sobota, 10 września 2016

Rozdział 6 cz.2


Wyszłam z gabinetu taty. Nie byłam w stanie poukładać w głowie tego, co usłyszałam. Stanowiłam zagrożenie.
- Clary ! - usłyszałam krzyk mojego brata.
- Tak ?
- Tata. On...
- Wrócił dzięki Jace'owi. Powinieneś mu podziękować.
- Jak przestanie cię obrażać.
- Pogodziliśmy się.
- Jonathan. Proszę cie na rozmowę. - Gdy się odwróciłam zobaczyłam tatę, który opierał się o framugę drzwi patrząc na nas.
- Tato... Wszystko ci wyjaśnię. - Jona podszedł do niego.
Tata przygarnął go do siebie i zamknął za nimi drzwi gabinetu. Uśmiechnęłam się lekko. Jona teraz będzie dużo spędzał czasu z tatą.
Szłam korytarzem myśląc nad tym co powiedział do mnie tata. Mam serce ukochanej Lucyfera i jego moc. Po części jego światło, ale to światło skrywa mrok poprzedniego właściciela.
Spojrzałam na swoje dłonie. Wiedziałam od początku, że jestem inna, ale że aż tak ? Że stanowię aż takie zagrożenie.
- Clary, coś cię trapi. - usłyszałam Jace'a
- Ciebie chyba też.
- Pierwszy zapytałem.
- To związane z tatą. Sprawy rodzinne. A ty ?
- Widziałem anioły. Wiem kim jestem. Jestem jakimś  siódmym jeźdźcem. Wiesz, że Anioły zabiły ukochaną Lucyfera i jego dziecko ?
- Wiem. Tata mi powiedział... To co powiedział Michał i ty...
- Nie skrzywdzę cię. 
- Wiem, ale... Teraz i ja czuję się... Skołowana. Mamy ponoć trenować i Razajel miał ci powiedzieć co.
- Nie powiedział. Może jeszcze coś przekaże mi. To nie są na za bardzo sprawy rodzinne prawda ?
- Nie. Drąż. Tematu. 
- Możesz mi wszystko powiedzieć. Clary. Mam cię chronić, ale muszę wiedzieć, przed czym. 
Zaraz zacznie mnie denerwować. Szłam do swojego pokoju, żeby zamknąć się w świecie moich obrazów, farb, płótna i malować. Aby wszystko mi się poukładało. A to nie było łatwe. To było szalenie trudne, zwłaszcza, że...
- CLARY !!!
- Czemu krzyczysz w moim umyśle ?! Rozboli mnie głowa !
- Bo Alec jest u mnie i pyta czy jesteś typem dziewczyny, która lubi róże...
- Powiedź mu, żeby nie zawracał ci dupy, bo jesteś zmęczony...
- Jestem zmęczony, ale jego towarzystwo mnie relaksuje. 
- To pozwól i mi się zrelaksować Jace, proszę - szepnęłam. 
Weszłam do swojego pokoju. Poszłam jednak nie do moich narzędzi malarskich, a na balkon. 
Wyszłam na ogromny, marmurowy taras i odetchnęłam świeżym powietrzem maja. Idris. Zielone trawy, zapach kwiatów w powietrzu, który napływa jak fale morza z ogrodu. Delikatny wietrzyk, który porusza liścia drzew, sprawia, iż ptaki mogą się delikatnie unosić na skrzydłach, a motyle spokojnie kołyszą się na kwiatach pobierając ich nektar. Ciepły Zefirek, który gładził mnie po twarzy, burzył włosy i mimo wszystko odganiał również i złe emocje. Cisza. Spokój. 
Popatrzyłam w górę by ujrzeć bezkresy niebieskie. 
Błękitny kolor niekiedy poprzecinany przez delikatne smugi białych, kłębiastych chmur, które przybierały kształty ludzi, zwierząt, drzew. Pejzaże, malowidła nieba, które były odzwierciedleniem życia codziennego, zwykłych Nefilim, wilkołaków, wampirów, faerie, duchów, Przyziemnych oraz innych należących do tego świata. 
Usiadłam na fotelu i patrzyłam na ogród, który okalał rezydencję. Angielski, romantyczny ogród pełen róż, bluszczu, małych strumyków, oczek wodnych okalanych kamieniem, posągi przedstawiające anioły postarzone, aby wyglądały na antyczne. Wszędzie śpiew ptaków, widok różnokolorowych motyli, które unosiły się w powietrzu tak delikatnie i tak lekko, łatwo.
Westchnęłam. Spokój, cisza. 
Ale to nie miało porównania z wyglądem Niebios, Raju. Tam było jeszcze piękniej i ja to wiedziałam. Ktoś inny nazwał by to miejsce Rajem. Dla mnie ono nim nie było. Ono nie było nawet w połowie piękne, jak to miejsce, ukryte za owym bezkresem błękitu i chmur. Miejsce, w którym są anioły, są najpiękniejsze istoty, jakie żyją, no i przynajmniej te, które są sprawiedliwe, choć jak wiem już, nie są nieomylne. 
Ale mimo wszystko to dzięki nim żyję. Oddycham. Patrzę na to wszystko i zastanawiam się, co zrobić, gdy już wiem, że mam w sobie moc Lucyfera. Moc tak potężną, tak kapryśną, tak nieokiełznaną, że aż ciarki mnie przechodzą. 
Wstałam i weszłam do pokoju. Zasunęłam drzwi balkonowe i usłyszałam chrząknięcie. 
- Alec ? - zapytałam widząc szatyna w moim pokoju. 
Był bardziej niż skołowany. Nie wiedział na czym ma zawiesić wzrok. Dłonie miał za sobą, ale spodziewałam się iż nerwowo się nimi bawi. 
- Clary, bo... Poprosili mnie, żebym powiedział, że kolacja za mniej niż trzy godziny i .... 
- I boisz się tak, bo ? 
- Znaczy... Nie wiem, jak to ująć, ale... Na tej kolacji pojawi się wizytacja z Clave. Dość nadzwyczajna, bo Inkwizytorka będzie również, a ona sama nie wie czemu Rada tak chce się spotkać z nami, a Valentine powiedział, że lepiej jak postawimy Jace'a na nogi i ty jesteś potrzebna, bo Magnus mówi, że masz silne runy... Ogólnie mamy jakieś półtorej godziny na postawienie go na nogi, no bo trzeba się jeszcze przygotować, to jest wiesz - ukryć Valentine'a, obmyślić plan, na usprawiedliwienie naszego przyjazdu, Magnus i Tessa lepiej też niech znikną tymczasowo... 
- Przygotowanie domu po prostu - mruknęłam, po czym wzięłam stele i spojrzałam na młodego Lightwood'a. - To lecimy postawić na nogi twojego parabatai. Oby miał się już dobrze.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz