sobota, 5 listopada 2016
Rozdział 10 cz.2
Jace zaklął rezydencję. Przybrał postać Archanioła. Jego zaklęcie było niewyobrażalnie potężne. Bariera, jaka powstała nad rezydencją odgrodziła nas od reszty świata.
- Wiesz, że to jednak głupie ? Clave może to zauważyć - mruknęłam.
- Nie obchodzi mnie to. Musisz być bezpieczna. Tylko na tym mi zależy...
- A Alec ? Musimy go szukać. A moi rodzice ? Luke ? Będą się martwić. Jace to na prawdę nie był dobry pomysł.
- Sama wiesz, że moim zadaniem jest chronienie Cię. To właśnie robię...
- Powinieneś szukać Alec'a.
- Alec jest mniej ważny.
- Co ? To twój parabatai powinien być najważniejszą osobą dla ciebie ! I nawet nie podchodź teraz do mnie, okey ! Nie mam zamiaru tu siedzieć jeśli o to chodzi i nie będę ! Mam zamiar znaleźć Alec'a, bo go kocham i nie pozwolę go skrzywdzić ! - krzyczałam na cały głos.
Jace patrzył na mnie, ale to nie był jego wzrok. To był obcy wzrok pełen ciemności, mroku.
Zaczęłam iść w stronę bariery. Poczułam, że jest blisko. Chciałam oprzeć o nią plecy, ale nie poczułam oporu. Zrobiłam krok w tył i... byłam za barierą. Serio Jace ?! Taka mocna jest ta twoja bariera ?!
- Jak... - usłyszałam.
On sam tego nie rozumiał.
- Normalnie Jace - prychnęłam.
Odwróciłam się od bariery i chciałam już iść do rezydencji, gdy usłyszałam uderzenie. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Jace przybrał normalną postać, ale był zbyt słaby, żeby iść. Uderzył o barierę.
On już nie był sobą.
- Clary wracaj ! Wracaj tu ! Nie jesteś teraz bezpieczna !
- Nigdy nie byłam bezpieczna - szepnęłam cicho do jego umysłu.
Odwróciłam się. Deszcz padał coraz mocniej, ale nie zamierzałam iść do Jace'a. Zaczęłam biec ścieżką. Krople deszczu coraz mocniej uderzały w moje ciało, ale ja i tak miałam to gdzieś. Skoro on nie miał zamiaru szukać swojego parabatai, a mojego chłopaka to proszę bardzo. Ja mam zamiar go znaleźć, choćbym miała znów spotkać się z Lucyferem.
Nagle poślizgnęłam się na kamieniach. Syknęłam z bólu kiedy poczułam przenikliwy ból w kostce i zrozumiałam, że właśnie ją zwichnęłam. Zaklęłam.
Spojrzałam na nią i zaczęłam rysować palcem małe iratze, żeby choć dojść do rezydencji jakoś. Kiedy runa zalśniła czernią na mojej bolącej kończynie poczułam się lepiej.
Wstałam jakoś i zaczęłam wolniej biec uważniej stawiając stopy. Po kilkunastu minutach zobaczyłam w końcu rezydencję. Ucieszyłam się, kiedy zobaczyłam zapalone światła. Byli w domu.
Zbiegłam ze wzgórza i zaczęłam iść w stronę domu, kiedy usłyszałam świst strzały. No nie, znowu ?
Zrobiłam unik i rozejrzałam się. Strzała wbiła się w drzewo obok. Spojrzałam na nią i zobaczyłam strzałę z mojej zbrojowni. To Krąg we mnie strzelał ?
- Nie strzelać ! To ja ! - krzyknęłam, ale wtedy poczułam się tak słabo.
Opierając się o drzewo usiadłam w jego korzeniach. Świat zawirował wokół mnie. Słyszałam końskie kopyta, które uderzały o kamienie i wystające korzenie drzew.
- Błękitna gwiazda ! - krzyknęłam już ostatkiem sił.
- Clary ! - głos brata, Jonathana rozległ się w powietrzu.
Lekko się uśmiechnęłam. Rżenie konia było bardzo blisko. Jechał w moją stronę.
Głowa opadła mi, powieki stały się za ciężkie, straciłam przytomność.
- Czemu im służysz ? Nawet nie wiesz co oni zrobili dziecko. - Głos Lucyfera. Na Anioła nie.
Wokół mnie była ciemność. Klęczałam na ziemi. Byłam w białej sukni ozdobionej koronką. Spojrzałam go góry zobaczyłam jego wyłaniającą się z mroku postać.
- Nie to co ty - warknęłam.
- Dziecko... Oni zabili moją rodzinę.
- Ci, których nazywasz "Oni" byli twoją rodziną...
- To Vivien była moją rodziną, żoną, matką mojego nigdy nienarodzonego syna i córki. Nawet nie wiesz, co ich spotkało...
- Wiem doskonale. Vivien została uduszona, a twój syn miał wadę serca. Wiem co się stało, bo ja i Jace mieliśmy zginąć jak oni, ale anioły nas ocaliły w wyrazie pokuty Lucyferze !
- Jesteś moją krwią dziecko. Nie podnoś na mnie głosu córko...
- Nie jestem twoją córką.
- Jesteś. Inaczej mrok by cię pochłonął jak teraz twojego przyjaciela... Ty umiałaś panować nad moją mocą, a tylko moja krew to potrafi... Jesteś moją córką.
- Nie. Nie jestem twoją córką !
- Powiedź mi w takim razie co znaczy "Morgenstern".
- Gwiazda Poranna.
- Moje imię znaczy to samo. Lucyfer. Gwiazda Poranna. Ten, który stał najbliżej Boga, ale sprzeciwił mu się, bo poznał to, co zostało mu odebrane na wieki i zakazane głupim prawem, zasadami, które ustalono, dla czystości, a wprowadziły jedynie bitwy i wojny.
- Nie udawaj niewiniątka. Chciałeś mnie zabić...
- Nie.
- Sam powiedziałeś, że chcesz bym umierała powoli ! I sprawiłeś, że byłam w agonii o jakiej mało kto by myślał, że istnieje...
- To nie byłem ja córko... Ja bym nie pozwolił cię zabrać. To była siostra twojego przyjaciela Jace'a. Jasmine.
- Po co miałaby to robić ? Czemu miałabym ci ufać ?!
- Pozwól, że opowiem ci całą historię. Proszę tylko o tyle...
Milczałam. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Nie chciałam tego słuchać, ale w końcu skinęłam głową.
- Proszę, mów.
- To zaczęło się od stworzenia człowieka. Tradycja mówi, że niby byłem przeciwko stworzeniu ludzi, ale to nieprawa. Jedynie co chciałem zrobić, wtedy przeciw ludzkości to zabić Lilith, ale Bóg i Anioły chciały dać jej szansę, potem kolejną, aż w końcu tak ukarały jak podaje tradycja - nie urodziła nigdy żywego dziecka i nigdy nie urodzi. Potem to ja podsunąłem, by Ewę stworzyć z żebra Adama. Nie kusiłem jej. Kusił ją Samael - zaśmiał się bez radości. - Ja byłem przeciwny wygnaniu ludzi z Raju nawet. Jako jedyny chyba... Ale wygnano ich. Minęły lata... Opiekowałem się ludźmi i bardzo cieszyłem się, że pozwolono mi przy nich być. Zwłaszcza, gdy poznałem Vivien. Na początku to było coś jak przyjaźń. Sprawiłem, że ludzie brali ją za prorokinię. Dałem jej cząstkę mojej mocy... I zakochałem się. Zszedłem na ziemię, znaczy... Przybrałem ludzką postać i tak żyłem. Vivien pokochała mnie, wzięliśmy ślub... Anioły nie reagowały. Dopiero gdy... Gdy zaszła w ciążę. Powiedziały, że to niedopuszczalne i powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Chciały wywołać poronienie, ale nie pozwoliłem na to. Zorganizowałem powstanie w obronie niewinnego, nienarodzonego dziecka i jego matki. W obronie tego, co uznawałem za przymiot aniołów. Miłość. Pod każdą postacią, ale miłość. Czystą, niewinną, pełną poświęcenia miłość. Anioły zajęły się mną, a Vivien wyjechała w bezpieczne miejsce... Do Idrisu. Wtedy każdy kto miał Wzrok przechodził tu... Urodziła mi córkę. Wiedziałem o tym... Zdążyłem ją ukryć między Nefilim... Miała tylko jedno zadanie. Przekazałem jej część mojej spuścizny. Miała jej strzec. I strzegła. Ona rozpoczęła drzewo genealogiczne Morgensternów, a ja zakończyłem anielski byt. Stałem się demonem, szatanem. Anioły zmieniły tradycję, bieg prawdziwej historii i została wymazana prawie cała prawda o mnie, a zastąpiono ją największym kłamstwem - szlachetnością Michała... Prawda. Był prawy, szlachetny, posłuszny, wierny i moim bratem, ale zdradził mnie. Zabił własnoręcznie moje dziecko i żonę, wiedząc, że do nich nie dotrę, bo byłem za słaby... Kiedy poczucie winy go złapało było za późno... Choć teraz patrząc na ciebie wiem, że moja ukochana nie zmarła na marne... Mój syn też... Bije w tobie serce mojej ukochanej. To serce wprawia w ruch moją krew, która w tobie płynie. - Ujął moją twarz i pogładził kciukiem mój policzek. - Jesteś podobna do mojej Vivien... Masz te same zielone oczy... Nie skrzywdziłbym cię. Nie potrafiłbym - wyszeptał opierając swoje czoło o moje. - Ty nie masz pokonać mnie. Anioły skłamały. Ty masz pokonać Jasmine i zdrajcę Kręgu...
- Ale skoro ty jesteś dobry, to kto ich stworzył ? Przecież nie Anioły...
- Po części one. Dowiedziały się o moim rodzie, naszej rodzie Clary... Zaczęły się prześladowania, to było jeszcze przed poczuciem winy Michała... Nasza rodzina się podzieliła na jakby dwa szczepy. Jeden, twój, prawdziwi Morgensternowie starali się żyć tak, aby anioły im odpuściły. Być nieskazitelni. Drudzy zaczęli odprawiać czarne rytuały aby mrok przejął ich dusze. Skryli się w niedostępnych miejscach i ukrywali się za czarną, potężną magią. Poprzysięgli sobie, że zemszczą się na Aniołach. I tak w rodzie zaczęła się wojna. Ty masz ją skończyć...
- Ale jak oni dotarli do Jasmine ?
- Nie mogę ci powiedzieć, ale przepowiednia o was jest bardzo stara. Czekali aż przyjdzie ten czas aby zaatakować. Ta... Organizacja już tak ją nazwiemy, zapomniała o swoich korzeniach i żyje tylko dzięki nienawiści do Morgensternów.
- Czemu nas znienawidzili ?
- Bo anioły odpuściły. Michał dostał tych wyrzutów i obiecał ożywić pewnego dnia moją córkę, która ma za zadanie skończyć z tą Organizacją, którą znajdziesz może w bardzo starych aktach jako Gwiazda Wieczorna.
- Czyli walczę z własną rodziną i siostrą Jace'a, oraz zdrajcą Kręgu ?
- Tak.
- Na Anioła... Jeszcze muszę znaleźć Alec'a...
- Jest bezpieczny w rezydencji - wyszeptał i ucałował mnie w czoło. - Clary proszę bądź szczęśliwa z nim i pokonaj tych, którzy plamią twoją krew...
- Ale mam jeszcze... - zaczęłam, gdy on nagle zniknął i byłam sama.
Słyszałam tylko szept, który był coraz głośniejszy, ale ciągle wołał mnie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz