - Nie dowierzałem temu, co usłyszałem. Bane nigdy nie potrzebował niczyjej pomocy. Mój parabatai w tempie natychmiastowym opuścił pokój. Zanim jednak zamknął drzwi usłyszałem "Gdzie idziesz?" i krótką odpowiedź Alec'a "Po pomoc dla mojego przyjaciela.". Chciałem usłyszeć coś więcej, ale Magnus zaczął prowadzić ze mną wywiad.

- Jak to się stało? Tak samo z siebie? - Widziałem jego zaniepokojenie. Czy ze mną jest aż tak źle?

- Brat tej dziewczyny mnie nią oblał, kiedy wykonywali swój test na mnie. Zrobił to, bo niepochlebnie myślałem o tej całej Clary. Oni od razu mnie ocenili, czułem wszystkie uczucia jakimi mnie obdarzyli, kiedy tylko spojrzeli na mnie. Clarissa od razu mną pogardziła, wyśmiała w myślach i w ogóle. Jonathan zaczął uważać mnie za lalusia i pana wszystko wiedzącego. Ja bez run znam myśli ludzi i niby to daje mi nad nimi przewagę, ale nie chwalę się tym od razu. Gdybym był taki jak on, to pewnie powinienem mu wpierdolić wtedy, kiedy nawet nie poznałem jego imienia. - Przerwałem, bo znów poczułem falę bólu.

- Jace, wiesz, że jesteś od niego lepszy. To nie słowa i myśli tworzą legendę o człowieku, tylko jego czyny. Jesteś człowiekiem dumy, ale jeśli trzeba potrafisz schować ją do kieszeni i pomóc nawet swojemu wrogowi. - Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco. I właśnie za to go uwielbiałem. Zawsze mnie potrafił podnieść na duchu.

- Co u Jasmine? Jeśli Tessa tu jest, to co z nią? - Magnus jako jedyna osoba spoza rodu, wie o kim mówię. O mojej siostrze bliźniaczce.

- Jace, jak ci mam to powiedzieć. Jej demoniczna siła wzrosła i teraz dowodzi armii istot, z którymi przyjdzie wam się zmierzyć. - Nie wierzę, przecież miała zostać jedną z Żelaznych Sióstr i znormalnieć. Prawda jest taka, że ona jako jedyna żeńska strona mojego rodu odziedziczyła bliznę w kształcie gwiazdy. Niestety nie taką jak ja mam, czyli symbol Dawida, a idealny Pentagram.

- Kurwa, przecież miała wstąpić do zakonu. Tessa nie dała rady jej okiełznać? Przecież moja matka i ojciec kilkukrotnie nadkładali jej dobro ponad moje. To ona była ich oczkiem w głowie. Przecież ona jest ode mnie szybsza, ma lepiej ogarniętą strategie. Ja nie wygram z nią. Ojciec wyszkolił ją na prawdziwą wojowniczkę. - Poczułem łzy w oczach. Byłem tak bezsilny i jeszcze ten cholerny ból. Czemu to życie mnie tak nienawidzi? - Clarissa, wejdź a nie czisz się za tymi drzwiami. - Czułem jej obecność. Wiedziałem, że tam jest. Musimy się pogodzić, bo przecież bez naszej współpracy wszystko zostanie zniszczone.

- Ale jak ty... Przecież użyłam runę... - Starała się jakoś tłumaczyć. Nie musiała.

- Jest ok. Przepraszam, że cię oceniłem tak pochopnie. Muszę ci zaufać, a ty zrobić to samo co do mojej osoby. - Uśmiechnąłem się lekko, ale nagły ból w sercu tak mnie zaskoczył, że nie zdążyłem zagłuszyć okropnego jęku.

- Magnus, czemu moja runa nie pomaga mu? - Czemu ona jest spanikowana? Przecież byłoby jej łatwiej bez balastu... - Nawet tak nie myśl debilu. Też umiem czytać w myślach bez run. - Nie dziwi mnie to Clary.

- Posoka wżarła się przez bliznę, którą macie oboje. To ona nadaje wam prawo do chodzenia po ziemi. To przez nią do waszych serc wpłynęła cząstka duszy Anioła. - Dobra, nie rozumiem tego.

- Magnis'ie, musisz mu opowiedzieć. On nie rozumie. - Dziękuję Clary. Ładny uśmiech, zachowaj go dla Alec'a. Tylko nie wymieniajcie śliny, kiedy będę blisko, ok? - Nie ma sprawy. Jeszcze jakieś życzenia? - Nie, tyle wystarczy. W tym momencie oboje się uśmiechnęliśmy do siebie.

- Jace, miałem ci to wcześniej powiedzieć, ale Maryse i Robert mi przeszkodzili. Jeden z aniołów zstąpił na ziemię dwa razy w przeciągu pół roku. Kiedy był tu, uronił jedną łże, która zabrała mu cząstkę duszy, przez co ty, jako najsilniejsze wtedy nowo narodzone dziecko, wchłonąłeś ją. Z Clary było troszkę inaczej. Urodziła się martwa i tylko dzięki usilnym prośbom Valentine'a, na ziemi pojawił się Ithuriel i to jemu zawdzięcza cząstkę anielskiej duszy. Niestety, świat rządzi się swoimi prawami i w momencie gdy wy staliście się ziemskimi aniołami, dla zrównoważenia sił dobra i zła, dwójka dzieci wchłonęła cząstkę duszy demona. Jedną z nich jest twoja siostra bliźniaczka Jace, a co do tożsamości drugiego dziecka, nikt nie wie. - Zamarłem, to dlatego Jasmine się tak zachowywała.

- Magnus'ie, mógłbyś na chwilę wyjść. - Poprosiłem czarnoksiężnika. Chyba przeczuwał, co zamierzam zrobić.

- To może być niebezpieczne. Wiesz, że to zabiera dużo energii, a w tobie nadal kraży krew demona, która w każdej chwili może doprowadzić cię do śmierci. - Ostrzegł mnie Bane. Czyli jest ze mną źle.

- Jak to? On umiera? - Czyżbym słyszał strach w jej głosie. To miłe, może czuje skruchę i choć ociupinkę jej na mnie zależy.

- Jeśli Tessa nie pojawi się w ciągu dwóch godzin jego organizm zacznie być już tak podtruty, że serce przestanie pompować krew. Ta blizna jest twoim jak i jego najczulszym i najsłabszym miejscem.  - Pięknie, jestem tu tylko kilka godzin i już przychodzi czas na mój koniec? Nie chcę tak kończyć.

- Magnus, ja wiem co robię, najwyżej moja praprababka będzie musiała się pospieszyć. - Uśmiechnąłem się do niego. A niby czarownicy są tacy okropni. Znam dwójkę wspaniałych i kochanych przedstawicieli tej rasy, więc to chyba tylko plotki. Po chwili po moim przyjacielu nie było śladu.

- O co mu chodziło? Co ty chcesz zrobić? - Clary spojrzała na mnie zdziwiona, ale też trochę speszona.

- Złap moją dłoń. - Wyciągnąłem w jej kierunku lewą rękę i zachęciłem, by ją chwyciła. Ta zamiast to zrobić, cofnęła się. - Zaufaj mi, nic ci nie zrobię. - Ponownie lekko uniosłem dłoń w jej kierunku. Tym razem niepewnie podeszła i położyła swoją malutką rączkę na mojej. - A teraz pokażę ci coś, czego nawet Alec nie widział, moje wspomnienia. - Zamknąłem oczy i zacząłem spoglądać w obrazy mojej przeszłości. Dzięki temu, że dziewczyna trzymała mnie za rękę, stworzyła się między nami więź i ona również je widziała. Wszystkie te piękne chwile, jak i te złe, przerażające i okrutne. Tych drugich przeżyłem więcej, np. Jasmine, która podpaliła moje włosy i na poparzoną głowę wylała posokę jakiegoś demona, która wykopała martwe ciało dziecka i zaczęła je patroszyć, a kiedy to zobaczyłem, zagroziła, że jeśli powiem o tym rodzicom, to zrobi to ze mną, tylko że na żywo, która utopiła mojego białego lisa dla zabawy, a później nabiła go na drewniany patyk i wysuszyła jego ciało. W niektórych momentach czułem, jak ciało Clary się spina i przechodzą przez nią dreszcze. Ale to nie był koniec, gdy mieliśmy po trzynaście lat, Jasmine rozgrzała kryształowy miecz i przejechała mi nim po plecach, zostawiając okropną ranę, na której miejscu mam teraz bliznę. To to wydarzenie skłoniło rodziców, do wysłania jej Tessa'ie, by przygotowała ją do bycia Żelazną Siostrą. Przez następny rok to ja zajmowałem uwagę w rodzinie i to ze mną tata ćwiczył całymi dniami. Niestety wtedy wydarzył się ten wypadek i nagle straciłem wszystko co kochałem. Przez kolejne lata poznałem tylko dwie dziewczyny, którym zaufałem, może nawet coś do nich poczułem, ale niestety w późniejszym czasie one wybierały Alec'a i tworzyli swoje pary. Po tamtym zdarzeniu wolałem od razu zrażać do siebie płeć piękną, żeby nie cierpieć, bo moja psychika już bardzo była zwichrowana i nie dałbym sobie rady, gdybym jeszcze raz się przejechał na kimkolwiek. Wstyd się przyznać, ale ja nawet raz się nie całowałem. Nie znałem miłości aż tak dobrze, żebym jej pragnął, bo odkąd pamiętam tylko mnie raniła. Teraz pojawiały się obrazy ostatnich wydarzeń. Gdy kończyłem już wspominać to wszystko, lekko uchyliłem oczy. Po polikach Clary płynęła złota posoka. Czy ona płakała?

- Czemu płaczesz krwią? I czemu w ogóle to robisz, to już było. - Starałem się podnieść, ale nie miałem już sił.

- Ty tak nie masz? Przecież też jesteś ziemskim aniołem. - Teraz się zdziwiłem. Czy ja też gdy ronię łzy, stają się złotą posoką? Nie zwracałem na to uwagi, może to prawda. - Przepraszam, nie wiedziałam. Wtedy kiedy się przedstawiłeś z taką arogancją, pomyślałam że jesteś kolejnym, wielkim Nocnym Łowcą, co nawet nie umie się posługiwać bronią.

- Nie ma za co, ja też nie byłem lepszy. To co, między nami zgoda? - Wyciągnąłem w jej stronę rękę, ale ona się tylko uśmiechnęła i przytuliła. Zrobiła coś, czego nie pozwalałem robić nawet Alec'owi. Ale w tamtym momencie mogłem jedynie objąć ją i zamknąć oczy. Przestałem już czuć cokolwiek. Po prostu zamknąłem oczy i zobaczyłem Razjela. Czy to mój koniec?

................................................................................................................

Niestety nie dałam rady skleić filmiku, bo pracuję na nowym programie i ogólnie wczoraj praktycznie na nic nie miałam czasu i publikuję wam za to baaardzo długi rozdział, z którego po prostu jestem dumna. Buziaczki

~PB

sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 3 cz.2


Jadąc koło Jonathana na koniu patrzyłam na nieprzytomnego blondyna. Jace leżał na materiale przywiązanym z obu stron do konia mojego i Jonathana. Mój starszy brat przesadził. Po jakiego było wylewać prawdziwą krew demona na niego ? Ach no tak. Mój kochany braciszek przeczytał jego myśli dzięki mojej runie i zdenerwował się. 
- Jak bardzo wpieni się Luke ? - zapytał w końcu Patrick.
- W ogóle - prychnęłam. - Wyleczę tego pyszałka... Mam tylko nadzieję, że mama i Luke zajęli się Alexandrem. 
- Czy o czymś nie wiem ? - zapytał nagle Jona.
- Tak. Jeśli ta dwójka będzie tak ranna to... będzie trzeba wzywać Zachariasza. - kiedy wymówiłam imię Cichego Brata, który był przy moich narodzinach wszyscy zadrżeli.
Nikt nie wspominał miło moich narodzin, a przynajmniej pierwszych chwil po nich. Nawet ja. Pamietałam je. Wryły się w moją pamięć zbyt głęboko. 
- To mamy kłopot... - mruknęła Amatis.
- Trochę. Inni Bracia są czasami zbyt wścibscy. 
- Nie jest tak źle. Rozumieją, że zawsze prosimy o Zachariasza. - Pangborn odwrócił się do nas mówiąc to.
Anson Pangborn, nic nie zmieniony Anson. Zawsze ślepo wierny mojemu ojcu i naszej rodzinie. To on pierwszy, dobrowolnie strzegł mnie, jak miałam 13 lat. Był również i moim trenerem, kiedy tata nie miał czasu lub, gdy go zabrakło. 
- Już blisko - powiedziałam widząc rezydencję.

Na powitanie - kazanie mamy. Czego innego się spodziewać ?
- Mamo, to Jonathan wziął tyle posoki i to on ją wylał. Ja pilnowałam jedynie run i iluzji - powiedziałam, kiedy moja rodzicielka przerwała na chwilę.
- Jonathan ? 
- Obraził Clary. Słyszałem jego myśli - usprawiedliwił się wskazując wyblakłą już runę.
- Zwariuję. - poszła pierwsza korytarzem do gabinetu prowadząc za sobą Jonathana.
Ja zaś poszłam do sali, gdzie był blondyn. Wchodząc od razu zobaczyłam, jak młody Lightwood mimo bólu, siedzi na krześle koło parabatai. 
Coś tknęło mnie w sercu. Tata i Luke byli tak samo zżyci. 
Luke był z resztą, czyli Pangbornem, Amatis, Patrickiem no i oczywiście z mamą i Jonathanem w gabinecie. Rozmawiali o tym całym zajściu, które miało być zwykłym testem umiejętności człowieka, z którym zostałam związana przeznaczeniem. Jednak przez mściwość kochanego braciszka zrobił się bajzel. 
- Co się stało ? - wychrypiał Alec, kiedy usiadłam na łóżku blondyna.
- Był sprawdzany - powiedziałam i spojrzałam na zdziwionego szatyna. - On i ja mamy wspólne przeznaczenie... Coś co zabiło, kiedyś mojego ojca polowało na mnie. Tak samo pożar u niego w domu. Miał zabić jego, nie Celine i Stephena. 
- Skąd o tym wiesz ?
- Byli członkami Kręgu. Twoi rodzice też nimi są. - mówiłam beznamiętnie szukając steli w wewnętrznej kieszeni kurtki. - Są na obrazach, nie zauważyłeś ?
- Nie patrzyłem na obrazy. - przyznał i skrzywił się.
Był przytomny, ale ból, jaki prawdopodobnie odczuwałby przytomny Jace, dalej palił jego ciało. 
- Daj ramię. 
- Mam runę.
- Ale nie moją.
Wysunął do mnie ramię. Byłam wściekła w środku na brata, więc wiele nie musiałam zrobić. Przelać siłę w runę. Jestem przed płótnem i muszę zacząć malować moją mocą. Kształtuje. Tak, jak zostałam nauczona. Tak, jak musiałam.
Runa zalśniła na jego ramieniu. Alec sapnął.
- Co jest ? - zapytałam.
- Nie boli... Zniknęło - wyszeptał.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Spojrzałam na blondyna, który już został przebrany, ale na Litość Anielską - musiał być bez koszulki, aby opatrzyć mu porządnie to ramię. 
Pochyliłam się nad raną. Delikatnie zaczęłam tworzyć runy. Ręka sama szła. Ja tylko kształtowałam myślą, skupiałam się nad tym, co chce zrobić, co osiągnąć i jak. 
Niewyraźny szept wydobył się z jego ust.
- Jasmine... - pokręciłam głową
Na Anioła - kto to jest ? Jego dziewczyna do łóżeczka, za którą tęskni ? Dziwka, której nie zapłacił ? Nie. Powiedział, bym jej pilnowała, bo myślał, że umrze... Może jednak, jakaś biedaczka go pokochała ? 
- Zamiast bełkotania wracaj do nas, morderco kaczek - prychnęłam odsuwając się i patrząc na kilka run, które miał na ramieniu.
- Co jest ? - zapytał słabo.
Rozchylił powieki. Uśmiechnęłam się. Byłam lepsza od Cichych Braci. 
- Clarrisa... - jęknął słabo. - Co ty ? - chyba zobaczył mnie i nagle jego powieki całkowicie się otworzyły. - Śledziłaś mnie.
- Powiedziałam coś do ciebie, więc nie. Szłam za tobą z czwórką innych ludzi. 
- Prawie umarłem, a wy nic ? - zapytał, a Alec spojrzał na mnie podejrzanie.
Drzwi otworzyły się i weszła moja mama, Luke i Jona. 
- Nie walczyłeś z demonami. - byłam spokojna. 
Marudziłeś na tamtą Clary to poznaj prawdziwą.
- Jak nie ? Czwórka...
- To była iluzja - wtrącił Jonathan.
Bez słowa potarłam pierścień od Magnusa. Wyciągnęłam ramię w bok. Zamknęłam oczy i odtworzyłam wygląd demonów. Kiedy otworzyłam oczy Jace i Alec patrzyli na mnie. Blondyn chciał mnie chyba zabić, a szatyn nie wiedział o co chodzi. 
- W tamtym miejscu były runy masujące nas. Każdy cios, jaki poczułeś zadali Ci członkowie Kręgu - tłumaczył Luke. - To był sprawdzian, który przygotował Valentine, kiedy tylko dowiedział się o przepowiedni.
- Sprawdzian ? 
- Clary i Jonathan to jedni z najlepiej wytrenowanych Nocnych Łowców. Chciał sprawdzić twoje kompetencje. Zdałeś. 
- A ta posoka ? 
- Ja ją wylałem na ciebie. - Jonathan podszedł do mnie.
Objął ramieniem, kiedy opuszczałam rękę. 
- Miałem runę, która pozwala czytać w myślach... Nie będziesz obrażać mojej siostry, a jej włosy są naturalnie rude po mamie, tleniony blondasie. - koniec przyjaźnienia się.
- Jestem naturalnym blondynem - prychnął.
- Jak go wyleczyłaś ? - zapytał nagle Alec.
- Jestem ziemskim aniołem. - powiedziałam bez ogródek - Jace również. 
- Co ? - zapytali razem.
- Nie powiedzieli wam ? Magnus mówił, że powie wam choćby miał zmienić każdego, kto stanie mu na drodze w niegroźne chomiki z niebieskimi oczami. - zaśmiałam się.
Magnus wokół gromadki chomików. Muszę kiedyś to zobaczyć.  
- Znacz Bane'a ? 
- Oczywiście. Od niego mam ten pierścień i on mnie uczy... 
- Nas też, ale rozumienia magii i te rzeczy. - oni na serio nic nie wiedzieli ? Magnus nie dał rady im powiedzieć ?
- Co to są ziemskie anioły ? - zapytał Jace.
- Magnus wam to wytłumaczy, kiedy się zjawi. On jest w tej materii lepszy... Mogę jedynie powiedzieć, że wasza misja jest inna niż oficjalne podanie.
- To może powiecie czym jest Krąg ? - zaproponował Jace.
- Krąg to tajna organizacja stworzona przez Valentina, kiedy Clary nie miała nawet roku. Muszę was powiadomić, że... I Herondale'owie i
- ...moi rodzice to członkowie - dokończył Alec. - Clary mi powiedziała przed chwilą.
- Moi rodzice byli w tym ? To wy ich spaliliście, aby ich sprawdzić ?! - Jace był już ewidentnie bardzo wkurzony.
- Nie. Zabiła ich ta sama istota, a raczej istoty, co mojego ojca - wtrąciłam. - Oni polowali na nas, ale twoi rodzice cię ocalili, tak samo, jak tata mnie. 
- Clave nie wie o istnieniu Kręgu, ale nie myślcie, że Jia coś z tym zrobi. Ona i Patrick to również członkowie. Wy z resztą już też. Nikt spoza nas o tym nie wie, gdyż Clave pewnie by sądziło, że lepiej poświecić kilko z nas, za cały świat, a to nie tak wygląda. To, co nam grozi, to zło samo w sobie i nie dotrzyma żadnej umowy. 
- To samo mówił Razajel... - wyszeptał Jace, a ja zmarszczyłam czoło. 
Czyli coś wiedziałeś ?
- Co ? - szatyn był w tym wszystkim na serio pogubiony.
- To nie Robert nas tu wysłał przez Bramę, tylko Razajel. Kiedy odszedłeś powiedział mi przepowiednie i odszedł. Tam było, że...
- Jace. Skup się na jednym. - Luke zwrócił na siebie uwagę i blondyna, i szatyna.
- Clave nic nie wie o Kręgu - powtórzył Jace. 
- I się nie dowie. Naszym zadaniem było chronienie Clary, największego skarbu Valentine'a i jednego z większych skarbów tego świata. 
- Jednego z ? - dopytał Jace.
- Jak się okazuje jesteś potrzebny - prychnęłam. 
- I co ? Krąg będzie mnie chronił ?
- Nie. - tym razem to mama zabrała głos. - Ty jesteś inny, a Clary inna. 
- Jaka jest różnica ? Ja to chłopak, ona dziewczyna ? - zakpił sobie
Ważne sprawy tu się omawia, a on kpi ? Kpi sobie ?! Kpi z Kręgu ?! 
- Może taka, że ty nie urodziłeś się martwy ! - krzyknęłam. - Może taka, że ty miałeś w miarę normalne życie, kiedy ja muszę się męczyć przez cały żywot ! Nie wiesz, jak to jest widzieć ludzi, których znasz martwych i nie możesz pisnąć o tym słowa ! Nie wiesz, co to znaczy, kiedy przez całe twoje życie anioły wpieprzają się w nie !
- Clary... - wyszeptał Luke, kiedy Jonathan przytulił mnie
Łzy pociekły po moich policzkach. Patrzyłam przez sekundę, jak jedna słona kropla spada na ziemię i nie ! Znów ! Kiedy zetknęła się z ziemią zmieniła się w krew. Złotą, anielską krew. Wyrwałam się z objęć Jonathana, który patrzył na anielską posokę. Wszyscy na nią spojrzeli. 
Wybiegłam z pokoju, słysząc, jak moja rodzina mnie woła. 

czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział 3 cz.1

Ostre, wieczorne powietrze uderzało w moją twarz, gdy gnałem na moim wierzchowcu wprost do lasu. Nie wierzyłem, że znów mogę spotkać moją praprababkę. Od tak dawna sam zmagałem się z własnymi problemami, że choć krótkie pięć minut z nią dałoby mi wiele szczęścia. Niestety ścieżka prowadząca w stronę gąszczu drzew nie była utwierdzona w żaden sposób i niestety błoto spowolniało galop mojego konia. Nadal czułem się śledzony, ale tłumaczyłem to sobie w ten sposób, że prawdziwy Nocny Łowca zawsze czuje niepokój, dzięki czemu jest gotowy na jakąkolwiek walkę. Nagle ni z tego ni z owego mój koń stanął w miejscu. Nie rozumiałem dlaczego, bo jak do tej pory nic mu za bardzo nie przeszkadzało. Czyżbym musiał wejść do tego lasu samotnie? Ale co spłoszyło mojego wierzchowca?

Przedzierałem się przez gąszcz wiekowych i zgarbionych drzew. Powiem szczerze, że w świetle dnia ten las jest przyjaźniejszy niż w blasku księżyca. Wiem, że na pewno nie zabiorę tu dziewczyny na romantyczną randkę o tej porze. Z drugiej strony Tessa chciała się pewnie zabezpieczyć przed wzrokiem Clave. Podobno Idris jest nieosiągalnym miejscem dla istot z nawet najmniejszą domieszką demonicznej krwi, ale to zmieniło się osiemnaście lat temu.

Pół godziny już błądzę w całkowitym mroku, no może oprócz mojego kamienia, którego blask jest za słaby, żeby rozświetlić coś więcej, niż najbliższe mnie drzewo. Byłem bardzo sfrustrowany po dzisiejszym powitaniu. Ta mała ruda panienka działa mi na nerwy. Zadziera nosa i jest taka arogancka. Ciekawe czy 'takie wzorowe zachowanie' ma tylko przy mamusi. Jak ja nie znoszę tego typu kobiet. Zawsze wszystko wiedzą lepiej, oceniają ludzi, choć nawet nie zdążyły poznać ich imion. I jeszcze te maślane oczka, którymi wpatrywała się w Alec'a, po prostu żenada. Czemu niby ja jestem połączony z nią przymierzem, a nie mój parabatai. Wiem, że ona mu się spodobała, ale ta cała Clary nie musi go wykorzystywać. Jeśli myśli, że pozwolę jej zranić mojego przyjaciela, to grubo się myli. Szkoda, że Isabelle nie mogła z nami tu się pojawić. Ona to prawdziwe uosobienie piękna i waleczności. Nie musi malować się ani trochę, a i tak przewyższa Clarissa'ę we wszystkim. Na dodatek ten sztuczny 'wściekle' rudy kolor włosów nie dodaje jej ani trochę drapieżności, a jedynie robi z niej pustą lalę. Boże, zabierz mnie stąd.

- Jestem Clarissa Morgenstern. Bijcie mi pokłony, bo jestem taka zajebista, że aż farbuję się na lisa. Może z tobą potrenuję, ale może jednak nie, jeszcze złamię paznokietka. - Starałem się udawać jej ton głosu. Pff, głupia, pusta panienka, aż się żyć odechciewa.

- Pff, pan idealnie natlenowany Jace Herondale się odezwał. - Nagle usłyszałem ściszony kobiecy głos. Nie mogłem zlokalizować miejsca, skąd się on wydobywał. Szepnąłem ciche 'Orphian', a moje serafickie ostrze lekko się rozświetliło. Gdy wyjąłem je z pochwy, rozbłysło jaśniej. Niestety nikogo nie zobaczyłem. Pomyślałem, że pewnie już moja podświadomość płata mi figle. W sumie nie byłoby to po raz pierwszy.

Po jakichś dwóch godzinach nareszcie dotarłem w miejsce, gdzie poprzednio słyszałem Tessa'ę, ale nikogo nie spotkałem. Zobaczyłem jedynie na ziemi ślady stóp. Od razu rozpoznałem rozmiar obuwia mojej prababki. Była tu, ale już jej nie ma. Czemu zawsze się wszystko pieprzy, zanim zdążę się nawet zorientować.

- Cholera. Czemu znowu. Co ten przeklęty Idris ma do mnie? Nie może, nie ją. - Z całej siły uderzyłem w konar drzewa. Po chwili poczułem, spadające z liści, malutkie kropelki wody.Super, teraz jeszcze jestem cały mokry. Już zbierałem się, żeby wrócić, gdy spostrzegłem w oddali pięć postur, które zbliżały się do mnie. Po chwili zorientowałem się, że to demony. Jeden z nich był Wielkim demonem. Reszta to tylko tropiciele.

- Orphian, Limuer. - Wypowiedziałem głośno imiona moich ostrzy. Oba zajaśniały, a ich blask lekko mnie oślepił. Nie zważałem na to i po chwili biegłem w kierunku poczwar. Zabawę czas zacząć. Z szyderczym uśmiechem zbliżałem się do demonów, a gdy dwójka z nich spostrzegła, że kieruję się na ich przywódcę, same wybiegły w moją stronę. Kolejne dwa poszły śladem swoich poprzedników i również dołączyły do morderczego sprintu. Nie patrząc nawet na wysunięte pazury i kły, skoczyłem w powietrze, wykonałem obrót o sto osiemdziesiąt stopni i lekko opuściłem ostrza, raniąc tym samym jednego potwora. Kiedy tylko Orphian i Limuer opóściły ciało demona, ten wpadł w konwulsje i po chwili została po nim tylko ohydna posoka na ziemi. Po kilku chwilach kolejne trzy poczwary pozostawiły po sobie tylko żrący, zgniłozielony płyn. Kiedy kierowałem się w stronę Wielkiego demona, czułem adrenalinę w żyłach oraz pot, spływający mi po lewym poliku. Czułem przyjemne ciepło w mięśniach, co oznaczało, że rozgrzałem swoje ciało. Można powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Byłem coraz bliżej ogromnej kreatury, wziąłem zamach i już miałem ciąć go, gdy na lewym ramieniu, w miejscu, gzie miałem bliznę, poczułem ogromny ból. Wypuściłem ostrza i poczułem kolejną falę rozdzierającego bólu, tym razem na plechach. Wiedziałem, że sprawiły to pazury demona. Nie wiem jak odnalazłem siły, żeby chwycić Limuer'a, wstać i wbić ostrze prosto w serce potwora. Ten zasyczał i podobnie jak czwórka pozostałych demonów zniknął.

Starałem wrócić do ścieżki, ale miałem coraz mniej sił. Upadłem na kolana i prawie straciłem przytomność. Zamknąłem oczy, pot zalewał całą moją twarz, miałem mokre od niego włosy i ubrania. Czułem jak gorączka pali mnie od środka. Zacząłem mieć lekkie drgawki, bo nagle zrobiło mi się bardzo zimno. Runa lecząca nie działała i coraz bardziej odczuwałem jad demona w moich naczyniach krwionośnych. Zaczęło brakować mi powietrza w płucach, dusiłem się własną śliną, z każdą kolejną chwilą, coraz bardziej chciało mi się pić. Wtedy ponownie usłyszałem usłyszałem tamten głos.

- O cholera, to moja wina... Debil... Mógł mnie obrażać... A ty mogłeś nie polewać tej blizny posoką... - Lekko uchyliłem powieki i zobaczyłem Clarissa'ę? To ona mnie śledziła? Czyli jednak nie wydawało mi się, że ktoś był wtedy w ogrodzie i tamto stwierdzenie, że jestem tleniony też było prawdziwe. Mimowolnie uśmiechnąłem się i zrobiło mi się lżej na sercu. Jednak jeszcze nie zwariowałem.

- Clary... - Wyszeptałem, chyba zauważyła, bo nachyliła się. - Tessa... Alec... Pilnuj ich... Tylko oni mi pozostali... Jasmine... Muszę... Jasmine... - Tyle zdążyłem powiedzieć. Nie wiem co się później stało, ale chyba straciłem przytomność.

...............................................................

Witajcie moi mili. Jak co czwartek wrzucam swoją część. W niedzielę stuknie mi 16 lat i z tej okazji, od kilku dni siedzę na kompie i wymyślam filmik związany z tym blogiem. Dokładnie 14 sierpnia powinniście zobaczyć zwiastun pierwszej księgi naszego opowiadania i mam nadzieję, że komuś się on spodoba. Ogólnie to dziękuję wam za miłe słowa dotyczące naszej twórczości i mam nadzieję, że oprócz was pojawią się nowe osoby, które będą nas motywowały (dobra, tego i weny mamy na razie pod dostatkiem, ale csiii) do dalszej pracy. Przesyłam buziaczki i do napisania

~PB

sobota, 6 sierpnia 2016

Rozdział 2 cz.2



Jonathan otworzył drzwi od gabinetu. Gdy weszłam od razu zobaczyłam dwie nowe twarze. Szatyn z nie powiem, pięknymi chabrowymi oczami i blondyn z dziwnie złotymi oczami siedzieli na przeciw mojego ojczyma i mamy. 
Od razu zauważyłam, że szatynowi trochę zmienił się wyraz twarzy, kiedy mnie zobaczył. Choć nie powiem, ja również nie spodziewałam się takiego przystojniaka. 
-Witaj córeczko, poznaj proszę swoich nowych kolegów i nauczycieli - powiedziała mama, a ja ledwo powstrzymałam się od przypomnienia jej, że jestem córką samego Valentina Morgensterna i byłam przez niego wystarczająco długo trenowana, a teraz trenowana przez Jonathana tak, że w dwie minuty mogłabym powalić tę dwójkę
Blondyn i szatyn wstali, by do nas podejść. 
- Jestem Jace Herondale, tak, ten słynny pogromca demonów, ekspert w dziedzinie demonicznej ospy, morderca bezczelnych kaczek - powiedział ten pierwszy, a ja ugryzłam się mocno w język, by nie zaśmiać się, że potrzebujemy tu mordercę demonów, a nie głupiego ptactwa, które może zabić pięciolatek
- Alexander Lightwood, przyjaciel tego rąbniętego człowieka - przedstawił się szatyn wskazując kciukiem swojego parabatai, a ja uśmiechnęłam się.
Przynajmniej on jest normalniejszy... i przystojniejszy na pierwszy rzut oka. On również się uśmiechnął, ale ja to znam - próbował ze mną flirtować. 
Choć mi się to podoba. Od jakiegoś czasu nie flirtowałam z nikim... No chyba, że liczą się wypady treningowe do jakiś miast, gdzie flirtem wabiłam demony. 
Ale teraz chce zapytać Razajela, czemu połączył mój los z takim tlenionym blondaskiem, a nie nawet z jego pabaratai. Czemu ?!
- Miło mi, ja jestem Clarissa Morgenstern, a to mój brat Jonathan. Mam nadzieję, że się polubicie i nauczycie mnie czegoś przydatnego - "tylko błagam nie patroszenia kaczek" domówiłam w myślach
- Dość tych powitań, Clary, córeczko zaprowadź Alec'a do jego pokoju i oprowadź po rezydencji jutro. To samo ty Jonathanie zrób z drugim gościem - powiedział Luke, a ja rzuciłam mu wdzięczne spojrzenie, za to, że miałam zająć się Alec'iem. 
Bez słowa pociągnęłam go lekko na korytarz, żeby jak najszybciej oddalić się od Jace'a Herondale'a, mordercy kaczek... Na Anioła. 
- Hej, umiem sam chodzić - zaśmiał się po chwili, gdy szliśmy schodami na drugie piętro, gdzie są między innymi sypialnie
- Przepraszam. Po prostu twój parabatai...
- Trochę cię wkurzył swym powitaniem - zapytał, a raczej stwierdził
- Jak z nim wytrzymujesz ? - zapytałam patrząc na niego
Miał piękne chabrowe oczy, które były bardzo widoczne na bladej skórze, na której kontrastowały mocno czarne znaki. Jego czarne włosy okalały przystojną twarz, a nawet lekko zasłaniały poprzez grzywkę, która zaczesana była na jeden bok, tak, że kończyła się nad brwią. Miał bardziej zadarty nos niż Jace i na moje oko był mniej umięśniony, ale piękno nie zawsze idzie w parze z bicepsami. 
- Nie jest taki na co dzień. Wiesz, uważa się za mistrza pierwszego wrażenia i chciał żebyś, jako córka Morgensterna uważała, że jest nie wiadomo kim i myślała, że pokonał niewiadomo kogo, a fakt, że ma cię strzec...
- Skąd wiesz, że ma mnie strzec ? Skąd wiesz, że wasza dwójka ma mnie w ogóle strzec ? - zapytałam zdziwiona, gdyż mama mówiła, że szatyn nie jest na razie wtajemniczony w tą całą sprawę i ma nic nie wiedzieć, przynajmniej do pewnego momentu
- Mój tata nam powiedział, kiedy czekaliśmy na twoją mamę i...tego wilkołaka...
- Luke to mój ojczym. - poprawiłam go, gdy przechodziliśmy koło portretu mojego ojca - Był parabatai mojego ojca i przyjacielem mojej mamy. 
- Po jego śmierci ożenił się z nią ? 
- To była ostatnia wola taty - szepnęłam. 
- Czekaj. Ożenił się, bo tak chciał jego parabatai ? 
- Nie. Znaczy... - westchnęłam, i dopiero wtedy zauważyłam, że stanęliśmy przy obrazie, na którym jest cały Krąg - Luke kochał mamę, ale jako przyjaciółkę. Kiedy tata zmarł... Długo nie potrafił się znów otworzyć. Był... On strasznie się o mnie bał. Sądził, że... Ten, kto zabił tatę polował na mnie. Przez wiele miesięcy razem z innymi członkami Kręgu penetrował każdy centymetr kwadratowy lasu Brocelind, ale nie znalazł niczego, prócz wilkołaków. Niestety to spotkanie skończyło się tym, że został ugryziony, a ma taki charakter, że najpierw zajmie się innymi, potem sobą... Przemienił się, ale nie zmienił się, pod względem charakteru. Nikomu nawet nie przeszło przez głowę, by przez taką błahostkę wyrzucić go z Kręgu, czy pozbawić przywódctwa. Został z nami. Dalej chciał się mną opiekować, a ja cóż. Nie chciałam tracić kolejnej bliskiej mi osoby - urwałam na moment i spojrzałam na niego. Dalej mnie słuchał, a może i nawet zaciekawiło go to bardziej niż myślałam - Kiedy wszyscy myśleli, że Luke zapomniał o woli mojego ojca, a nikt nie śmiał mu jej wypominać, gdyż był przywódcą Kręgu, on oświadczył się mojej mamie. Nikt się tego nie spodziewał. Przyjęła oświadczyny i dwa miesiące później odbyło się małe wesele... Niosłam stelę im - mruknęłam wspominając owy dzień
Jonathan nie miał nic przeciw ? - zapytał, gdy znów ruszyliśmy korytarzem
- Uszanował wole ojca... I mamy. Mimo wszystko ja zawsze traktowałam Luke'a, jako członka rodziny więc nie było tak trudno go zaakceptować. Gorzej z nazewnictwem. 
- Czemu ?
- 13 lat mówiłam do niego "wujku", a tu muszę zaczynać "Luke" lub "ojczymie".
- Ojczymie ? Nie tato, czy coś ? - zapytał zdziwiony
- Nikogo nie nazwę już tatą. Miałam jednego i mi go odebrano - rzuciłam powoli wypuszczając powietrze z płuc
- Spokojnie - szepnął i objął mnie delikatnie - On pewnie by nie chciał, byś cierpiała całe życie, przez ten jeden dzień. 
- Dziękuję. - mruknęłam, po czym zatrzymałam się pod drzwiami jego sypialni - To twój pokój. Gdybyś szukał mordercy kaczek, jego pokój powinien być dwa pokoje wcześniej. - mruknęłam wskazując mu pokój blondyna
- A twój gdzie jest ? - zapytał
- A co ? Chcesz mnie odwiedzić w nocy ? 
- Muszę cię strzec - zaśmiał się
- Mój brat ma nocną zmianę, to wiesz, lepiej nie.
- Nie bądź taka.
- Koniec tego korytarza są drzwi, ale nie obiecuję, że ci otworzę - mruknęłam w końcu i poszłam do pokoju zostawiając go samego na korytarzu
Kiedy szłam korytarzem minęłam jeszcze ciocię Amatis, która uśmiechnęła się do mnie tylko i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.
Przeczesałam włosy palcami stając koło pokoju. Otworzyłam drzwi. Zapaliłam światło w ogromnym pokoju. 
Kiedy rozejrzałam się po nim po raz kolejny przypomniałam sobie, jak bardzo ojciec mnie kochał. Kiedyś były tu dwa pokoje, ale on wyburzył ścianę, by zrobić mi ogromną komnatę ze ścianą-oknem, łożem z baldachimem, ogromną garderobą, prywatną zbrojownią i sporą, prywatną, marmurową łazienką. 
"Pokój marzeń, dla mojego wymarzonego aniołka, jakim jesteś i nigdy nie przestaniesz być." powiedział, kiedy po przeprowadzce z pokoju obok sypialni rodziców przeniosłam się tu mając 6 lat...

czwartek, 4 sierpnia 2016

Rozdział 2 cz.1

Kiedy jechaliśmy konno, usłyszałem głos, dochodzący zza drzew. Byłem zdziwiony, a może nawet lekko się przestraszyłem. To bardzo dziwne, że tylko ja go usłyszałem, bo patrząc Alec'a i resztę, nie widziałem nic, oprócz skupienia na drodze do willi Morgenstern'ów. Kobieta, bo tylko to udało mi się ustalić, poprosiła mnie o powrót do tego lasu. Zanim jednak całkowicie wyjechaliśmy z zagajnika, na grzywę mojego konia ktoś rzucił piękny, średniowieczny wisior. Bez trudu go rozpoznałem, tylko moja praprababka taki posiadała. Tessa wróciła, czyli sytuacja staje się coraz bardziej poważna. Czyżby to ona poprosiła mnie o spotkanie?

Siedzieliśmy już w gabinecie rodu Morgenstern'ów i czekaliśmy na Clarissa'ę i Jonathan'a. Skąd to wiem? Pani Jocelyn i bodajże pan Luke, bo tak wywnioskowałem z rozmowy tych dwojga, zdążyli już poinformować mnie i Alec'a, że mamy trenować jej córkę i syna. Gdyby Alec wiedział, o co tak na prawdę chodzi. Będę musiał mu wszystko opowiedzieć, bo czuję się okropnie, kiedy go okłamuję. W sumie to nie powinniśmy mieć przed sobą żadnych tajemnic. Jesteśmy przecież Parabatai przez duże "P". Znamy się już tak długi kawał czasu, że inni mogą nam tylko pozazdrościć. Podobno ta cała Clary też ma tak bliską więź z nijakim Simon'em.

- Jace, jak myślisz, jaka jest ta cała Clarissa Morgenstern? -  Nagle usłyszałem cichy szept mojego przyjaciela. Czyżby chciał tu romansować?

- Nie wiem, ale chyba się za chwilę przekonamy, bo wydaje mi się, że słyszę kogoś na korytarzu. - Moje przypuszczenia potwierdziło ciche 'Dziękuję', które na pewno wypowiedziała młoda dziewczyna. Po kilku sekundach drzwi się otworzyły, a w nich stanęła niewysoka ruda nastolatka o zielonych oczach. Była dość przeciętna, wiele takich uczyło się w naszym Instytucie. Jednak po minie Alec'a, wiedziałem, że zrobiła na nim wrażenie i chyba się zauroczył. Boże czy tylko ja nie podniecam się rudymi dziewczynami?

- Witaj córeczko, poznaj proszę swoich nowych kolegów i nauczycieli. - Pierwsza odezwała się pani Jocelyn, ale była na tyle miła, że pozwoliła mnie i mojemu przyjacielowi samym się przedstawić.

- Jestem Jace Herondale, tak, ten słynny pogromca demonów, ekspert w dziedzinie demonicznej ospy, morderca bezczelnych kaczek. - Tak, jestem mistrzem pierwszego wrażenia. Teraz ta dziewczyna pomyśli sobie o mnie same niestworzone historie, ale cóż. Taki jestem i nie zamierzam tego zmieniać przez jakąś głupią przepowiednie.

- Alexander Lightwood, przyjaciel tego rąbniętego człowieka. - Posłał jej czarujący uśmiech. Serio? Nawet teraz będzie z nią flirtował? Ale widzę, że jej się to podoba, bo odwzajemnia uśmiech i patrzy na niego jak na jakiegoś bożka. Razjelu, po co mnie tu zsyłałeś? Czy to moja kara za porzucenie tej blondynki? No przepraszam, ja jej niczego nie obiecywałem.

- Miło mi, ja jestem Clarissa Morgenstern, a to mój brat Jonathan. Mam nadzieję, że się polubicie i nauczycie mnie czegoś przydatnego. - Ale słodko, chyba rzygnę tęczą. W co mnie wpakował ten przewrotny los. A miało być tak pięknie w stolicy. Chyba zgłoszę odszkodowanie, bo nie pisałem się na takie bagno.

- Dość tych powitań, Clary, córeczko, zaprowadź Alec'a do jego pokoju i oprowadź po rezydencji. To samo ty Jonathan'ie zrób z drugim gościem. - Tym razem Luke postanowił się wtrącić i w sumie jestem mu wdzięczny. Chyba widział moją skwaszoną minę.

Kiedy nareszcie byłem sam, miałem czas zobaczyć z bliska przepiękny wisior, który zapadł mi głęboko w pamięć. Znam historię naszego rodu i ten przedmiot zawsze budził mój podziw i respekt. Zauważyłem jednak jakiś dziwny szczegół, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Kiedy go dotknąłem, zobaczyłem niewielkie wyżłobienie, gdzie znajdował się złoty kolec i malutka karteczka. " Kiedyś będziesz wiedział jak tego użyć." Miałem coraz więcej pytań i postanowiłem, że pod osłoną nocy wrócę w tamto miejsce.

Kiedy opuszczałem rezydencję Morgenstern'ów, wydawało mi się, że ktoś na mnie patrzy z ogrodu, ale kiedy tam spojrzałem, niczego nie zobaczyłem. Miałem wiele pytań i jakieś głupie przeczucie nie powstrzyma mnie przed uzyskaniem odpowiedzi. Muszę tam jechać i to wszystko wyjaśnić. Ale czy poznam odpowiedzi? Czy dam radę usłyszeć prawdę i nie zwariować?

................................................................................................................

Witajcie, przepraszam, że nie pisałam tak długo, ale miałam parę problemów technicznych. Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba.

~PB