- Dlaczego to tak długo trwa? - Słowa Magnusa docierały do mnie bardzo niewyraźne i tylko dzięki umiejętności czytania myśli, rozumiałem o co mu chodzi. Było źle, czułem się coraz fatalniej, a z tego co wywnioskowałem, krwi nadal było za mało. Z każdą chwilą komórki w moim ciele paliły się coraz mocniej i mimo walki, którą toczyłem, coraz bardziej traciłem panowanie nad swoim organizmem. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje, przecież jeszcze chwilę temu rozmawiałem z Bane'em o moim przeznaczeniu, tłumaczył mi co jest moim zadaniem, aż nagle zacząłem widzieć niewyraźnie, a mój oddech przyspieszył. - Tessa, tracimy go.
- Staram się, ale to nie zależy ode mnie, tylko od procesu neutralizacji. - Babcia, wspaniała kobieta. Pomyśleć, że pokochała takiego kogoś jak mój dziadek. W sumie, podobno z charakteru jesteśmy jak dwie krople wody. Aż przypominają mi się chwile, gdy jako dziecko, Tessa i ja spędzaliśmy czas na leżeniu na trawie i patrzeniu w niebo. Wydaje mi się, że podczas jednego z takich dni, przywołałem duszę Will'a. Nie jestem pewny, może to był tylko sen. Pamiętam jednak co wtedy powiedział.
Jace, mój silny wnuku. Już niedługo się spotkamy na dłużej. Stajesz się potężniejszy i kiedy ponownie się pojawię, w moich żyłach będzie płynęła krew. Powiedz babci, że znów się zobaczymy, szybciej niż myśli. Żegnaj.
Pamiętam, że wtedy bardzo pragnąłem jego obecności. Może gdy się skupię, to ponownie mi się uda przywołać osobę, której teraz potrzebuję. Dasz radę Jace. Masz jeszcze dużo siły, runa Clary nadal ci daje wystarczającą jej ilość. A teraz pomyśl o nim. Myśl o Valentine'ie.
- Magnusie, podaj mi stellę. - Nie znam tego głosu. Czyżby mi się udało?
- Valentine... Jak ty? - Usłyszałem szept babci. Tak, udało mi się. Jeśli on tyle wie o przepowiedniach, anielskiej krwi i w ogóle, to powinien mi pomóc. Chyba mogę powiedzieć, że jest moją ostatnią deską ratunku. Coraz bardziej odpływam, ale staram się ostatkiem sił łapać choćby znikomy kontakt z rzeczywistością.
- Nie ma czasu. Dajcie mi jego stellę, bo moja postać zabiera energię z niego. Wezwał mnie, a nikt nie może uciec, gdy Anioł prosi o pomoc. - Co? To czemu Clary nie mogła go przywołać? Przecież potrzebowała go tyle razy, a z tego co wiem, nie przybył jej na spotkanie. Czemu to wszystko jest tak skomplikowane.
- Leży w szafce, pierwsza szuflada po prawej. - To Magnus, byłem prawie pewny. Coraz gorzej słyszałem i traciłem już ufność co do moich zmysłów. Może to tylko mi się śni.
- Odsłońce mu bliznę. Nie mamy wiele czasu. - Poczułem zsuwający się materiał z mojego ramienia. Jednak nie śpię. - Wybacz mi, ale inaczej się nie da. - Kiedy usłyszałem to zdanie, nie rozumiałem. Dopiero gdy stella dotknęła mojego znamienia, poczułem niewyobrażalny ból. Nagle moje powieki otwarły się, moje ciało zaczęło płonąć i unosić się w powietrzu. Poczułem coś na plecach, coś dziwnego. Tu chyba były dwie narośle. Nie były one duże, tak mi się wydaje. Kiedy rozejrzałem się, nie zauważyłem nic, oprócz złota, wszystko lśniło jego kolorem. W górze ujrzałem twarz, która należała chyba do jakiegoś młodzieńca. Miał piękne oczy i pukle włosów, które lśniły jaśniej niż słońce. W dłoni trzymał przepięknął broń, która była idealnie wyważona, gdyż nawet niewielki ruch sprawiał, że przez powietrze przechodził cichy świst. Postać zaczęła się do mnie zbliżać i w końcu przemówiła do mnie.
To jeszcze nie ten czas. Bracie, wróć tam, gdzie Cię potrzebują. Rozkazuję Ci to ja, Książe Niebiańskich Zastempów. Czas przygotowań do walki się rozpoczyna. Idź z moim błogosławieństwem i swoim uzbrojeniem.
Nagle poczułem ogromną pustkę i tęsknotę. Nie wiem co to sprawiło, ale musiało być bardzo ważne w moim życiu. Ale co to mogłoby być? Rodzice? Kiedy byłem pogrążony w rozmyślaniu, zacząłem opadać w dół, ale nie gwałtownie. Znów moje powieki stałe się ciężkie, ciało bezsilne a narośle znikły. Czułem się nagi i bezbrony. Co mi się dzieje?
- Magnus, teraz możesz podać mu krew. Demoniczna posoka została wypalona z jego żył i tętnic. - Znów zacząłem słyszeć to, co działo się w sali chorych. - Teraz Jace jest bardzo osłabiony. Powinienem wrócić do... - Zanim skończył mówić, ja zrobiłem coś dziwnego.
- Allicere suaviter viventium Valentine (Witaj wśród żywych Valentine) - Wyszeptałem i nakreśliłem krzyż w powietrzu. Usłyszałem jakiś świst i nagle poczółem się jeszcze słabszy niż wcześniej. Zacząłem zapadać w sen. Znaczy tak mi się wydaje.
- Dziękuję Ci. Jesteś potężniejszy niż może się to Tobie wydawać. - Lekko uchyliłem oczy i się uśmiechnąłem. - Musi wypocząć. Ten wysiłek byłby śmertelny dla niejednego z jego rodzaju. A teraz Tessa, zaprowadzisz mnie do syna? Archanioł Michał bardzo się zdenerwował jego postępowaniem. Mam mu przekazać coś od niego. - Wszyscy zaczęli opuszczać salę chorych. Już zasypiałem, gdy w mojej głowie usłyszałem jakiś krzyk.
Tata?! Jak on tu się znalazł?! Boże, dziękuję Ci! Jace, jestem Twoją dłużniczką do końca życia! - Tak, to na pewno była Clary.
Wystarczy, że przestaniesz tak się wydzierać w mojej głowie i zrobisz mi jutro ciasto czekoladowe. - Ciekawe jak teraz wygląda jej mina.
Będziesz miał codziennie inne ciasto i do tego najlepszą kawę na świecie. - Nie powiem, nie liczyłem nawet, że zgodzi się na moją propozycję, a tu proszę.
Trzymam Cię za słowo.
Nie martw się, ja zawsze go dotrzymuję. A teraz śpij. Musisz wyzdrowieć. Z kim będę trenowała? Hmmm? Tata mówi, że on zajmie się tylko Jonathan'em, bo ja potrzebuję o wiele leprzego treningu, niż on może mi dać. - Boże, ale ona jest rozgadana. Na szczęście zamilkła, a ja mogłem spełnić jej rozkaz. Szczerze, to mógłbym dostawać ich takich więcej.
................................................
Witajcie, dziś trochę krutszy rozdział, ale jako że Jace był nieprzytomny i w ogóle, nie mogłam nic szczegółowo opisać, ani zbytnio dodać dialogów. Tak że pozdrawiam Was misie i zapraszam na kolejną notatkę, tym razem Juli.
~PB
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz